Richard Hargreaves "Ostatnia twierdza Hitlera. Breslau 1945"


Breslau, dzisiejszy Wrocław jest obecnie stolicą województwa dolnośląskiego. 25 sierpnia 1944 roku zostało ogłoszone przez Hitlera „twierdzą”. Wtedy też wydano rozkaz, by miasto było bronione do ostatniego żołnierza. Książka Ostatnia twierdza Hitlera. Breslau 1945 autorstwa Richarda Hargreavesa opisuje szczegółowo wydarzenia mające miejsce od tego dnia aż do czasu zakończenia II wojny światowej.
Tej książki nie można oceniać w kategorii „ciekawa/nudna, dobra/zła”. To jedna z tych pozycji, które szokują czytelnika, bo pokazują coś, czego nigdy nie powie żaden nauczyciel na lekcji historii. Do Breslau zbliżają się radzieccy żołnierze. Naziści wiedzą, że ich siły nie zdołają powstrzymać wroga. Dochodzi do ewakuacji ludności. Najmniej szczęścia mieli ci ludzie, którzy musieli pokonać tę długą drogę pieszo. Zostawili za sobą bowiem setki trupów. Sroga zima zbiera krwawe żniwo. Nie wszyscy są w stanie znieść potężne mrozy. Jedna z ewakuowanych kobiet wspomina, że gdzieniegdzie można było znaleźć niewielkie pakunki przypominające lalki. Wewnątrz nich znajdowały się martwe niemowlęta. Dzieci nie miały zbyt dużych szans na przeżycie tej podróży. Wiele matek dopiero po jakimś czasie orientowało się, że ich maleństwa zamarzły i dlatego nie płaczą.
Niemcy za wszelką cenę chcieli utrudnić żołnierzom Armii Czerwonej zdobycie Breslau. Wyburzyli część budynków, by zdezorientować wroga i stworzyć zaporę mającą zatrzymać go przez pewien czas. Nie obeszło się bez zniszczenia ogrodu zoologicznego, który dziś przyciąga setki zwiedzających. Naziści z zimną krwią mordowali ufające im głodne zwierzęta. Jednak te wysiłki okazały się płonne. Radzieckich żołnierzy niewiele było w stanie powstrzymać. Gwałcili kobiety bez względu na ich wiek, okradali oraz mordowali tych, którzy pozostali w Breslau po ewakuacji.
Miasto broniło się przez 4 miesiące. W końcu jednak zabrakło amunicji oraz paliwa. Żołnierze zostali zmuszeni do kapitulacji. Cena, jaką przyszło za to zapłacić, była ogromna. Jedno znajpiękniejszych miast Europy legło w gruzach. Wiele dzielnic zrównano z ziemią. Zniszczeniu uległo 70% budynków, a ponad 25 tysięcy osób straciło życie.
Wszystko to, co dało się wywieźć, zostało skonfiskowane przez Armię Czerwoną. Mieszkańcom nakazano opuszczenie wymarłego miasta. Zostali oni deportowani w głąb dawnej Rzeszy. Ich miejsca zaczęli masowo zajmować Polacy. Wszelkie ślady „niemieckości” miasta usuwano: zmieniano nazwy ulic, usuwano niemieckie napisy, równano z ziemią nagrobki dawnych mieszkańców. Chciano nawet nakazać Niemcom noszenie opasek z literą „N”, lecz ten pomysł szybko porzucono. Za bardzo przypominał bowiem o tym, w jaki sposób dawni oprawcy oznaczali swoje ofiary. Wrocław długo podnosił się z powojennych popiołów, by zachwycać nas dzisiaj Rynkiem, Ogrodem Zoologicznym czy Fontanną multimedialną.
Przyznam szczerze, że byłam pełna obaw przed rozpoczęciem lektury. Bałam się, że przyjdzie mi się zmierzyć z naszpikowaną suchymi faktami pozycją, która w końcu mnie zniechęci i odłożę ją na półkę. Zostałam miło zaskoczona. Autor włożył wiele pracy w stworzenie niezwykle rzetelnego dokumentu opisującego Wrocław w czasie ostatniego roku trwania II wojny światowej. Nie zabrakło w nim map, fotografii i poruszających relacji świadków, którzy przeszli przez to piekło. Sposób, w jaki to wszystko zostało przekazane, przypadnie do gustu nie tylko wielbicielom książek historycznych. Ostatnia twierdza Hitlera jest doskonałą lekcją uzupełniającą to, czego dowiedzieliśmy się w szkole na temat II wojny światowej i upadku Hitlera. Warto poznać historię o tym, jak mieszkańcy Wrocławia stawiali zacięty opór wrogom oraz przekonać się, co przyszło im za to zapłacić.

Richard Hargreaves 
Ostatnia twierdza Hitlera. Breslau 1945
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2014

Za możliwość lektury dziękuję portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Rebis
 




Elton John "Miłość jest lekarstwem. O życiu, pomaganiu i stracie"


"Skrót AIDS mógłby równie dobrze oznaczać 'Appalling Indifference to the Disenfranchised in Society' ('Przerażająca obojętność wobec członków społeczeństwa pozbawionych podstawowych praw'). Ta choroba żywi się w pierwszej kolejności naszymi uprzedzeniami w stosunku do tych, którzy są HIV-pozytywni, i tych, którzy są w grupie największego ryzyka zakażenia."

Pewnie nie będę oryginalna, jeśli napiszę, że ta książka była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Wydawało mi się, że o sir Eltonie Johnie wiem już wszystko. Nie miałam pojęcia jak bardzo się myliłam.
Lata 70. i 80. to czas, gdy muzyk był na szczycie. Niewiele osób wie, że wtedy Elton John znalazł się w pociągu, który niebezpiecznie pędził do stacji AIDS. Uzależnienie od narkotyków, zaburzenia odżywiania i przypadkowe stosunki seksualne odcisnęły piętno na życiu gwiazdora. Gdyby nie spotkanie ze śmiertelnie chorym Ryanem Whitem, muzyk zapewne stoczyłby się na samo dno.
Wspomniany przeze mnie chłopak chorował na hemofilię. Wirusem HIV zaraził się podczas jednej z transfuzji krwi. Żył w niewielkiej miejscowości, gdzie został napiętnowany z powodu choroby. Ludzie nie chcieli się od niego zarazić. Wkrótce o jego historii dowiedziały się media. Sprawę nagłośniono. Choroba Ryana uświadomiła władzom, że wirusem HIV mogą zarazić się nie tylko homoseksualiści, narkomani i przedstawiciele mniejszości narodowych, lecz także zwykli obywatele. Chłopiec zaprzyjaźnił się z Michaelem Jacksonem oraz Eltonem Johnem. Patrzenie na to, jak odchodzi, uświadomiło autorowi recenzowanej książki, że tryb życia, który prowadzi, nie przyniesie mu nic dobrego i jeśli nie zmieni czegoś, znajdzie się kiedyś na miejscu Ryana.
Elton John udał się na odwyk i postanowił, że musi zmienić coś nie tylko w swoim życiu, lecz również w świadomości innych ludzi. Wiedział, że brak dyskusji na temat wirusa HIV prowadzi do niewiedzy oraz piętnowania zarażonych osób, a także do dalszego rozprzestrzeniania się epidemii. Założył fundację, która istnieje do dziś i zbiera fundusze potrzebne do leczenia chorych.
Gwiazdor zwraca uwagę na to, że pojedyncze jednostki niewiele zdziałają w walce z wirusem HIV. By pokonać chorobę, konieczne jest to, aby zjednoczyły się nie tylko bogate i wpływowe osoby, lecz także władze świeckie oraz kościelne. Bez ich pomocy, próby walki z tą zbierającą coraz większe żniwo chorobą, są płonne i nie przyniosą większych efektów.
Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek rozmawiał z Wami w szkole na temat wirusa HIV. Ja coś tam słyszałam na biologii, ale w sumie niewiele się dowiedziałam. Dopiero ta książka otworzyła mi oczy na wiele spraw. Uważam, że powinni ją wprowadzić jako lekturę obowiązkową dla nastolatków. Unikanie rozmów na ten temat nie sprawi, że problem sam zniknie. Młodzież często żartuje sobie z tych spraw. Niewiele wie o tym, czym właściwie jest HIV. Uświadomienie ludzi i pokazanie im, że nie trzeba się bać osób zakażonych, jest pierwszym krokiem, by zapobiec rozprzestrzenianiu się epidemii. Świat byłby o wiele lepszym miejscem, gdyby żyło na nim więcej takich osób, jak sir Elton John.
Miłość jest lekarstwem to wzruszająca historia o miłości, cierpieniu, braku zrozumienia i próbie zmienienia sytuacji osób zakażonych wirusem HIV. Eltonowi Johnowi należą się ogromne podziękowania za tę książkę. Nic tak nie trafia do czytelnika jak prawdziwa historia opowiedziana przez idola. Liczę na to, że jej przekaz nie zostanie zapomniany. Mam nadzieję, że i Wy znajdziecie chwilę, by sięgnąć po recenzowaną przeze mnie pozycję. Naprawdę warto.

Elton John
Miłość jest lekarstwem. O życiu, pomaganiu i stracie
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2014

Za możliwość lektury dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non


Pani M. doceniona

Moi drodzy!
Zakładając Czytelnię nie spodziewałam się tego, że zostanie ona zauważona za granicą. Jakiś czas temu recenzowałam Tę ostatnią noc Francisco Gallardo. Nie przypuszczałam, że recenzja dojdzie do autora. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam, że autor polubił mojego bloga. Co więcej, udostępnił dalej link do recenzji. Hiszpanie szaleją, gratulują mu sławy za granicą. I pomyśleć, że to wszystko przez moją opinię. Jestem zaszczycona tym, że wśród wielbicieli Czytelni jest jeden z pisarzy. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Bardzo mnie to cieszy. To dało mi jeszcze więcej motywacji do prowadzenia tego bloga. Mam nadzieję, że i Wy macie na swoim koncie takie przeżycia. Jeśli nie - z całego serca Wam ich życzę. Dla takich chwil naprawdę warto pisać :)


Dziękuję bardzo za docenienie. Muchas gracias :)

Tadeusz Biedzki "Dziesięć bram świata"


"Mój przyjaciel zakochany w Indiach do szaleństwa, który odwiedził je trzydzieści sześć razy, spędził tam w sumie kilka lat i w Indiach umarł, wcześniej polecając skremować się i rozsypać prochy w świętym Gangesie, powiedział mi przed laty: - Nie zwiedzaj Indii! Indii się nie zwiedza. Indie trzeba przeżyć."

Istnieją na rynku wydawniczym książki podróżnicze, które przedstawiają mniej lub bardziej znane nam miejsca w zupełnie inny sposób. Jedną z nich jest właśnie pozycja autorstwa Tadeusza Biedzkiego - przedsiębiorcy i pisarza podróżującego po całej kuli ziemskiej wraz z żoną.
Pan Tadeusz zabiera nas w dziesięć różnych miejsc. Jak jest napisane na tyle okładki: "Dociera na Jawę i do amazońskiej dżungli, do dzikich plemion Etiopii, świątyń Gruzji, tajemniczego świata Inków i do Mali, gdzie szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela. Poznaje nas z cypryjskim Turkiem, który nienawidzi Greków, i Kurdem, który nienawidzi Turków, z syryjskim terrorystą i jego piękną córką, z indyjskimi żebrakami i 'świętymi mężami'." Wiele z miejsc, do których dociera pan Tadeusz jest niezwykle niebezpiecznych. Zdarzyło się, że jego życie wisiało na włosku. Na szczęście udało mu się przeżyć i opisać swoje przejścia w książce. Pozwólcie, że nie będę opisywała każdej z dziesięciu podróży, lecz poświęcę trochę uwagi dwóm, jakie wywarły na mnie największe wrażenie.
Najpierw zaproszę Was do Doliny Omo w Etiopii, gdzie żyją członkowie plemienia Karo. Słyszeliście kiedyś o nim? Ja przyznaję, że dopóki nie przeczytałam Dziesięciu bram świata, nie wiedziałam, że ktoś taki istnieje. Jak podaje pan Biedzki, zamieszkują oni tylko trzy wioski i są populacją liczącą około tysiąca przedstawicieli. Nic więc dziwnego, że mało kto o nich wie. Karo słyną z tego, że ozdabiają w mistrzowski sposób swoje ciała. Jesteście ciekawi, co jest u nich wyznacznikiem piękna kobiety? Nie duży biust, długie nogi czy smukła sylwetka. Liczy się wielkość krążka, jaki został umieszczony w ich wardze, gdy były małymi dziewczynkami. Wygląda to tak:


Patrząc na to zdjęcie, zastanawiałam się jak można jeść mając w wardze coś takiego. Nie mówiąc już o tym, że wszystko bolało mnie od patrzenia na tę kobietę. Jednak nie chciałam pisać o etiopskich wyznacznikach piękna. Podróż do ludu Karo wstrząsnęła mną z zupełnie innego powodu. Ci ludzie obawiają się mingi, czyli pecha. Jeśli dziecko urodzi się zdeformowane lub wyrżną mu się najpierw górne ząbki - skazane zostaje na śmierć. Wrzuca się je do rzeki lub porzuca w buszu z ziemią w buzi, żeby mingi nie opuściło jego zwłok. Nie wiem, czy zdecydowałabym się na podróż w tamte rejony. Obawiam się, że miałabym koszmary do końca życia.
Drugą wyprawą, nad którą chciałabym się chwilę zatrzymać, był wyjazd do Indii. Ten kraj nigdy nie przestanie mnie fascynować, choć wiem, że wyprawa do niego byłaby prawdziwą szkołą życia. Pan Tadeusz opisuje swoje spotkania ze świętymi mężami - sadhu. Ci mężczyźni nie tylko potrafią uleczyć chorego człowieka, ale są także w stanie przeżyć kilka dni zakopani pod ziemią. To robi wrażenie. Wiecie, co jeszcze mnie zainteresowało? Fragment opisujący żebraków. W Indiach żebractwo to nie tylko sposób na przeżycie, lecz również wielki przemysł przynoszący zyski mafii oraz gangom. Najbardziej przerażające jest to, że sporą część żebraków stanowią kalecy, którzy nie zawsze byli niepełnosprawni. Wielu z nich zostało wybranych do tej "roli" przez rodziców, jacy jednemu ze swoich dzieci "Wiążą i krępują (...) ciało, by rosło zdeformowane. Taki człowiek nigdy nie wstanie, nigdy nie będzie chodzić, ale im większe jest jego kalectwo, tym większe robi wrażenie i przynosi większe dochody". Nie potrafię odnaleźć słów, które mogłyby skomentować ten fragment, więc pozwólcie, że o Indiach nie napiszę już nic więcej.
Tadeusz Biedzki pisze o wojnie, biedzie, konfliktach między narodami, ale także o rzeczach, jakie w jednym zakątku świata są na porządku dziennym, a nas, Europejczyków, przyprawiają o lekki zawał serca. Każda z dziesięciu historii mogłaby zostać opisana w osobnej książce. Autor nie wyczerpuje tematu dotyczącego sytuacji w żadnym z przedstawionych krajów. Wydaje się, że chce zachęcić czytelników do tego, by sami poszukali informacji o tym, co zainteresowało ich najbardziej.
Dziesięć bram świata to książka zawierające wiele ciekawostek i fotografii, jakie stanowią idealne uzupełnienie treści. Niezmiernie cieszę się, że miałam okazję ją przeczytać. Pokazała mi nieznane oblicze świata i zabrała w miejsca, do których nigdy nie dotrę. Dziękuję autorowi za tę podróż i zachęcam Was, byście i Wy się w nią wybrali.

Tadeusz Biedzki
Dziesięć bram świata
Wydawnictwo Bernardinum
Pelplin 2014

Za możliwość lektury dziękuję pani Karolinie oraz Wydawnictwu Bernardinum


Ken Follett "Świat bez końca"


"Najgorszy negocjator na świecie to taki, który uważa się za sprytnego."

Na początku mojej przygody z tym blogiem umieściłam recenzję Filarów ziemi. Nawet nie przypuszczałam, że to będzie wpis cieszący się największym zainteresowaniem. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o drugiej części tej powieści.
Pozwolicie, że streszczając Świat bez końca posłużę się opisem z tyłu okładki. Na dłuższy opis nie starczyłoby miejsca. Posłuchajcie:
"Caris jest córką zamożnego kupca Edmunda Woolera, handlującego wełną. Zakochany w niej Merith, uzdolniony architekt i budowniczy - synem zubożałego szlachcica. Caris, kobieta wyemancypowana, pragnie leczyć ludzi, a nie realizować się jako matka i żona. Choć kocha Meritha, nie chce go poślubić. Zostaje posądzona o czary i grozi jej stryczek. Godwyn, zakonnik, siostrzeniec Woolera, za pomocą podstępów i intryg zostaje przeorem Kingsbridge i zaczyna samowolne, okrutne rządy. W pędzie ku władzy nie zawaha się zdradzić tych, którzy pokładali w nim zaufanie. Gwenda, córka bezrolnego chłopa, walczy o zdobycie ukochanego mężczyzny, Wulfrica, próbującego odzyskać ziemię ojca. Wulfric staje się obiektem nienawiści brata Meritha, Ralpha, zwyrodnialca i mordercy, z czasem zdobywającego wielką władzę."
Akcja tej książki dzieje się 200 lat po Filarach ziemi. Wszyscy bohaterowie, których znamy z tamtej części, nie żyją, jednak miałam wrażenie, że spotykam się z ich reinkarnacjami. Wiele wątków powtarza się. Caris przypomina Alienę, a Merith Jacka. Oni także się kochali, lecz nie od początku mogli być razem. Dziewczyna także zaszła w ciążę po pierwszym stosunku z ukochanym mężczyzną, tylko sytuacja nieco inaczej się rozwiązała. Gwenda znów bardzo przypominała mi Marthę. Ralph zaś kojarzył mi się z Williamem Hamleighem. Jest jednak jedna różnica w konstrukcji bohaterów. O ile w Filarach ziemi dobre postacie są inteligentne i piękne, tak w Świecie bez końca zaczynają mieć wady. To w tej części przypadło mi do gustu. Krystaliczna czystość niektórych osób z pierwszej części nieco działała mi na nerwy.
Ken Follett znów stanął na wysokości zadania, jeśli chodzi o połączenie wielu wątków w całość. Wszystko jest dopracowane w najmniejszym szczególe, nie ma mowy o niedociągnięciach. Nagłe zwroty akcji, podstępne intrygi i cała masa innych rzeczy składają się na przepis na doskonałą książkę, choć powtórzenie niektórych wątków niezbyt mi przypadło do gustu. Liczyłam na coś innego, ale to nie znaczy, że ta powieść jest gorsza od swojej poprzedniczki. Czyta się ją równie dobrze i szybko, chociaż do najcieńszych nie należy.
Jak wspomniałam przy okazji Filarów ziemi, wszystkim tym, którzy nie zapoznali się z pierwszą częścią cyklu opowieści o średniowiecznych bohaterach, radzę odłożyć Świat bez końca na później. Co prawda można te powieści czytać osobno, ale lepiej czytać te książki po kolei. Podobno autor zamierza dopisać kolejne części. Mam tylko nadzieję, że uniknie powielania wątków, które pojawiły się w tych dwóch częściach, czego sobie i Wam życzę :)

Ken Follett
Świat bez końca
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2012

Francisco Gallardo "Ta ostatnia noc"


"Nikt nie potrafi umierać, tak samo jak nikt nie potrafi żyć. Rodzimy się sami i umieramy sami. Na tym polega drwina śmierci."

Słyszeliście kiedyś o Sarze Awenzoar, jednej z pierwszych kobiet, którym pozwolono praktykować medycynę? Jeśli nie, pozwólcie, że zabiorę Was do XII-wiecznej Andaluzji.
Sara Awenzoar, narratorka i główna bohaterka powieści leży na łożu śmierci. Opowiada nam historię swojego życia. Nie chce, by została zapomniana, gdy już wyruszy w podróż, z której nikt nie wrócił. Kobieta była wnuczką słynnego medyka Abu Marwana. Już jako mała dziewczynka postanowiła, że chce pójść w jego ślady i będzie ratować ludzkie życie. To zadanie okazało się bardzo trudne do wykonania. Kobietom nie było wolno praktykować medycyny. Ich miejsce było w domu, przy boku męża. Sara jednak nie poddaje się. Pogłębia swoją wiedzę, czytając odziedziczone medyczne księgi i przyglądając się pracy akuszerek. Jej wysiłki nie idą na marne. Po jakimś czasie trafia do Marrakeszu, gdzie ma czuwać nad zdrowiem haremu kalifa. Młoda lekarka jeszcze nie wie, że została wplątana w polityczne rozgrywki między dynastiami Almohadów i Almorawidów. Jakby tego było mało, okazuje się, że praca z kobietami z haremu nie jest wcale taka łatwa. Rywalki nieustannie knują przeciwko sobie, a sekrety, jakie powierzają swojej lekarce, mogą sprowadzić na nią śmierć.
Byłam pełna obaw, gdy sięgałam po tę książkę. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nie przepadam specjalnie za Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy, ale okładka książki tak bardzo mnie oczarowała, że postanowiłam dać jej szansę i ani trochę tego nie żałuję. Dawno nie czytałam pozycji, która dostarczyłaby mi tak obszernej wiedzy na temat tego, jak wyglądało średniowieczne położnictwo. Byłam mile zaskoczona tym, że autor w bardzo delikatny sposób opisał porody. Do tej pory przeważnie spotykałam się z mrożącymi krew w żyłach opisami, od czytania których wszystko zaczynało mnie boleć. Ogromny plus należy się także za opisy stosunków seksualnych. To było magiczne i piękne, a podobno nie można w taki sposób o tym pisać. Gratuluję tłumaczce za ubranie tych fragmentów w słowa, które sprawiły, że czytało się je z przyjemnością. Żałuję, że nie znam hiszpańskiego na tyle, by móc przekonać się, czy brzmiało to równie dobrze w oryginale.
Nieco za mało było dla mnie w tym wszystkim medycyny. Bardzo interesuje mnie to, w jaki sposób leczono kiedyś ludzi. Lubię czytać o dawnych przesądach związanych z leczeniem chorych. Jak się okazuje, nie wszystkie umarły wraz ze śmiercią osób, które w nie wierzyły.
Bohaterowie, jacy pojawili się na kartach powieści, żyli naprawdę. Lektura Tej ostatniej nocy zachęciła mnie do poszukiwania informacji na ich temat. Wiem, że nie będzie to łatwe zadanie, ale może odnajdę we wzmiankach o nich to, czego brakowało mi w książce. Sara Awenzoar umarła, ale historia opowiadająca o jej życiu przetrwała. Mam nadzieję, że i Wy znajdziecie kiedyś czas, by się z nią zapoznać.

Francisco Gallardo
Ta ostatnia noc
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2014

Katarzyna Bonda "Polskie morderczynie"


"To nie jest tak, że po dokonaniu zbrodni można nadal funkcjonować jak poprzednio. Poczucie winy jest tak silne, że nie można spać, jeść, zwłaszcza gdy zostaje się samemu. Najgorzej jest w nocy."

Niezwykle trudno jest pisać o książce poruszającej taką tematykę. Już niejednokrotnie pisałam, że są takie pozycje wydawnicze, których nie można oceniać w kategoriach "dobra/zła, ciekawa/nudna". Powstały książki oparte na faktach, jakie nie powinny nigdy zostać napisane. Katarzyna Bonda przekazuje w nasze ręce kompendium wiedzy o Polkach, które dopuściły się najgorszej zbrodni przeciwko drugiemu człowiekowi - morderstwa.
Kobiety kojarzą się wielu ludziom z rodziną, dziećmi, ciepłem oraz dobrocią. Co jednak dzieje się w momencie, gdy tak teoretycznie niezdolna do dokonania zbrodni osoba zabija kogoś? Bohaterki książki Katarzyny Bondy wymykają się schematowi kobiet wyjętych spod prawa: większość z nich nie pochodzi z rodzin patologicznych, miały dobre oceny, nieposzlakowaną opinię, pracowały i prowadziły dom. Zbrodni, jakich dokonały, nie planowały z premedytacją. To były decyzje podjęte pod wpływem chwili. Ten jeden moment na zawsze zmienił ich życie i napiętnował je. Trudno zacząć nowe życie po tym, jak odebrało się je innemu człowiekowi. Ludzie osądzają zbrodniarki przez pryzmat popełnianego morderstwa. To, że przeszły przez proces resocjalizacji, niekoniecznie ich interesuje. Zabiła, więc trzeba trzymać się od niej z daleka, bo może zrobić to znowu.
Polskie morderczynie to czternaście historii polskich morderczyń oraz trzy wywiady: z mężczyzną odpowiedzialnym za stwarzanie portretów psychologicznych zbrodniarzy Bogdanem Lachem, z profesorem Lwem Starowiczem oraz dyrektorką Zakładu Karnego dla kobiet w Lublińcu, Lidią Olejnik.
Autorka książki podeszła do każdej z czternastu kobiet indywidualnie. Rozdziały podzielone są na dwie części. W pierwszej z nich do głosu dopuszczono więźniarki. Poznajemy ich historie, rodziny. Dowiadujemy się o czym marzą, co będą robić po wyjściu z więzienia. Mamy też okazję przeczytać o tym, co pchnęło je do popełnienia zbrodni. Niektóre z nich skradają serce. Trudno aż uwierzyć w ich winę. Włos jeży się na głowie, gdy z drugiej części rozdziału czytamy o tym, w jaki sposób kobiety pozbawiły życia swoje ofiary. Najbardziej wstrząsnęła mną historia Katarzyny, która zamordowała męża. Fragment o tym, jak zabijała tego człowieka w obecności śpiącej w łóżku córeczki, wbił mnie w fotel.
Katarzyna Bonda nie ocenia czynów tych kobiet. Opisuje to, co zrobiły. Jej styl wciąga czytelnika i nie pozwala się oderwać od lektury. W swojej książce autorka umieszcza relacje świadków, informacje z akt sądowych oraz uwagi biegłych psychiatrów oraz osób biorących udział w śledztwie. Nie spotkałam się do tej pory z tak obszernym studium zbrodni dokonanych przez Polki. Trudno mi opisać to, co dzieje się w mojej głowie po lekturze. Natłok uczuć i myśli jest ogromny. Słowo, które najlepiej odda mój nastrój to "szok".
Książka porusza trudną tematykę, więc decyzję o sięgnięciu do niej pozostawiam Wam. Sami oceńcie, czy jesteście na nią gotowi.

Katarzyna Bonda
Polskie morderczynie
Wydawnictwo Muza
Warszawa 2013

Sarita Mandanna "Tygrysie Wzgórza"


"Kochać cię to jak mieć skrzydła. To tak, jakby wielka, potężna para skrzydeł wyrosła mi na plecach, żebym nie musiała już więcej dotykać stopami ziemi."

O tej książce jakiś czas temu wspominała mi moja znajoma. Dość długo miałam ten tytuł na liście "do przeczytania", ale jakoś nie potrafiłam się zabrać do lektury, choć leżała ona na mojej półce od bardzo dawna. Informacja z okładki mówiąca o tym, że jest to "Indyjskie Przeminęło z wiatrem" mnie zniechęcała. Bałam się, że trafię na romansidło, które odłożę, nie dochodząc nawet do połowy. 
Ciekawa jestem, co Wy pomyślelibyście po przeczytaniu takiego opisu:
"Pozwól się oczarować historii zakazanej miłości, która naznacza całe życie.
Koniec XIX wieku, południowe Indie. Nad brzegiem strumienia zjawiskowo piękna Dewi i jej przyjaciel Dewanna beztrosko się bawią. Są nierozłączni jak ziarenka karadmonu.
Kilka lat później Dewi poznaje Macu, słynnego pogromcę tygrysa. Ta chwila zmienia wszystko. Dziewczyna już wie, że nie pokocha nikogo innego. Kiedy w sercu Dewanny budzi się uczucie do Dewi, sprawy przybierają tragiczny obrót...
Zapierające dech w piersiach opisy nieprzeniknionej dżungli, łagodnych wzgórz i plantacji kawy tworzą egzotyczne tło sagi o sile namiętności i przeznaczenia."
Takie opisy sprawiają, że odkładam książkę na półkę i szukam czegoś innego. Nie przepadam za powieściami, w których akcja kręci się głównie wokół tego, że biedna główna bohaterka zachodzi w głowę, jakiego mężczyznę ma wybrać: podpowiadanego przez serce czy przez rozum. Nie lubię czytać o rozterkach sercowych. Tygrysie Wzgórza pozytywnie mnie zaskoczyły. Nic nie jest tu przewidywalne, nie można być pewnym tego, w którym kierunku potoczy się akcja. Zaskoczyło mnie zakończenie. Nawet nie wpadłabym na to, że opowieść może mieć taki finał.
Wydarzenia historyczne przeplatają się z fikcją literacką. Poetyckość opisów pobudza wyobraźnię czytelnika. Widzimy te krajobrazy, czujemy zapachy, szkoda tylko, że nie mogliśmy spróbować potraw. Wtedy byłabym już w pełni usatysfakcjonowana :)
Jeśli szukacie opowieści o sile przeznaczenia, winie, której nie można tak łatwo odkupić i wyrzutach sumienia nie pozwalających spać - sięgnijcie po tę książkę. Niech nie zraża Was opis rodem z taniego romansidła. Uwierzcie mi, Indie, jakie pokazała nam Sarita Mandanna tak zawładną Waszymi sercami, że zapragniecie do nich wrócić, Może nawet zaprosicie znajomych, by także wybrali się w podróż w tamte strony. Takiej wyprawy na pewno szybko nie zapomnicie :)

Sarita Mandanna
Tygrysie Wzgórza
Wydawnictwo Otwarte
Kraków 2011

Karolina Wilczyńska "Jeszcze raz, Nataszo"


"Zaczęłam nowe życie, życie singielki, młodej (stosunkowo), bogatej (dość, żeby nie martwić się o przyszłość), niezależnej (od mężczyzny) i pełnej ambitnych planów (choć nie do końca sprecyzowanych)."

Kiedy zakochani ludzie stają na ślubnym kobiercu, wierzą w to, że ich szczęście będzie trwało wiecznie i zestarzeją się razem. Jednak nie zawsze w życiu układa się tak, jak można by sobie tego życzyć. Przychodzi czasem taki moment, że trzeba się rozstać i rozliczyć się z przeszłością. Schować do piwnicy lub wyrzucić pamiątki przypominające o bolesnych chwilach. To właśnie robi bohaterka najnowszej powieści Karoliny Wilczyńskiej. Pali za sobą symboliczne mosty w postaci fotografii przywołujących wspomnienia, które wolałaby wyrzucić z pamięci.
Natasza miała wszystko, czego kobieta może sobie zażyczyć: kochającego męża, piękny dom, dobrą pracę, w której robi zawrotną karierę, pławi się w luksusie i niczego jej nie brakuje. Pewnego dnia uporządkowane życie głównej bohaterki książki legło w gruzach. Mąż oznajmia, że odchodzi od niej. Dla kobiety, która w oczach innych szukała potwierdzenia własnej wartości, jest to niemalże koniec świata. Początkowa euforia z odzyskania wolności powoli przeradza się w apatię. W dniu rozwodu Natasza zaczyna przeglądać album ze zdjęciami, by obrócić je w proch, definitywnie grzebiąc w ten sposób swoją przeszłość. Towarzyszymy jej w tych chwilach i wraz z nią wspominamy wydarzenia upamiętnione na fotografiach. Mamy okazję poznać wszystkie wcielenia Nataszy: córkę starającą się sprostać wymaganiom rodziców, uczennicę pragnącą być zaakceptowaną przez rówieśników, studentkę próbującą zarobić na własne utrzymanie, żonę robiącą wszystko, by mąż był z niej dumny, zranioną kobietę nie potrafiącą poradzić sobie z tragedią, jaka ją spotkała oraz rozwódkę rozliczającą się z przeszłością. Oczywiście wymieniłam tylko część z ról napisanych przez życie dla Nataszy. Było ich zdecydowanie więcej, ale wspomniałam o najważniejszych z nich. Resztę wcieleń kobiety poznacie, gdy zapoznacie się z tą pozycją.
Każdy z dziesięciu rozdziałów poprzedzony jest krótkim opisem fotografii, która znajduje się w rękach Nataszy. Tytuły nadane poszczególnym częściom tworzą swoisty dekalog dla osób próbujących na nowo poukładać sobie życie. Każdemu z nas przydałoby się coś takiego, co pomogłoby stanąć na nogi, gdy świat runie nam na głowę. Natasza pokazuje, że nie ma sytuacji, z jakich nie da się wyjść obronną ręką. Niekiedy potrzeba tylko więcej czasu i samozaparcia, by życie zaczęło znów toczyć się właściwymi drogami.
Rzadko sięgam po książki o porzuconych kobietach. Przeważnie powtarzają one utarte schematy: miałam wszystko, ale zostawił mnie mąż, załamałam się, po jakimś czasie poznałam kogoś i moje życie znów nabrało sensu. Ewentualnie jest jeszcze drugi scenariusz, który zakłada, że marnotrawny małżonek wróci skruszony na łono rodziny, a kochająca żona mu wybaczy, bo bez niego nie ma po co żyć. Bałam się, że tak też będzie w tym przypadku, lecz przeczytałam kilka pochlebnych opinii na temat tej pozycji i postanowiłam dać jej szansę. Czy żałuję, że to zrobiłam? Nie. Jeszcze raz, Nataszo to nie tylko opowieść o rozwódce starającej się odnaleźć w nowej sytuacji. Czytając tę książkę doszłam do wniosku, że niesie ona ze sobą pewne przesłanie. Nie wiem, czy czytelnicy mający za sobą lekturę zgodzą się ze mną, ale uważam, że autorka poprzez Nataszę starała się zwrócić nam uwagę na to, że potwierdzenia własnej wartości powinniśmy szukać najpierw w sobie, a potem w innych ludziach. Oni przychodzą i odchodzą. Nigdy nie zdołają nas poznać tak, jak my sami siebie znamy. Warto o tym pamiętać.

Karolina Wilczyńska
Jeszcze raz, Nataszo
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2014

Krzysztof Pyzia "Detektyw Rutkowski. Prawdziwa historia"


Detektywa Rutkowskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawia. Każdy z nas słyszał o nim chociaż raz w życiu. Pamiętam moje pierwsze "spotkanie" z tym panem. Byłam wtedy jeszcze małą dziewczynką. Czytałam jedną z gazet mamy. Nie potrafię sobie przypomnieć jaki nosiła tytuł, ale mniejsza o to. Opisano tam historię uwolnienia Polki oraz dwóch jej córeczek z jednego z krajów, w których modlitwę zaczyna się od podziękowania za to, że nie urodziło się dziewczynką. Byłam pełna podziwu dla Krzysztofa Rutkowskiego za tę akcję. W sumie nadal jestem, dlatego zdecydowałam się na tę lekturę, chociaż o tej pani akurat tu się nie wspomina. Pojawia się za to więcej informacji, ale po kolei.
Jedną z części stanowi wywiad-rzeka, który z Rutkowskim przeprowadził Krzysztof Pyzia. Autor książki wypytuje swojego rozmówcę o dzieciństwo, lata szkolne, relacje z rodzicami, kobietami, stosunek do polityki oraz religii. Pada nawet pytanie dotyczące tego, kto dba o charakterystyczną fryzurę detektywa. Odpowiedzi Rutkowskiego są szczere. Do bólu. Niektóre z nich sprawiały, że budziły się we mnie demony. Mam tu na myśli zwłaszcza fragmenty dotyczące stosunku do kobiet. Żałuję, że nie widziałam swojej miny podczas lektury, ale pewnie to było coś w stylu "no co ty, Krzysiek, nie powiesz?". Kolejna część opisuje najsłynniejsze akcje detektywa. Oczywiście nie zabrakło sprawy Madzi z Sosnowca, która była mi bliska chociażby ze względu na to, że jestem ze Śląska i widziałam osoby rozwieszające informacje o zaginięciu dziewczynki. Mieszkałam wtedy tylko kilka kilometrów od miejsca tragedii. Rutkowski przyznaje też, że potrzebował takiej sprawy, by przypomnieć o sobie ludziom. Ostatnia część opisuje to, w jaki sposób możemy zadbać o nasze bezpieczeństwo. Nie jest to nic odkrywczego, niektóre z nich można było pominąć.
Jeśli ode mnie zależałoby to, jak miałaby wyglądać ta książka, poświęciłabym więcej miejsca akcjom, w których brał udział Rutkowski. Pojawiło się tego dla mnie za mało. To było zdecydowanie bardziej ciekawe niż wywiad. Owszem, dostarczył on czytelnikom kilku ciekawostek dotyczących życia pana Rutkowskiego, ale czytanie o jego akcjach sprawiało większą przyjemność.
Ta książka przedstawia detektywa w takim świetle, w jakim mogliśmy nieraz zobaczyć go w meblach. Zapatrzony w siebie showman, który zmienia kobiety jak rękawiczki. Całość dopełniają zdjęcia przedstawiające głównie tytułowego bohatera. Jeśli chcecie dowiedzieć się gdzie kończy się medialny detektyw Krzysztof Rutkowski, a zaczyna się prawdziwy Krzysztof Rutkowski - sięgnijcie po tę książkę. Nie powinniście być nią rozczarowani.

Krzysztof Pyzia
Detektyw Rutkowski. Prawdziwa historia
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2013

Michelle Cohen Corasanti "Drzewo migdałowe"


"Dobre rzeczy utrudniają wybór, złe rzeczy nie pozostawiają wyboru."

Wielu z nas życzyłoby sobie tego, by na świecie zapanował pokój. Nie chcemy, żeby wybuchały wojny, ludzie zabijali się nawzajem, rodzice płakali nad zwłokami rozstrzelanego lub zabitego przez bombę dziecka ani też, by dochodziło do pogrzebów osób, które znalazły się na linii wroga. Niestety, świat, w jakim przyszło nam żyć, nie jest idealny. Niemal codziennie docierają do nas informacje o konfliktach zbrojnych i kolejnych ofiarach, które ze sobą niosą. Akcja Drzewa migdałowego także toczy się z wojną w tle.
Mały Palestyńczyk Ahmad żyje w świecie przepełnionym strachem i uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Ludzie boją się utraty domu oraz bliskich. Czują, że niedługo nadejdzie śmierć. Nie wiedzą tylko kogo wojna zabierze najpierw - ich czy kogoś z rodziny. W dniu swoich dwunastych urodzin Ahmadowi przychodzi zmierzyć się twarzą w twarz z tymi, których bał się najbardziej. Jego młodsza siostra zostaje zabita, ojciec z jego winy trafia do więzienia, a zamieszkiwany przez nich dom zostaje skonfiskowany. Kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, wojna zbiera kolejny krwawy plon. Jego ukochany brat, Abbas, zaczyna pałać chęcią zemsty za to, co spotkało bliskich. Jak się pewnie domyślacie, nie wyniknie z tego nic dobrego. Mimo przeciwności losu Ahmad postanawia zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie. Nie myślcie jednak, że zapomni o tych, których kocha najbardziej. To dzięki nim, a zwłaszcza dzięki Babie udaje mu się zostać kimś wielkim.
Głównym czynnikiem mającym wpływ na to, że sięgnęłam po tę pozycje były nie dobre opinie na jej temat, lecz chęć dowiedzenia się jaką rolę w całej tej historii ma tytułowe drzewo migdałowe. Okazuje się, że jest ono świadkiem tragicznych wydarzeń w rodzinie Ahmada, ale także miejscem, do którego główny bohater często wraca pamięcią.
Świat, jaki stworzyła autorka niezwykle działał na moją wyobraźnię. Czytając tę książkę miałam przed oczami obraz uzbrojonych po zęby żołnierzy, przerażonych cywili, który w pośpiechu opuszczali swoje domu oraz ludzi opłakujących zabitych bliskich. Nie raz zdarzyło mi się ocierać z policzka łzę.
Jestem pełna podziwu dla Ahmada, który doszedł w życiu tak daleko pomimo tego, że los dotkliwie go doświadczył. Mężczyzna stracił wielu bliskich, nie miał co jeść, był szykanowany i poniżany tylko dlatego, że był biednym Palestyńczykiem. W oczach Żydów był współwinny konfliktowi zbrojnemu zbierającemu krwawe żniwo. Ahmad jednak się nie poddał. Ostatni rozdział czytałam, ocierając łzy szczęścia. Zdaje mi się, że znalazłam nowy książkowy autorytet. Oddałabym wiele, żeby mieć w sobie tyle siły co on.
Lektura Drzewa migdałowego uświadomiła mi, że powinnam cieszyć się z tego, co mam. Nie musiałam utrzymywać głodującej rodziny, nie patrzyłam na to, jak żołnierze biją mojego ojca, a potem zabierają go do więzienia, gdzie będzie traktowany jak pies, nie musiałam pochować młodszej siostrzyczki zabitej przez pocisk, nikt nie traktował mnie źle przez moją wiarę. Żadna inna książka nie spowodowała, że poczułam się wdzięczna losowi za to, co mi zesłał. Drzewo migdałowe powinno stać się obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy narzekają na swoje niemożliwie beznadziejne życie. Polecam tę pozycję każdemu, bez wyjątku.
Pozwólcie, że na końcu umieszczę mój ulubiony cytat z książki. Niech i Wam pomoże on w chwili zwątpienia:

"Sukces to nie brak porażek, ale umiejętność podnoszenia się w sprawie upadku."

Życzę sobie i Wam, by na naszym rynku wydawniczym nie brakło tak dobrych i niosących ze sobą ważne przesłanie książek.

Michelle Cohen Corasanti
Drzewo migdałowe
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2014

Łukasz Orbitowski "Zapiski nosorożca. Moja podróż po drogach, bezdrożach i legendach Afryki"


Z czym kojarzy Wam się Afryka? Pierwsze skojarzenia, które przychodzą mi do głowy, gdy słyszę to słowo to Sahara, safari, sawanna, voodoo, gorący klimat i Masajowie. A jak wygląda ten kontynent z perspektywy turysty?
W książce pana Orbitowskiego nie znajdziemy opisów RPA, które znamy z przewodników. Owszem, pojawiają się informacje dotyczące fauny i flory, czy polityki, ale nie ma tu "suchych" informacji, jakie odstraszają mnie od lektury. Autor skupia się na swoich odczuciach i przemyśleniach. Opisuje nie tylko widoki, ale także ludzi, których spotyka. Moim ulubionym fragmentem jest opis uczestnika wycieczki zorganizowanej przez firmę turystyczną.
Pan Orbitowski nie stara się pokazać Afryki w kolorowych barwach, nie robi jej sztucznej reklamy. Opisuje wszystko tak, jak widzi. Pisze o tym, że będzie mu się kojarzyć z zimnem. Zauważa też, że dzieci mają mundurki nie po to, by nie robić w szkole rewii mody, ale noszą je, żeby mieć choć jeden komplet porządnej odzieży. Przeczytałam już sporo książek o Afryce, lecz żaden z autorów nie zwrócił na to uwagi. Przyznaję, tylko błagam, nie śmiejcie się ze mnie, że przeżyłam szok, gdy pan Orbitowski wspomniał o tym, że w RPA są restauracje KFC. Moje wyobrażenie Czarnym Lądzie nie pozwoliło mi na dopuszczenie do siebie myśli, że Afrykańczycy stołują się w takich miejscach. Takich rzeczy też nigdy wcześniej nie czytałam.
Tym, co w książce spodobało mi się najbardziej, były afrykańskie legendy. Lubię takie historie i ucieszyłam się, że pan Orbitowski umieścił je w swoich zapiskach. Duży plus należy się także za dołączenie fotografii, które stanowią dopełnienie wspomnień autora.
Nieco przeszkadzały mi wulgaryzmy w narracji. Słyszałam opinie, że to podkreśla autentyczność Łukasza Orbitowskiego, ale niektóre przekleństwa wydawały mi się dodane na siłę. Uważam, że w niektórych miejscach można było je pominąć, lecz to tylko moje skromne zdanie.
O Zapiskach nosorożca słyszałam sprzeczne opinie. Jedni chwalili tę książkę, inni krytykowali. Ja mam do tej pozycji neutralny stosunek. Nie powaliła mnie na kolana, ale też skutecznie od siebie nie odstraszyła. Pojawiło się sporo perełek, o których wcześniej nie wiedziałam, lecz przyznam, że zdarzało mi się czytać lepsze książki o Afryce.
Decyzję o tym, czy sięgniecie po Zapiski nosorożca pozostawiam Wam. Jeśli szukacie szczerej opowieści o RPA i Afryce okraszonej legendami, zdjęciami oraz szczyptą przekleństw - możecie zabrać się do lektury już dziś. Jeżeli jednak nie lubicie narracji, w której pojawia się łacina podwórkowa, a od literatury podróżniczej wymagacie tego, by znalazły się w niej szczegółowe informacje dotyczące demografii, polityki, fauny, flory oraz historii - lepiej poszukajcie czegoś innego, bo ta książka Was zawiedzie.

Łukasz Orbitowski
Zapiski nosorożca. Moja podróż po drogach, bezdrożach i legendach Afryki
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2014

Julie Cohen "Drogie maleństwo"


"Książę oświadczył się księżniczce. Dzień ich ślubu był cudowny, pełen srebra, złota, kwiatów i radości. Książę tańczył do piosenki Boogie Wonderland i prawie wywrócił weselny stół. Szkoda, że tego nie widziałeś. Chociaż na swój sposób też tam byłeś - w myślach księżniczki i księcia, którzy marzyli o Tobie: idealnym dziecku, które dopełni ich miłość.
Jednak mijały lata... a Ciebie wciąż nie było.
Trudno to nazwać bajką, prawda?"

Kiedy kobieta poznaje idealnego, według niej mężczyznę, w jej głowie zaczynają pojawiać się myśli, jakim będzie on ojcem dla jej dzieci, jak ich pociechy będą wyglądać, do kogo będą bardziej podobne, po kim odziedziczą charakter. Taka już natura większości z nas. Naszym przeznaczeniem jest bycie matką. Gdy instynkt macierzyński zaczyna dawać o sobie znać, nie sposób go wyciszyć. Jednak co zrobić, kiedy każda kolejna próba poczęcia dziecka kończy się niepowodzeniem? Dać sobie spokój? Próbować dalej i patrzeć na to, jak maleństwo odchodzi? Adoptować dziecko? Czy może znaleźć kogoś, kto urodzi maluszka zamiast nas? Przed takim wyborem zostają postawieni Ben i Claire Lawrence'owie.
Ich małżeństwo z pozoru wydaje się idealne. Kochają się, mają pracę. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka. Próby jego poczęcia kładą się cieniem na związku tej pary. Kiedy kolejny zabieg in vitro kończy się poronieniem, Claire poddaje się. Ben nie zamierza jednak zrezygnować z marzenia o byciu ojcem. Zwierza się ze swoich problemów przyjaciółce, Romily. Ta oferuje, że podda się zabiegowi sztucznego zapłodnienia, urodzi im dziecko, zrzeknie się do niego praw i wszyscy będą szczęśliwi. Wydaje jej się, że sprawa będzie prosta. Jest samotną matką i nie chce mieć więcej dzieci, więc z oddaniem tego, z którym będzie w ciąży, nie będzie najmniejszego problemu. Nie przypuszczała jednak, że noszenie pod sercem potomka jedynego mężczyzny, na jakim kiedykolwiek jej zależało, wywoła w niej tyle emocji. Claire i Romily staną przed najtrudniejszym w życiu wyborem: będą musiały zadecydować która z nich zatrzyma dziecko i Bena.
Już dawno nie wylałam tylu łez nad żadną książką. Jedną z pierwszych scen jest chwila, gdy Lawrence'owie tracą dziecko. Z całego serca współczułam Claire patrzącej na to, jak maleństwo opuszcza jej ciało. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić jej bólu. Nie tyle fizycznego, co psychicznego. Świadomość, że kolejne maleństwo odeszło musiała być straszna. Nie dziwię jej się, że postanowiła się poddać. Była tylko człowiekiem i miała dość patrzenia na to, jak wraz z upływem krwi, kolejne maleństwo odchodzi z tego świata, zanim zdążyła je poznać. Miałam za złe Benowi, że nie potrafi zrozumieć swojej żony. Chciałam znaleźć się w książce i zdrowo mu przyłożyć, gdy zgodził się na pomysł Romily, by ta została matką zastępczą jego dziecka. Taką decyzję podjęli po kilku głębszych w barze, bez uzgodnienia czegokolwiek z Claire. Wiem, że łatwo mi oceniać zachowanie bohaterów, bo nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji, ale nie sądzę, że zgodziłabym się na to, żeby przyjaciółka urodziła moje dziecko. Przyjaźń ma jednak swoje granice.
Autorka przedstawia nam tę historię z perspektywy dwóch kobiet. Możemy zaobserwować co dzieje się z Romily, gdy ta zaczyna przywiązywać się do dziecka Bena, które nosi pod sercem. Wraz z nią przeżywamy rozterki i moralne dylematy. Jest też Claire, jaką darzyłam zdecydowanie największą sympatią. Wydawała się znacznie bardziej dojrzała od męża i jego przyjaciółki razem wziętych. Nie była, w przeciwieństwie do Romily, matką, ale wiele decyzji, które podjęła, pokazały, że idealnie odnalazłaby się w tej roli. Było mi żal, że została jakby od całej tej sprawy odsunięta. Decyzję o tym, że Romily zostanie surogatką podjęto bez jej udziału, a Ben był tym wszystkim zbyt podniecony, by można mu to wybić z głowy. Wcale nie dziwię jej się, że nie potrafiła sprostać nowej rzeczywistości. Niby jak przejść do porządku dziennego ze świadomością, że przyjaciółka męża, która jest w nim zakochana od lat, nosi właśnie pod sercem jego dziecko? Powtarzanie sobie, że wszystko się ułoży, gdy maleństwo przyjdzie na świat, w tym przypadku nie wystarczy.
Drogie maleństwo to książka nie tylko o staraniach podjętych po to, by począć dziecko. To wzruszająca opowieść pokazująca do czego mogą doprowadzić ukryte w świadomości pragnienia. Obok tej lektury nie można przejść obojętnie. Julie Cohen nie tylko zatroszczyła się o trzymającą w napięciu fabułę, która naszpikowana jest moralnymi dylematami, rozterkami natury sercowej czy trudnymi życiowymi wyborami. Nakreśliła wyrazistych bohaterów, jacy na pewno na długo pozostaną w pamięci czytelnika. To kolejna książka, do której kiedyś z przyjemnością wrócę. Gorąco polecam.

Julie Cohen
Drogie maleństwo
Wydawnictwo Filia
Poznań 2014 

Maureen Lindley "Taka jak ty"


"- Kiedy opuścisz Manzanar, nigdy więcej tu nie wracaj. Cokolwiek zrobią z moim ciałem, mnie już tu nie będzie. I nigdy nie myśl o tym, jak mogłoby wyglądać twoje życie, gdybyśmy tu nigdy nie trafiły. Po prostu uczyń je lepszym."

Wydarzenia z czasów II wojny światowej są raczej domeną mojej drugiej połówki. To on czyta powieści, których akcja dzieje się w tamtych latach, ma większą wiedzę na ten temat niż ja, jednak książka Maureen Lindley opisująca tamte czasy i to, co działo się tuż po nich, wciągnęła mnie bez reszty.
Satomi Baker jest córką Amerykanina i Japonki. Jej dziadkowie wyrzekli się swoich dzieci, gdy dowiedzieli się, że zamieszają "wymieszać" swoją krew i powołać na świat "mieszańca". Aaron i Tamura opuszczają więc Hawaje, by zamieszkać w Angelinie, niewielkim miasteczku w Kalifornii. Tam rodzi się ich jedyne dziecko, Satomi. Matka chciała nadać jej amerykańskie imię, jednak nie zgodził się na to ojciec. Uważał, że nie można odebrać dziewczynce japońskiego dziedzictwa. Tamura nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Jej życie skupiało się wokół zaspakajania potrzeb męża. Bez zająknięcia wypełniała każde jego żądanie. O ile ona była aniołem, którego nie dało się nie pokochać, o tyle Aarona można było znienawidzić od pierwszych stron książki.
Kiedy wybucha wojna, mężczyzna dostaje powołanie do wojska. Spełnia swój obywatelski obowiązek, pozostawiając żonę i córkę na farmie. Obiecuje, że do nich wróci. Tak jednak się nie dzieje. Aaron ginie podczas bombardowania Pearl Harbor. Jego rodzina zostaje wywieziona do obozu dla internowanych, gdzie ludzie traktowani są gorzej niż zwierzęta. Satomi, która od najmłodszych lat próbowała odnaleźć swoje miejsce na świecie, nie potrafi pogodzić się z nagłą utratą wolności. Wkrótce okazuje się, że pobyt w obozie pozwala jej odkryć co to znaczy należeć do wspólnoty, która nie wytyka ją palcami. Poznaje tam też smak prawdziwej miłości.
Taką jak ty połknęłam w ciągu kilku godzin. To wzruszająca historia opowiadająca o poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "kim jestem?", miłości, buncie, poświęceniu i stracie z wojną w tle. Może i wstyd się do tego przyznać, ale nie wiedziałam, że ludzie, w których żyłach płynęła japońska krew po ataku na Pearl Harbor przeszli w Ameryce przez takie piekło. Nie miałam pojęcia o istnieniu obozu w Manzanar i cieszę się, że dzięki tej lekturze mogłam poszerzyć swoją wiedzę na ten temat. Jeśli ta tematyka Was zainteresuje, odsyłam do jednego z artykułów o obozach: Badania archeologiczne przybliżają historię obozu internowania dla Japończyków.
W książce pojawia się cała plejada bohaterów, jednak w centrum wydarzeń jest córka państwa Bakerów. Kibicowałam niesfornej Satomi. Liczyłam na to, że po opuszczeniu obozu jej życie zmieni się na lepsze. Nie chciałam znów czytać o cierpieniu tej dziewczyny. Niestety, nie dane mi było zbyt szybko przeżywać z nią radości. Płakałam wraz z nią, gdy umierali bliscy dla niej ludzie. Cieszyłam się, gdy znalazła miłość swojego życia. Pomimo tego, że zdecydowanie więcej tu trudnych i smutnych momentów, zakończenie spełniło moje oczekiwania. Dało nadzieję na to, że wszystko się ułoży. Ogromny plus dla autorki za to, że nie rozwodziła się niepotrzebnie nad biografiami epizodycznych postaci. Wprowadziła je w odpowiednim momencie, przedstawiła, dała im zadanie do wykonania, po czym pozwoliła odejść, by mogli spotkać się ze swoim przeznaczeniem. Przy takiej ilości bohaterów, jest to trudne, ale pani Lindley to się udało. Na pewno kiedyś wrócę do Angeliny, by odwiedzić raz jeszcze Bakerów.
Jeśli szukacie książki opisującej życie codziennych ludzi w niecodziennych czasach, opowieści o niezbyt znanej historii Japończyków żyjących w Ameryce, sięgnijcie po Taką jak ty. Nie zawiedziecie się na tej lekturze.

 zdjęcie i informacja o autorce pochodzą ze strony http://www.proszynski.pl/Maureen_Lindley-mfc-17220-.html
Maureen Lindley urodziła się w Berkshire, a dorastała w Szkocji. Pracowała jako fotograf, antykwariusz i projektantka mody, jest również certyfikowaną psychoterapeutką. Mieszka z mężem i córką w Walii.

Maureen Lindley
Taka jak ty
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2014

Wojciech Mann "Fotografomannia. Obrazki autobiograficzne"


"Z fotografiami jest trochę tak jak z książkami. Jeżeli pozbawi się je przestrzeni i ekspozycji i zamknie w jakichś pudłach czy pawlaczach albo, co gorsza, wyniesie do piwnicy, zaczynają chorować i popadając w zapomnienie, gasnąć. Ich rolą jest nie tylko utrwalanie słów i obrazów, ale też podtrzymywanie ludzkiej pamięci."

Uwielbiam pana Wojciecha Manna za jego poczucie humoru i dystans do siebie. Wraz z rodzicami oglądałam programy, które prowadził. Słuchałam audycji radiowych. Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym mogła go spotkać osobiście. Wiem, że raczej nieprędko, o ile w ogóle, będzie mi to dane, dlatego, gdy usłyszałam o jego autobiografii, doszłam do wniosku, że nie mogę przegapić takiego spotkania z nim.
Fotografomannia nie jest taką autobiografią, z jaką możemy spotkać się na co dzień. Zdecydowanie więcej w niej fotografii, ale nie brakuje anegdot z życia pana Manna. Moje serce zdecydowanie skradła ostatnia część. Czytałam ją z uśmiechem od ucha do ucha, chichocząc w poduszkę i dekoncentrując przy tym moją drugą połówkę, próbującą skupić się nad sklejaniem trudnych części modelu. W końcu jednak Michał poddał się i pozwolił, żebym czytała mu co ciekawsze fragmenty. Nie powiem z czego śmialiśmy się do rozpuku, bo nie chcę psuć niespodzianki tym osobom, które lekturę mają przed sobą, ale powiem, że pomimo wielu lat, jakie dzielą nas i pana Manna, nasze historie posiadają kilka wspólnych punktów.
Autor wybrał do swojej autobiografii zdjęcia, które uwieczniły ważną chwilę w jego życiu. Pierwszy pojazd, zagraniczne wyjazdy, pierwszą parę dżinsów. Pojawiają się na nich także osoby, jakie zajęły w jego sercu niezwykle istotne miejsce. Niektórych z nich już nie ma, ale dzięki zdjęciom może sobie przypomnieć co działo się w czasach, gdy żyli. To sentymentalna podróż. Książka posiadająca duszę, przywołująca wspomnienia. 
Jestem z tego pokolenia, które jeszcze pamięta aparaty na klisze. Przypominają mi się wyjazdy nad morze i liczenie ile zdjęć zostało mi do zrobienia. Nie "cykało się" wtedy bezmyślnie fotek. Polowało się na odpowiednią chwilę, by to, co zostało uwiecznione dało się pokazać innym bez wstydliwych rumieńców na policzkach, bo zdjęcie jest rozmazane. I to pilnowanie, żeby klisza się nie naświetliła... Szkoda, że młodsze pokolenie nie będzie miało takich wspomnień.
Autobiografia pana Manna zabrała mnie do Polski, której nie miałam okazji poznać. Może to nawet i lepiej. Nie wiem, czy potrafiłabym się odnaleźć w tamtej rzeczywistości. W każdym razie, z czystym sercem mogę Was zaprosić na podróż do tamtych czasów. Nie będziecie żałowali ani chwili tam spędzonej.
A teraz niespodzianka od autorki niniejszej recenzji. Oto moje ulubione zdjęcie pana Manna z całej książki:

Mam nadzieję, że po obejrzeniu tej fotografii choć na chwilę się uśmiechnęliście. Jeśli tak - zapraszam do lektury Fotografomanni. Tam jest więcej takich smaczków :)

Wojciech Mann
Fotografomannia. Obrazki autobiograficzne
Wydawnictwo Znak
Kraków 2014

Cathy Wilson "Byłam żoną seryjnego mordercy"


"Nie sądziłam, że historia Petera może być jeszcze gorsza. A potem dowiedziałam się, że podczas aresztowania używał mojego panieńskiego nazwiska - podawał się za Petera Wilsona. Wciąż znajdował nowe sposoby, by się nade mną znęcać."

Są wydarzenia, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Są książki, o czym już pewnie pisałam, których nie da się oceniać w kategoriach "dobra, zła, ciekawa, nudna". Są za to opowieści, po przeczytaniu których w pokoju nastaje cisza. Słychać tylko bicie serca, a nasze myśli pędzą jak szalone i zadajemy sobie pytanie, co trzeba mieć w głowie, żeby tak skrzywdzić drugiego człowieka? I czy kogoś, kto odebrał życie wielu osobom można nazwać człowiekiem?
Cathy Wilson nie miała w życiu łatwo. Porzucił ją ojciec, a matka zmarła z powodu przedawkowania narkotyków. W dzieciństwie była molestowana, tułała się po rodzinach zastępczych, by w końcu trafić do domu dziadków. Kiedy poznała Petera Tobina, uwierzyła w to, że złapała Pana Boga za nogi i jej życie zmieni się na lepsze. Nie wiedziała wtedy jeszcze jak bardzo się pomyliła.
Gdy okazało się, że kobieta spodziewa się dziecka, jej partner zaczął się nad nią znęcać. Cathy nie znalazła w sobie siły, by od niego odejść. Przyjmowała cierpienie z pokorą. Dopiero po kilku latach doszła do wniosku, że ma dość zdrad i poniewierania. Opuściła Petera. Wydawało jej się, że teraz czeka ją spokojne życie. Zamiast tego, zaczęła przeżywać dramat. Okazało się bowiem, że mąż od wielu lat morduje kobiety.
O Peterze Tobinie usłyszałam po raz pierwszy przy okazji morderstwa Polki, Angeliki Kluk. Swego czasu było o tym głośno w mediach. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek słyszała o tak okrutnym seryjnym mordercy. Jego żona, Cathy, w swojej książce nie opisuje szczegółowo zbrodni męża. Pisze o swoich przeżyciach w trakcie małżeństwa i pozwala nam poznać Petera jako damskiego boksera, który nie potrafił zająć się swoim synem. Współczuję tej kobiecie przeżyć. Nie oceniam jej czynów, chociaż wielu pewnie linczowałoby ją za małżeństwo z potworem. Cathy nie znała innego życia. Mężczyźni kojarzyli jej się z przemocą. Nic więc dziwnego, że poślubiła agresywnego człowieka. Podziwiam ją jednak za to, że w końcu znalazła siłę, by walczyć o siebie i małego Daniela.
Książka jest mocna, zdecydowanie nie dla niepełnoletnich czytelników. To, czy po nią sięgniecie, zależy od Was. Ja do tej pory nie potrafię otrząsnąć się po lekturze. Na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Zwłaszcza ten fragment będzie mi się śnił po nocach:
"Stykając się ze zbrodniami tego formatu, ciężko jest patrzeć na to z perspektywy ofiary czy nawet jej rodziny. To zbyt wiele, by ludzki mózg zdołał to ogarnąć. Więc skupiłam się na tym, co dotykało mnie osobiście. Policja poinformowała mnie, że ciało znaleziono pod piaskownicą.
Daniel się w niej bawił!
Nagle zrobiło mi się słabo na myśl o tym, jakie wrażenie zrobił na mnie fakt, że Peter wykopał dla syna piaskownicę. Było mi tak głupio. Zrobił to tylko po to, by zatrzeć ślady. I znów wykorzystał swojego syna, tak samo, jak wcześniej, by zwabić swoją ofiarę."

Cathy Wilson
Byłam żoną seryjnego mordercy
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2014

Dagmara Domińczyk "Kołysanka polskich dziewcząt"



O tej książce słyszałam wiele sprzecznych opinii. Jedni mówili, że jest dobra, inni, że lepiej się za nią nie zabierać. Miałam więc mieszane uczucia, gdy po nią sięgnęłam, ale przyznaję, że opis z okładki przekonał mnie do zapoznania się Kołysanką polskich dziewcząt.
Pani Dagmara Domińczyk przedstawia nam historię trzech dziewcząt: Anny, Kamili i Justyny. Pierwsza z nich na stałe mieszka w USA. Kiedy przyjeżdża do rodziny w Polsce, poznaje arogancką Justynę. Niedługo potem zapoznaje się z Kamilą. Dziewczęta przestają się widywać, gdy każda z nich zaczyna układać sobie życie po swojemu. Anna zostaje aktorką, Justyna matką, a Kamila poślubia mężczyznę, w którym od dawna się podkochiwała. Jednak tragedia, jaka ma miejsce w życiu jednej z nich sprawia, że kobiety ponownie się spotykają. Czy ich przyjaźń nadal jest tak silna jak kilka lat temu? Czy przyjaciółki z dawnych lat mogą nadal na siebie liczyć?
Przyznaję szczerze, że nadal mam mieszane uczucia co do tej książki. Miałam wrażenie, że Justyna jest przerysowana. Za dużo przeklinała, a jej podejście do dziecka wołało o pomstę do nieba. Wiem, że na świecie są takie kobiety, ale... Bardziej przemawiały do mnie dwie pozostałe bohaterki, chociaż i one pozostawiały wiele do życzenia. Brakowało im, wybaczcie mi za to stwierdzenie, jaj.
Drażniło mnie też to, że wszechobecny był seks. Przyjaciółki nieustannie o nim rozmawiały. Fałszywa też była, moim zdaniem, ich przyjaźń. Niby się kochały, uwielbiały, jedna za drugą by w ogień wskoczyła, ale jak przyszło co do czego, wcale tak kolorowo nie było. Ja nie chciałabym mieć takich przyjaciół i nikomu bym ich nie życzyła.
W opisie książki czytamy, że "Okazuje się, że ich przyjaźń trwa, nadal jest cudna, nadal można na niej polegać". Z tym tekstem był polemizowała. Wyobraźcie sobie: umiera Wam mąż/żona, Wasi przyjaciele się o tym dowiadują i, za przeproszeniem, mają Was w głębokim poszanowaniu. Może wyślą wiązankę, bo tak wypada. Czy to się nazywa "cudna przyjaźń"? Nie sądzę.
Miała być opowieść o latach 90., przyjaźni... Jak dla mnie, wyszła niezbyt strawna opowiastka przepełniona seksem i slangiem ulicznym. Trochę za bardzo przypomina mi to panią Masłowską, za którą nie przepadam, dlatego Kołysankę polskich dziewcząt zaliczę do kategorii lektur: "przeczytać, zapomnieć, nie polecać dalej".

Dagmara Domińczyk
Kołysanka polskich dziewcząt
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2014
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka