Mark Blake "Queen. Królewska historia"


Dzieciństwo spędziłam w domu, w którym to moja o 11 lat starsza siostra decydowała o tym, czego będę słuchać. To przez nią wychowałam się nie na Smerfnych hitach, a na muzyce zespołu Queen. Mama do tej pory wypomina mi to, że chodziłam po domu i śpiewałam własną, autorską wersję We are the champions, po usłyszeniu której Freddie Mercury zapewne przewrócił się kilka razy w grobie. Nie moja wina, że rodzice nie znali angielskiego, więc nie poprawiali swojej dwuletniej córeczki i pozwalali, żeby śpiewała na cały regulator "Huta loluta, łi hapi czampion". Nie pytajcie mnie, co znaczy ta pierwsza część, ale podejrzewam, że chodziło o frazę "no time for losers". Przynajmniej byłam blisko :)
Ucieszyłam się, gdy w zapowiedziach Wydawnictwa Sine Qua Non zobaczyłam biografię tego zespołu. Wiedziałam, że musi znaleźć się w mojej biblioteczce. Parę tygodni później przyniósł mi ją listonosz i Królewska historia zaczęła jeździć ze mną do pracy.
Nieco obawiałam się tego, że Freddie Mercury zajmie w tej publikacji centralne miejsce. Niepotrzebnie. Mark Blake podszedł do swojej pracy fachowo i oddał w ręce czytelników obszerną, rzetelną i bezstronną encyklopedię dokonań zespołu. Każdy z jego członków ma tu swoje miejsce. Nikogo nie pominięto. Żadnemu z mężczyzn nie założono aureolki. Pokazano ich takich, jacy byli naprawdę. 
Czytałam wiele książek na temat zespołu Queen. Żadna jednak nie była tak dobra, jak ta i nie piszę tego tylko dlatego, że współpracuję z Wydawnictwem Sine Qua Non. Poprzednie biografie, po które sięgałam, opisywały przede wszystkim Freddiego Mercury'ego. Pozostali muzycy byli w tle, niewiele się na ich temat dowiedziałam. Podobało mi się to, że autor nie skupia się na skandalach, których członkowie zespołu Queen mieli na swoim koncie wiele. Marka Blake'a interesują wyłącznie fakty i artystyczne dokonania tych artystów. 
W książce jest dużo wspomnień, anegdot i powiedzonek członków zespołu. Autor zabiera czytelników w podróż, podczas której pozna on historię zespołu Queen. Myślicie, że zawsze żyło im się jak w niebie, że zawsze byli na szczycie? Otóż nie. Jesteście pewni, że to Freddie Mercury przyczynił się do sukcesu zespołu Queen? Ja też kiedyś byłam. Poprzez obszerną relację na temat tego, jak wyglądały początki tego zespołu, Mark Blake udowodnił mi, że się myliłam. Uwielbiam książki, których lektura po kilku stronach niszczą mój światopogląd. Od Queen. Królewskiej historii oczekiwałam tego, że zmieni moją dotychczasową wizję na temat zespołu Queen. Jestem w pełni usatysfakcjonowana tą lekturą.
Ta biografia wciąga, szokuje i zapewnia dobrą rozrywkę na wiele godzin. To obowiązkowa pozycja dla fanów zespołu Queen, a także dla wszystkich tych, którzy lubią czytać biografie. Gorąco polecam.

Mark Blake
Queen. Królewska historia
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu


James Frey "Milion małych kawałków"


Są książki, przez które bardzo trudno przejść. Nie dlatego, że są nudne czy źle napisane, ale dlatego, że pokazują jedną z najtrudniejszych walk, z jakimi człowiek musi się zmierzyć. Jest to walka z samym sobą i uzależnieniami. Gwarantuję, że po tej lekturze nic już nie będzie takie samo. Gotowi na jazdę bez trzymanki? Wsiadajcie, zapraszam w podróż po świecie Jamesa, w którym kiedyś każdy dzień zaczynał się bolesnymi torsjami, a kończył piciem i ćpaniem.
Wielu ludzi uważa, że narkomani to dzieci ulicy, które nic w swoim życiu nie osiągnęły. Nie potrafią zrozumieć, że także ludzie sukcesu, którzy mają rodziny i miliony na kontach wpadają w szpony nałogu. James może i nie był milionerem, ale nie pochodził z patologicznej rodziny, nie brakowało mu niczego. Jednak już od najmłodszych lat zaczyna się uzależniać od alkoholu i narkotyków. W końcu w bardzo złym stanie trafia do ośrodka odwykowego. Myślicie, że chce pomocy? Nie do końca, ale nie chcę za dużo zdradzić. Przetrwanie w tym miejscu okazuje się prawdziwym wyzwaniem. James, choć łamie wiele zasad, postanawia wytrwać w trzeźwości. Zdaje sobie sprawę z tego, że jedną nogą jest już w grobie. Może i nie prowadził idealnego życia, ale nie chce umierać. W ośrodku poznaje wielu ludzi, którzy na zawsze zmienią jego życie. O ich losach możecie poczytać na końcu książki.
Kiedy zobaczyłam, w jaki sposób wydano Milion małych kawałków, pomyślałam, że moje korektorskie serce tego nie zniesie. Wielkie litery pośrodku zdań, brak podziału na narrację i dialogi. To było dla mnie wyzwanie, ale wiecie co, po paru stronach miałam w nosie to, w jaki sposób przygotowano do druku tę książkę. Liczyły się emocje płynące do czytelnika ze stron, a uwierzcie mi, było ich sporo. Śmiałam się, płakałam, denerwowałam i czułam się momentami zmęczona całą tą sytuacją, ale nie żałuję, że tę lekturę mam za sobą. To zupełnie inne spojrzenie na problem uzależnień. Takiej mieszanki nie zaserwował mi nikt. Jeszcze w tym wszystkim znalazło się miejsce na miłość. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Poprzez swoją historię James pokazuje, że wyjście z nałogu nie jest rzeczą niemożliwą. Jest trudne, boli i wymaga wiele samozaparcia, ale milion małych kawałków da się poskładać w wartościową całość. Ta opowieść sięga do najmroczniejszych zakamarków duszy, budzi przerażenie, momentami wstręt, ale też daje nadzieję, nie można o tym zapomnieć.
Jeśli szukacie naprawdę mocnej i wymagającej historii, która pozwoli Wam zajrzeć do psychiki osoby uzależnionej - sięgnijcie po Milion małych kawałków. To niezwykła historia człowieka, który upadł na samo dno, stoczył heroiczną walkę o siebie samego i skleił milion małych kawałków w jeden. Gwarantuję, że na wiele spraw spojrzycie zupełnie inaczej. Wiele zrozumiecie i przestaniecie oceniać pewne kwestie bez wcześniejszego zastanowienia się nad nimi. Jedna moja znajoma powiedziała, że ta książka nie powinna być czytana przez młodzież. Ja jestem innego zdania. Wylanie niektórym zimnego kubła na głowę może sprawić, że zaczną myśleć. Niech Milion małych kawałków będzie przestrogą dla tych, którzy uważają, że mogą się niszczyć, bo są za młodzi, by umierać.

James Frey
Milion małych kawałków
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2015

K.A. Tucker "Dziesięć płytkich oddechów"


Za lekturę tej książki zabierałam się ładnych parę miesięcy. Słyszałam o niej wiele opinii, sporo było zachwytów, pojawiały się także niepochlebne głosy na jej temat. Postanowiłam w końcu przekonać się co kryje się w tej powieści.
Życie Kacey Cleary i jej młodszej siostry, Livie, rozpadło się 4 lata temu, gdy ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dziewczęta trafiły wtedy pod dach ciotki Darli. Starsza z nich starała się znosić upokorzenia ze strony jej męża, lecz miarka wkrótce się przebrała. Kacey postanowiła zabrać stamtąd Livie i poukładać sobie życie z dala od ciotki.
Kacey od wielu lat stara się nic nie czuć. Tak jest łatwiej. Wszystko zmienia się, gdy poznaje nowych sąsiadów, a zwłaszcza Trenta Emersona. Dziewczynie wydaje się, że dzięki niemu uda jej się pozostawić przeszłość za sobą i zacząć wszystko od nowa. Jednak nie tylko ona ukrywa mroczne sekrety.
Przyznam szczerze, że gdy przeczytałam opis książki z okładki, pomyślałam sobie, że trafiłam na romansidło, które porzucę w połowie. Powinnam teraz się ubiczować za te herezje. Nie spotkałam się jeszcze z taką historią. Urzekła mnie Kacey. To dziewczyna ze sporym bagażem przeżyć. Narkotyki, alkohol i przygodny seks nie są jej obce. Potrafiła zadbać o siebie i siostrę. Od razu ją polubiłam. Uwielbiam bohaterki z jajami. Nieco drażniła mnie Livie, ale w sumie można jej wiele wybaczyć. Była jeszcze niewiele wiedzącą o życiu nastolatką. Mile zaskoczyła mnie postać Storm, sąsiadki dziewcząt. Obawiałam się, że będzie stereotypową głupiutką blondynką ze sztucznym biustem, która nie wniesie do książki nic, oprócz drażniącego wszystkich szczebiotu. Cieszę się, że pomyliłam się co do niej.
Nieco obawiałam się tego, że będę za stara na tę lekturę. Nic bardziej mylnego. Jej treść wciągnęła mnie bez reszty. Nie potrafiłam odłożyć książki na półkę i zarywałam kolejne noce. Byłam ciekawa, jakie tajemnice kryje w sobie idealny na pozór Trent. Domyślałam się, że i on nie może być bez skazy. Aż tak idealni mężczyźni nie istnieją. To, czego się o nim dowiedziałam, wbiło mnie w fotel. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Należy się za to głęboki ukłon w stronę autorki. Uwielbiam książki, których akcja mnie zaskakuje. Nie lubię od początku wiedzieć, jak skończy się dana historia. Tu niczego nie można być pewnym.
Spodobała mi się przedstawiona przez K.A. Tucker wizja rzeczywistości. Ta historia mogła przydarzyć się każdemu. Nic cudownie się nie rozwiązuje, bohaterki nie mają łatwego życia. Tu nie ma romantycznej otoczki. Jest po prostu życie.
Jeśli szukacie rollercoastera emocji, zapoznajcie się z tą książką. Mnie czeka spotkanie z kolejnymi częściami, Już nie mogę się ich doczekać. Mam nadzieję, że szybko je upoluję. Polubiłam siostry Cleary i jestem ciekawa, czego jeszcze mogę się o nich dowiedzieć.

K.A. Tucker
Dziesięć płytkich oddechów
Wydawnictwo Filia
Poznań 2014

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #11 Agnieszka Olejnik "Dante na tropie"


O tej książce słyszałam sporo dobrego od wielu osób, jednak dość długo nie mogłam przekonać się do tego, by po nią sięgnąć. Obawiałam się wątku dotyczącego perypetii miłosnych bohaterki. Bałam się, że ten wątek pogrąży powieść. Na szczęście mile się rozczarowałam. Zresztą przekonajcie się sami.
Anna Drozd jest bibliotekarką. Nie ma zbyt wielu znajomych, stroni od życia towarzyskiego. Jedynym towarzyszem jej wypraw jest wyżeł weimarski, Dante. Pewnego dnia spokój kobiety zostaje zburzony przez przedmiot przyniesiony przez psa podczas spaceru. Dante kładzie u stóp swojej pani zniekształcony ludzki palec. Przerażona kobieta udaje się na komisariat, by złożyć zawiadomienie. Niemalże natychmiast staje się główną atrakcją małego miasteczka. Biblioteka przeżywa oblężenie ciekawskich ludzi. Anna nie czuje się zbyt dobrze w tej sytuacji. Za namową przyjaciółki postanawia prowadzić prywatne śledztwo. Jaki będzie jego wynik? Do kogo należy ów zniekształcony palec? Kim jest tajemniczy mężczyzna, który pojawi się u boku Anny? Na te wszystkie pytania odpowie Wam lektura Dantego na tropie.
Jestem wdzięczna autorce za to, że nie wysunęła na pierwszy plan wątku dotyczącego spraw miłosnych Anny. Nie wiem, czy przebrnęłabym przez książkę, gdyby było inaczej i czy polubiłabym główną bohaterkę tak bardzo, jak teraz. Była co prawda odludkiem, ale liczyłam na to, że sprawa morderstwa się rozwiąże, a pani bibliotekarka poskleja swoje życie. Największą sympatię czuję do Magdy, tajemniczej przyjaciółki Anny. Taka znajoma to skarb, cieszę się, że była z właścicielką Dantego w trudnych chwilach. Irytował mnie za to Mateusz, który, podobnie jak Anna, prowadził własne śledztwo. Od samego początku coś mi w nim nie pasowało. Nie pomyliłam się za bardzo co do jego osoby, ale nic więcej już nie powiem. Dodam tylko, że zakończenie zwaliło mnie z nóg. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Lepszej reklamy tej książce już nie potrafię zrobić. Jeśli spektakularny finał Was nie zachęci, to nie wiem, co może.
Dantego na tropie czyta się bardzo szybko. Pochłonęłam go w dwa wieczory. Jestem pełna podziwu dla siebie, że nie usnęłam, gdy po całym dniu pracy kładłam się z tą książką do łóżka. Sporo się działo, więc musiałoby być ze mną bardzo źle, gdybym skapitulowała i zasnęła w trakcie lektury.
Mam nadzieję, że nie odstraszy Was romans zapowiadany na okładce. Uwierzcie mi, dało się go przetrawić. To była miła odmiana. Co prawda trupów tu trochę było, ale odpoczęłam przy tej książce. Wam życzę tego samego.

Agnieszka Olejnik
Dante na tropie
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2015

Douglas Thompson "Mroczne serce Hollywood"


Na tę książkę polowałam dość długo. Od kiedy usłyszałam o niej około pół roku temu, próbowałam ją zdobyć. Byłam ciekawa, jaka treść kryje się w tej książce o Fabryce Snów.
Czy Hollywood, w którym prawie nigdy nie gasną światła reflektorów, może okazać się mroczne? Okazuje się, że tak. Nie macie pojęcia jak bardzo. Cieszę się, że nie będę miała okazji, żeby tam zamieszkać.
Mroczne serce Hollywood jest podzielone na 4 księgi, które zabierają czytelników w podróż w czasie. Możemy przekonać się, jak Hollywood wyglądało przed wojną. Nasza podróż kończy się w 2012 roku. Nie będę streszczać dokładnie tego, o czym jest ta książka. Powiem tylko tyle, że takiej ilości narkotyków, alkoholu i trupów nie spotkałam już dawno w żadnej publikacji.
Ze wszystkich przedstawionych tam historii najbardziej wstrząsnęła mnie opowieść o Marylin Monroe. Nie było mnie na świecie, gdy zmarła, ale zawsze interesowała mnie jej postać, więc wszędzie szukałam informacji dotyczących tej aktorki. To, co przeczytałam w Mrocznym sercu Hollywood uzupełniło moją wiedzę na temat jej tajemniczej śmierci. Do tej pory nie mogę otrząsnąć się z szoku. Jesteście ciekawi, co stało się za zamkniętymi drzwiami w pokoju, w którym zgasła gwiazda Marylin Monroe? Ja tego Wam nie powiem. Mogę tylko zachęcić Was do lektury Mrocznego serca Hollywood. Nie zawiedziecie się.
Książka autorstwa Douglasa Thompsona na pewno wielu z Was zaszokuje. Nie znajdziecie tu jednak informacji na temat współczesnych gwiazd Fabryki Snów. Jak już wspomniałam, to podróż w czasie. Niezapomniana, ale kontrowersyjna. Ta wyprawa wciśnie Was w fotel i sprawi, że idealny dotąd obraz niektórych gwiazd legnie w gruzach.
Niezwykle cennym źródłem informacji były spisane na kartach książki fragmenty nagrań i rozmów. Lubię takie wstawki w książkach. Żadna narracja nie jest w stanie ich zastąpić. Podziwiam ogrom pracy, jaki autor włożył w powstanie Mrocznego serca Hollywood. Co prawda wiele tu dat, ale całość jest opisana bardzo przystępnym językiem. Czytelnik daje się wciągnąć autorowi w tę opowieść i nawet na chwilę nie potrafi odłożyć jej na półkę.
Lubię sięgać po takie pozycje, które burzą mój światopogląd. Cieszę się, że w końcu dotarłam do Mrocznego serca Hollywood. To mocna pozycja, ale zachęcam do zapoznania się z nią, choć uważam, że niepełnoletni czytelnicy powinni wstrzymać się z lekturą do dnia osiemnastych urodzin. Takie w każdym razie jest moje zdanie.

Douglas Thompson
Mroczne serce Hollywood
Black Publishing
Warszawa 2014

Dzień Dziecka w Czytelni

Moi Drodzy Czytelnicy!
Nadchodzi Dzień Dziecka. Nie wiem, jak Wy, ale ja nadal jestem dużym dzieckiem, które lubi dostawać prezenty. Dlatego chcę zrobić Wam niespodziankę i oddać w Wasze ręce kilka książek pochodzących z mojej biblioteczki.
Partnerem "Dnia Dziecka w Czytelni" jest portal Sztukater, który przekazał mi egzemplarze recenzenckie będące przedmiotem tego rozdania. Każda z książek posiada pieczątkę, ale oprócz tego ich stan jest idealny. Oto książki, które możecie zdobyć:


1. Marta Wiktoria Kaszubowska Zapach tytoniu.
2. Angela Bajorek Heretyk z familoka. Biografia Janoscha.
3. Piotr Wałkówski Powietrzny korsarz.
4. Mons Kallentoft Duchy wiatru.

Co musicie zrobić, by zdobyć jedną z tych książek?
Wszystkiego dowiecie się z poniższego regulaminu.

1. Organizatorką "Dnia Dziecka w Czytelni" jest autorka bloga, Zaczytana bez pamięci. Patronem medialnym rozdania jest Portal Sztukater.
2. Nagrody zostały ufundowane przez Dom Wydawniczy Rebis, Wydawnictwo Novae Res oraz Wydawnictwo Znak.
3. Uczestnikami rozdania mogą być wyłącznie obserwatorzy bloga Czytelnia Mola Książkowego.
4. Aby wziąć udział w rozdaniu należy w komentarzu pod tym wpisać umieścić komentarz: "Zgłaszam się. Obserwuję bloga jako XYZ, wybieram książkę XX, mój adres mailowy to adres@mailowy.pl, ".
5. Rozdanie trwa do 31 maja. Zwycięzcy, wyłonieni w wyniku losowania, zostaną ogłoszeni dzień później, czyli 1 czerwca. Zwycięzcy zostaną poinformowani o nagrodzie mailowo i wtedy zostaną poproszeni o podanie adresu do wysyłki. Wszelkie koszty związane z przesyłką pokrywa organizatorka. Zastrzegam sobie jednak prawo do wysyłania książek wyłącznie na terenie Polski.
6. Każdy uczestnik może wybrać tylko jedną książkę.
7. Będzie mi bardzo miło, jeśli polubicie Czytelnię oraz Sztukatera.

Życzę udanych łowów ;)

Liliana Fabisińska "Córeczka"


Pewnie już wspominałam o tym, że gdy siadam do przeglądania blogów recenzenckich, mam przed sobą listę, do której nieustannie dopisuję nowe tytuły. Życia mi nie starczy, żeby je wszystkie przeczytać, ale staram się jak mogę. Na tej liście znalazła się także Córeczka Liliany Fabisińskiej. Jak wspominam spotkanie z nią?
Przyznam bez bicia, że początek naszej przygody był dla mnie bardzo trudny. Po przeczytaniu kilku stron zaczęłam zastanawiać się, czy uda mi się dobrnąć do końca. Scena, w której główna bohaterka wraca do domu, by przygotować z synkiem ciastka i zastaje w kuchni obcą dziewczynę, wydała mi się dziwna. Zachowanie nastolatki też było dość nietypowe. Wiem, wiekowa jestem, nastolatką byłam lata świetlne temu, ale raczej się tak nie zachowywałam, nie znam też nikogo, kto by to robił. Zastanawiacie się, co takiego działo się w tej kuchni i kim jest ta dziwna dziewczyna? Już Wam mówię.
Okazuje się, że ta dziewczyna to Kropeczka. Główna bohaterka, Agata, kiedyś złożyła jej obietnicę, której nie mogła dotrzymać. Powiedziała, że będzie jej mamą. Była wtedy związana z ojcem dziewczynki, więc wydawać by się mogło, że tak właśnie się stanie. Agata weźmie ślub z Grzegorzem i stworzą wraz z jego córką wspaniałą rodzinę. Los jednak chciał inaczej. Drogi tych ludzi rozeszły się. Agata wychodzi za Marcina, ma z nim syna, Filipa, jest znaną panią psycholog. Pojawienie się w jej mieszkaniu Kropeczki wywraca życie kobiety do góry nogami. Nic już nie jest takie samo po tym, jak Agata dowiaduje się od dziewczyny dlaczego ta odnalazła ją po tylu latach. Chcecie wiedzieć, jaką wiadomość przekazała nastolatka swojej niedoszłej macosze? Ja Wam tego nie powiem. Musicie sami sięgnąć po Córeczkę, by pomóc Agacie rozliczyć się z przeszłością i przekonać się, jak będzie wyglądała przyszłość Kropeczki.
Ta książka opowiada nie tylko o zawiedzionych nadziejach małej dziewczynki. To opowieść o miłości, zarysowana w wielu kolorach. Od jasnych barw po ciemne. Córeczka porusza także jedną ważną kwestię. Mówi także o wirusie HIV. Większość z nas powie, że nas ta sprawa nie dotyczy, bo nie bierzemy narkotyków i nie jesteśmy homoseksualistami. Czas przestać myśleć o wirusie HIV w takich kategoriach. Zakażenie nim może dotknąć także osoby heteroseksualne. Autorka w niezwykły sposób połączyła bardzo ważne przesłanie z wciągającą fabułą. Takiej książki o HIV jeszcze nie czytałam.
Pozwólcie, że pokręcę jeszcze trochę nosem. Akcja książki po przebrnięciu przez kilka pierwszych stron wciągnęła mnie i to bardzo, jednak niektóre wątki wydały mi się bardzo nieprawdopodobne. Chodzi mi o związek Agaty i Grzegorza. Nie będę wchodziła w szczegóły, by nie zdradzić zbyt dużo, ale nie potrafię wyobrazić sobie tego, by to mogło się wydarzyć w rzeczywistości. Ojciec Kropeczki był dla mnie mocno odrealnioną postacią. Cieszę się, że nie miałam okazji kogoś takiego poznać.
Jestem wdzięczna autorce za poruszenie kwestii związanych z wirusem HIV. W Polsce nadal niewiele mówi się na ten temat. Potrzebujemy takich książek. Liliana Fabisińska tłumaczy, że HIV to nie wyrok. Można z nim żyć. Wystarczy zrobić test i podjąć odpowiednie leczenie. Nie bójmy się zrobienia testu. Na wszelki wypadek, dla siebie i innych.

Liliana Fabisińska
Córeczka
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015

Anna Maria Goławska, Grzegorz Lindenberg "Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny"


W przyszłym roku biorę ślub kościelny i jak na przyszłą pannę młodą przystało, powinnam oglądać czasopisma poświęcone najnowszym trendom dotyczącym sukien ślubnych. A co robię zamiast tego? Przeglądam przewodniki po różnych krajach i zastanawiam się, gdzie by tu z mężem wyjechać. Na szukanie sukienki przyjdzie jeszcze czas. Dlatego, gdy dostałam propozycję recenzji tego przewodnika, nie zawahałam się ani przez chwilę.
Na Włochy choruję od pewnego czasu. Zostało mi jeszcze trochę czasu, by przekonać męża do tego, że właśnie tam powinniśmy pojechać. Próbowałam mu podsunąć ten przewodnik, ale chwilowo przegrywa z jego podręcznikiem do programowania. Zobaczymy, jak długo będzie się bronił :) Co wynikło z mojej literackiej podróży do Włoch?
Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny to nie jest typowy przewodnik, z którym możemy się spotkać w księgarni. Przyznam, że przeważnie takie lektury mnie nudzą i kończy się na oglądaniu obrazków, ale tu było inaczej. Z tej książki dowiadujemy się, kiedy i gdzie warto targować się o cenę pokoju, co możemy zjeść w danej restauracji. Dowiadujemy się, co warto zobaczyć, a co raczej sobie odpuścić. Autorzy książki napisali ją w taki sposób, że wydaje się, że opowiadają o tym, co zobaczyli, swoim dobrym znajomym. Oni doradzają nam, gdzie iść na lody (pokazując przy tym zdjęcia, żeby narobić nam smaka), w którym miejscu zrobimy najlepsze serca i gdzie padniemy na zawał po zobaczeniu pewnych fresków i obrazów. Podpowiadają także, gdzie można się udać, żeby odpocząć na chwilę od miejskiego gwaru. Tak, choć trudno w to uwierzyć, we Włoszech można odnaleźć takie miejsce.
Podobały mi się wkomponowane w treść książki cytaty dotyczące dawnych podróży po Italii. Przyjemnie czytało się o tym, co było kiedyś i o tym, jak to wygląda teraz.
Co spodobało mi się najbardziej? Chyba nie muszę mówić, że zdjęcia. Zawsze z przyjemnością oglądam fotografie z podróży do różnych miejsc. Wiem, że w niektóre z nich nigdy fizycznie nie dotrę, więc cieszę się, że chociaż moja wyobraźnia może się tam wybrać. Uśmiech na mojej twarzy wywołały ujęcia z kotami. Mam do nich słabość i cieszyłabym się, gdyby jeden z takich kocurków zajął mi miejsce w restauracji :)
Ten przewodnik pochłania się w kilka godzin. Piękne fotografie, legendy, wskazówki dotyczące miejsc, w które trzeba się udać - takie książki lubię. Nie ma nudnego wykładu na temat sytuacji geopolitycznej, obowiązkowej do odbębnienia lekcji historii tego kraju. Są za to piękne wspomnienia, które w niejednym sercu wzbudzą chęć do wyjazdu do Włoch. W moim już wzbudziły. Ciekawe co na to powie mąż? :)

Anna Maria Goławska, Grzegorz Lindenberg
Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny
Wydawnictwo Italianna
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego książki dziękuję autorowi, 
panu Grzegorzowi Lindenbergowi

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #10 Harlan Coben "Klinika śmierci"


Kiedy sięgnęłam po tę książkę, od razu zwróciłam uwagę na wstęp od autora, w którym pisze on, że Klinika śmierci to powieść, którą napisał wiele lat wcześniej, ale nie wydał jej od razu. Powiedział, że zrozumie, jeśli czytelnicy odłożą ją na półkę i postanowią, że wolą jego bardziej dojrzałą twórczość. Co wynikło z mojej konfrontacji z tą lekturą?
Głównym tematem tego thrillera medycznego jest AIDS. To przez niego życie Sary Lowell i Michaela Silvermana. Ona jest niepełnosprawną dziennikarką, która udowodniła sobie i innym, że jej ułomność nie stoi na przeszkodzie w osiągnięciu sukcesu zawodowego. On jest gwiazdą NBA. Razem tworzą udane małżeństwo. Do szczęścia brakuje im tylko dziecka. W końcu ich marzenie spełnia się. Sara zachodzi w ciążę. Radość małżonków burzy jednak wiadomość o tym, że Michael jest nosicielem wirusa HIV. Oboje są w szoku i nie potrafią logicznie wyjaśnić tego, jak to się stało. Światełkiem w tunelu wydaje się być znajomy Sary, doktor Harvey Riker, który jest o krok od wynalezienia sposobu leczenia AIDS. Problemem stają się ludzie blokujący fundusze przeznaczone na te badania. Jaki będzie finał tej historii? Ja już wiem, ale tego Wam nie zdradzę, musicie się o tym przekonać sami.
Nawet gdyby Harlan Coben nie napisał na początku, że to jedna z jego pierwszych powieści, domyśliłabym się tego. Widać, że pisarz nie ma jeszcze tej lekkości pióra, za którą go kocham, a akcja nie jest tak zaskakująca, jak w późniejszych książkach. Nie, nie powiem, że to zła opowieść. W żadnym wypadku. Nie mogę szerzyć takich herezji. Jednak z bólem serca przyznam, że zauważyłam pewne nieścisłości. Na coś takiego obecny Harlan Coben by sobie nie pozwolił. Jako dwudziestolatek i niedoświadczony pisarz miał prawo popełniać błędy. Trzeba mu to wybaczyć. Zresztą on sam otwarcie przyznał się do tego, że mógł w niektórych miejscach popełnić gafy. Nie będę spoilerować, o co mi chodzi, przekonacie się pewnie sami podczas lektury, ale zwróćcie uwagę chociażby na to, co dzieje się na lotnisku.
W Klinice śmierci widać zaczątki na świetnego pisarza. Nie mogę zarzucić nic bohaterom, są wyraziści, najbardziej spośród tłumu wyróżnia się chyba Cassandra, starsza siostra Sary. Niesamowicie działała mi na nerwy. Choć brakuje nieco tego nieprzewidywalnego Cobena, nie można się nudzić podczas akcji, a zakończenie? Wisienka na torcie. Na coś takiego liczyłam i mój mistrz mnie nie zawiódł.
Jeśli jeszcze nie poznaliście Kliniki śmierci, zachęcam Was do lektury. Poznajcie młodego Cobena. Jeżeli znacie jego twórczość, będziecie mogli zobaczyć, jak ogromne postępy poczynił on w pisaniu.

Harlan Coben
Klinika śmierci
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2011

Piotr Wałkówski "Powietrzny korsarz"


Bardzo rzadko sięgam po powieści z gatunku fantasy. Zdecydowanie bardziej wolę poczytać coś związanego z historią albo jakiś dobry kryminał. Czasem jednak muszę odpocząć od tych dość wymagających powieści i wtedy daję szansę innemu gatunkowi. Muszę napisać, że gdy przeczytałam opis książki po dostaniu jej do recenzji, zaczęłam się zastanawiać, czy nie porwałam się z motyką na słońce. Dlaczego? Już to wyjaśniam.
Przenieśmy się do Europy za czasów panowania Napoleona. Nie muszę chyba przypominać, że na mapach nie ma Polski. Znajdujemy się jeszcze pod zaborami i próbujemy odzyskać wolność, ale średnio nam to wychodzi. Jednak wśród pyłu bitewnego, krwi i łez tli się nadal nadzieja na odzyskanie niepodległości. Tę wersję historii zna każdy z nas. A co, gdyby dodać do niej smoki? Tak, tego właśnie się w tej książce bałam. Mam sporą wyobraźnię, ale próba zobrazowania sobie Napoleona w towarzystwie skrzydlatej bestii wychodziła zdecydowanie poza jej granice. Do czasu.
Lien to smoczyca, która jest już zmęczona nieustannymi wojnami. Ma dość patrzenia na śmierć ludzi bliskich jej sercu. Ulega namowom szamana i znosi jajo, z którego wykluwa się półsmok. Niestety, Lien nie dane będzie opiekowanie się dzieckiem. Zostaje schwytana, a jeden z żołnierzy dostaje zadanie rozbicia jaja. Mężczyzna nie jest w stanie tego zrobić. Jak potoczą się losy Lien? Czy uda się zakończyć trwające zdecydowanie za długo wojny? Na te pytania odpowie lektura Powietrznego korsarza autorstwa Piotra Wałkówskiego.
Na początku lektury miałam wątpliwości, czy dotrę do końca. Moja wyobraźnia nie przetwarzała stworzonych przez autora obrazów. Nieco drażnił mnie też styl autora. Sporo czasu zabrało mi przekonanie się do niego. Miałam też problem z odnalezieniem się w czasie przez duże przeskoki lat. To chyba najpoważniejszy zarzut wobec tej książki.
Podobała mi się konstrukcja bohaterów. Mieli wady i zalety, nie byli idealni. Na pewno jeszcze długo będę o nich pamiętać, choć zbytnia dojrzałość półsmoka Nestora nieco mi do niego nie pasowała. Wykluł się jako kilkuletnie dziecko i był zbyt mądry jak na tak małą istotkę. Sporo czasu zajmuje jednak dokładne poznanie wszystkich bohaterów. Piotr Wałkówski niezbyt często pozwala im otworzyć się przed czytelnikiem.
Ta książka została stworzona na podstawie twórczości Naomi Novik. Nie znam jej książek, lecz zasięgnęłam informacji na ich temat u znajomego, któremu streściłam Powietrznego korsarza. On powiedział mi, że niektórzy bohaterowie się pokrywają. Żałuję, że nie mogę porównać postaci z książki Wałkówskiego z oryginałami. Chciałabym się przekonać, komu lepiej wyszło ich wykreowanie.
Spodobało mi się to, że autor postanowił akcję powieści umieścić w znajdującej się pod zaborami Polsce. Nieczęsto mam okazję czytać takie książki. Pierwszy raz też spotkałam się w tamtych czasach ze smokami. Kto wie, co byłoby, gdyby istniały naprawdę. Może nasza historia potoczyłaby się inaczej.
Jeśli ktoś zna twórczość Naomi Novik, powinien sięgnąć po tę pozycję, by ją porównać do oryginału. Aż jestem ciekawa wrażeń. Myślę, że to także dobra propozycja dla pasjonatów fantastyki. Nie wymaga zbyt dużego zaangażowania od czytelnika i zapewnia dobrą rozrywkę na kilka dni. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś sięgnę po jakąś książkę Piotra Wałkówskiego, jeżeli powstanie, ale tej przygody na pewno nie będę żałować.

Piotr Wałkówski
Powietrzny korsarz
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater i autorowi książki.

Edyta Świętek "Bańki mydlane"


Na temat tej książki słyszałam wiele bardzo dobrych opinii, więc postanowiłam po nią sięgnąć. Teraz siedzę nad klawiaturą i nie wiem, co mam napisać. 
Książka zapowiada się dość niepozornie. Poznajemy główną bohaterkę, Michalinę, która ma znajomych, ukochanego i chce wyjechać do pracy za granicę. Wszystko zmienia się, gdy dziewczyna idzie do lekarza, by wyjaśnić przyczynę nękającego ją od dawna przeziębienia. Okazuje się, że Michalina ma raka. Rozpoczyna się walka o jej życie. Jak pewnie się domyślacie, nie będzie ona łatwa. Nie powiem Wam, jak kończy się ta krótka opowieść. Jeśli chcecie, sami się o tym przekonajcie.
Powiem tak, spotkałam się z opiniami, że ta książka to zupełnie inne spojrzenie na temat choroby nowotworowej i śmierci. Trudno mi się z tym nie zgodzić. Takiej opowieści o raku jeszcze nie czytałam. Czy ta historia porwała mnie i sprawiła, że czytałam ją ze ściśniętym sercem? Niestety nie. Owszem, Bańki mydlane czytało się szybko, ale chyba nie takich książek o raku szukam. Nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z Michaliną. Drażniła mnie, zwłaszcza po tym, jak już dowiedziała się o swojej chorobie.
Nie powiem, że ta książka to gniot literacki i pozycja niewarta uwagi. W żadnym wypadku. Nie chcę, żeby ten wpis został tak odebrany. Sięgnęłam po tę książkę z ciekawości, bo polecało ją wiele osób, Chciałam sprawdzić, co poczuję po spotkaniu z nią. Nie trafiła w mój gust czytelniczy, ale tak czasem po prostu się zdarza. Wolę czytać bardziej wymagające książki o chorobach. One bardziej zmuszają mnie do myślenia o pewnych sprawach. Bańki mydlane były dla mnie miłym przerywnikiem pomiędzy cięższymi lekturami. Spędziłam z Michaliną jeden wieczór. Nie żałuję tego spotkania, ale raczej go nie powtórzę.
Na końcu chcę złożyć ukłon w stronę autorki za przekazanie dochodu ze sprzedaży książki na rzecz Hospicjum im Świętego Łazarza w Krakowie. Niewielu jest takich pisarzy. Ogromny szacunek, pani Edyto.
Jeśli szukacie lekkiej opowieści o nowotworze, która nie jest wypełniona smutkiem i raczej nie przygnębia czytelnika, zapoznajcie się z Bańkami mydlanymi. Nie pożałujecie tego spotkania.

Edyta Świętek
Bańki mydlane
Wydawnictwo Szara Godzina
2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #9 James Patterson, Maxine Paetro "Detektywi z Private"


Jamesa Pattersona pokochałam całym sercem za stworzenie Alexa Crossa, o którym pewnie kiedyś tu napiszę. Dziś jednak chcę opowiedzieć Wam o innej książce tego autora, którą napisał wspólnie z Maxine Paetro.
Lubię od czasu do czasu sięgnąć po mniej skomplikowany kryminał. Tacy są właśnie Detektywi z Private. Po powrocie z Afganistanu Jack Morgan przejmuje po ojcu agencję detektywistyczną Private. Firma rozwija się w błyskawicznym tempie. Jej filie otwierane są na całym świecie. Detektywi pracują nad sprawą mordercy, który nie pozostawia po sobie śladów ani narzędzia zbrodni. Pozostawia za sobą jedynie ciała młodych dziewcząt. Praca Jacka zaczyna przeplatać się z jego prywatnym życiem, gdy zostaje zamordowana żona jego przyjaciela. Dlaczego uwielbiana przez wszystkich kobieta zginęła od strzału w głowę? Czy przeszłość Shelby naprawdę była tak krystaliczna, jak wszyscy myśleli? Czy Jackowi uda się zachować profesjonalizm w rozwiązaniu sprawy dotyczącej jej śmierci?
Niektórzy uważają, że to jedna ze słabszych pozycji, jakie oddał w ręce czytelników Patterson. Nie do końca się z tym zgadzam. Owszem, może i ta powieść została napisana w dość szablonowy sposób i może niestety zaginąć w gąszczu innych lektur, ale ma w sobie coś, co uwielbiam. Wyraźni zarysowanych bohaterów z krwi i kości. Ich nie da się z nikim pomylić. Każdy ma w sobie coś, za co można go pokochać.
Książka jest napisana w typowo pattersonowski sposób. Krótkie rozdziały, szybka akcja, dziejące się jednocześnie rzeczy. Mamy tu trzy sprawy. Wspomniałam już o dwóch: o seryjnym mordercy i o tajemniczym zabójstwie Shelby Cushman. Pojawia się także wątek związany z korupcją. To było, moim zdaniem, najsłabsze ogniwo w całej powieści. Patterson i Paetro w taki sposób skonstuowali tę powieść, by te wątki przenikały się, a nie nachodziły na siebie i wprowadzały zamęt w akcji. Nie brakuje tu także osobistych wątków dotyczących poszczególnych postaci. Wszędzie jednak zachowano umiar. Nie ma niepotrzebnego wchodzenia w nieistotne fakty.
Nieco brakowało mi napięcia. Tego oczekiwania na niespodziewany zwrot akcji. Momentami akcja była dość przewidywalna. Niestety, zawiodło mnie zakończenie. Ta książka doczekała się kontynuacji. Nie miałam jeszcze okazji po nią sięgnąć. Mam nadzieję, że będzie lepsza od poprzedniczki. Uwielbiam Pattersona i chcę czytać go w najlepszej odsłonie.

James Patterson, Maxine Paetro
Detektywi z Private
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2012

Andrzej Brzeziecki "Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera"


Czy możliwe jest napisanie biografii polityka w taki sposób, by wzruszyła czytelnika i poruszyła w jego sercu najwrażliwsze struny? Andrzej Brzeziecki pokazuje, że tak i oddaje w nasze ręce piękną opowieść o niezwykłym człowieku.
Nie mam prawa pamiętać czasów, gdy Tadeusz Mazowiecki był premierem. Nie miałam nawet roczku, gdy zakończyła się jego kadencja. O tym, czego dokonał, uczyłam się głównie na historii. Czasem wspominali o nim moi rodzice. Chociaż od polityki trzymam się raczej z daleka, ten człowiek był dla mnie autorytetem na arenie politycznej. Dzisiaj brakuje takich osób, jak on. Wielu ludziom trzymającym władzę w naszym kraju brakuje twardych zasad i kręgosłupa moralnego.
W biografii nieżyjącego już premiera jest sporo polityki, nie mogłoby być inaczej, dlatego ta pozycja stanowi gratkę przede wszystkim dla osób, które interesują się tym tematem. Ja jednak chcę skupić się na czymś innym, mianowicie na tym, jakim człowiekiem był Tadeusz Mazowiecki.
Życie go nie oszczędzało. Przetrwał wojnę, choć wiele podczas niej stracił, został internowany za popieranie Lecha Wałęsy, pochował dwie żony, ale nie pozwolił się złamać. Miał trzech synów, dla których musiał być silny. Czytając o tym, jakim był ojcem, miałam uśmiech na twarzy. Młodzi Mazowieccy mieli fantastycznego tatę. Wzruszyło mnie to, że po śmierci ich matki nie ożenił się ponownie, bo stwierdził, że chłopcy mieli tylko jedną matkę i nie ma sensu niczego zmieniać. Tadeusz Mazowiecki do końca życia nosił obrączkę z wygrawerowaną datą ślubu z Ewą. Kilka łez spadło na kartki, gdy czytałam o tym, jak zmarłego dziadka żegnały wnuki. Trudno było podejść do tego fragmentu bez emocji. Autor książki w niezwykle wzruszający sposób opisał te chwile.
Uśmiech na mojej twarzy spowodowało między innymi czytanie wspomnień premiera z czasów, gdy wynajmował u pewnej pani pokój. Co prawda nie powinnam się śmiać, bo nie było mu łatwo, w życiu nie chciałabym znaleźć się na jego miejscu, ale Tadeusz Mazowiecki opisał to w taki sposób, że nie mogłam zachować powagi.
Jak już wspomniałam, sporo tu polityki. Osoby, które mają mgliste pojęcie na temat tego, co działo się w Polsce po ogłoszeniu stanu wojennego, mogą napotkać na trudności w lekturze. Tadeusz Mazowiecki chciał, by ta książka ukazała się dopiero po jego śmierci. Myślę, że nie miałby się czego wstydzić, gdyby pojawiła się w księgarniach za jego życia. Może i nie bardzo potrafił odnaleźć się w świecie polityki, w którym zaczęli królować ulubieńcy mediów, ale miał coś, czego im brakowało. Cenił sobie kompromis, nie wdawał się w niepotrzebne polityczne przepychanki. Nie zależało mu na tym, by być na pierwszych stronach gazet. Chciał coś w naszym kraju zmienić, w końcu walczył o jego wolność. Poświęcił swoje życie polityce, ale nie zapomniał przy tym, że jest ojcem i dziadkiem.
Cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z jego biografią, której dopełnienie stanowią, co prawda czarno-białe, ale dobrej jakości, zdjęcia. Ta książka opisuje spory kawał historii. Zachęcam do zapoznania się z tą książką o niezwykłym człowieku. Jej objętość może odstraszać, ale czyta się ją szybko. Warto poznać biografię pana premiera. To był wielki polityk. Szkoda, że dziś już niewielu jest takich.

Andrzej Brzeziecki
Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera
Wydawnictwo Znak Horyzont
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater 
i Wydawnictwu Znak Horyzont


Magdalena Witkiewicz "Pierwsza na liście"



Nawet nie macie pojęcia jak miłe jest to uczucie, gdy po powrocie z pracy, gdzie czytam teksty o stali, typach podwozia w wozach strażackich, czy o tym, jak pracodawca powinien zachować się w stosunku do pracownika, mogę usiąść w kąciku z normalną książką w dłoni. Co prawda nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, ale staram się znaleźć w ciągu dnia chwilę tylko dla mnie i ciekawej lektury. Parę dni temu mój wybór padł na książkę pani Magdaleny Witkiewicz Pierwsza na liście.
Na tę powieść miałam ochotę od bardzo dawna. Bez wahania zapisałam jej tytuł po przeczytaniu kilku pozytywnych recenzji. Nie znałam wcześniej twórczości tej autorki i wiem, że muszę nadrobić te zaległości. O czym jest najnowsza powieść tej autorki?
To piękna historia o przyjaźni, która odrodziła się po latach. Pewnego dnia do mieszkania Iny - dziennikarki, która potrzebne informacje zdobędzie choćby i spod ziemi, puka Karola. Dziewczyna twierdzi, że jej nazwisko znalazło się pierwsze na liście jej matki, Patrycji. Okazuje się, że wypisano tam osoby, na które nastolatka może liczyć w trudnych chwilach. Dziewczyna odnajduje Inę, by dowiedzieć się, dlaczego to akurat ona jest na szczycie stworzonej przez Patrycję listy. To spotkanie obudzi uśpione wspomnienia i na zawsze zmieni życie wielu osób.
Pierwsza na liście wciąga czytelników bez reszty. Stopniowo możemy rekonstruować przeszłość Iny i Patrycji oraz jej wpływ na życie Karoliny. Tu nic nie dzieje się przez przypadek. Co prawda przez karty powieści przewija się wielu bohaterów, ale każdy z nich pojawia się w odpowiednim momencie, jest wyraźnie zarysowany i nie zostaje wprowadzony do akcji bez powodu.
Trochę obawiałam się tego, że historia, w której na pierwszym planie są trzy kobiety i jeden mężczyzna będzie do bólu przewidywalna, ale szybko zmieniłam swoje zdanie. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Jestem oczarowana tą książką. Pani Magdalena jest mistrzynią w czarowaniu słowem. Co prawda nieco irytowało mnie momentami zachowanie Iny, ale nie wyobrażam sobie tego, by mogło jej w tej opowieści zabraknąć.
Ta książka jest nie tylko o miłości, przyjaźni czy wybaczeniu. W tę historię wpleciono problem ze znalezieniem dawcy szpiku kostnego. Wiele osób boi się zarejestrowania w bazie dawców. To nie boli, a może uratować komuś życie. Warto się nad tym zastanowić.
Pomimo wątku związanego z chorobą jednej z bohaterek, Pierwsza na liście to niezwykle optymistyczna pozycja. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno na naprawienie błędów. Daje nadzieję, której często nam w życiu brakuje. Za co jeszcze pokochałam tę książkę? Za to, że jest o życiu. Każdy z nas może tu znaleźć fragment swojej biografii. Chylę czoła przed autorką za opisanie tak trudnych rzeczy w niezwykle prosty sposób. Już nie mogę doczekać się nadrabiania zaległości w jej twórczości. Mam nadzieję, że praca mi to w miarę umożliwi. Będzie ciężko, ale nie poddam się, w końcu w każdej kobiecie drzemie ogromna siła. Wystarczy tylko mieć odwagę, by ją w sobie odnaleźć.

Magdalena Witkiewicz
Pierwsza na liście
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle #8: Borys Wołodarski "Truciciele z KGB. Likwidacja wrogów Kremla od Lenina do Litwinienki"


W jaki sposób pozbyć się po cichu osobę, której poglądy mogą bardzo zagrozić interesom państwa i rządzących w nim sposób? Wywieźć gdzieś i zastrzelić? Nie, bo co zrobić z narzędziem zbrodni oraz ciałem? Spowodować nieszczęśliwy wypadek samochodowy, który doprowadzi do tragedii? Odpada, ta osoba może jakimś cudem przeżyć. A gdyby tak zastosować truciznę, jaka będzie trudna do wykrycia? O takim sposobie likwidowania wrogów przez KGB pisze autor książki Truciciele z KGB. Likwidacja wrogów Kremla od Lenina do Litwinienki, Borys Wołodarski.
Śledztwo pisarza, które zostało opisane w omawianej przeze mnie książce to relacja poparta dokumentami oraz informacjami uzyskanymi od oficerów wywiadów i osób działających po obu stronach Żelaznej Kurtyny. To wszystko uzupełniają wspomnienia ludzi biorących udział w takich akcjach.
Książkę rozpoczyna śledztwo dotyczące sprawy otrucia Aleksandra „Saszy” Litwinienki. W listopadzie 2006 roku, gdy badał przyczynę śmierci Anny Politkowskiej, wystąpiły u niego podobne do zatrucia pokarmowego objawy chorobowe. Niecały miesiąc później mężczyzna, pomimo wysiłków lekarzy, już nie żył.  Okazało się, że zmarł w wyniku podania mu w herbacie polonu. Pochowano go na cmentarzu w Londynie. Wołodarski w swojej książce umieścił zdjęcia z tej uroczystości, które zostały zrobione z ukrycia. Jak przez mgłę pamiętam to, co się działo po jego śmierci. Miałam tylko 16 lat i niezbyt interesowałam się tym, co dzieje się poza granicami Polski. W trakcie lektury pewne fakty mi się przypominało, lecz nie było ich wiele. Podobnie było z historią o Wiktorze Juszczence. Pamiętałam o tym, że został zatruty i na tym moja wiedza zasadniczo się kończyła. Borys Wołodarski przypomniał mi o tych wydarzeniach i opisał parę rzeczy, o których nie wiedziałam.
Nieco przeszkadzał mi w tej książce brak chronologii i rozbijanie historii na kilka części. Nie lubię takiego „przeskakiwania” z jednego fragmentu w drugi. Bardzo łatwo wtedy zgubić wątek. Wolę książki, w których wydarzenia dzieją się zgodnie z biegiem czasu. Wtedy wszystko układa się w logiczną całość. Przyznaję, że momentami żałowałam, że niewiele pamiętam z czasów, gdy otruto Litwinienkę i Juszczenkę. Miałam wrażenie, że autor założył sobie, że skoro ktoś sięga po pozycję jego autorstwa, to wszystko jest dla niego jasne i pewnych spraw nie trzeba wyjaśniać.
Spodziewałam się po tej książce czegoś więcej. Opisano ją w taki sposób, że nie mogłam się doczekać tego, aż po nią sięgnę. Po lekturze muszę przyznać, że czuję się zawiedziona. Myślałam, że czeka mnie ciekawsza lektura. Fakt, byłam pod wrażeniem arsenału trucizn, jakimi posługiwało się KGB. O istnieniu wielu z nich nie miałam pojęcia, ale język narracji mnie nie porwał. Bardzo często odrywałam się od książki i nie potrafiłam wciągnąć się w opowiadaną historię. Sposób, w jaki Borys Wołodarski opowiedział o likwidacji wrogów Kremla nie przemówił do mnie. Naprawdę, liczyłam na coś więcej. Wątpię, że kiedykolwiek wrócę do tej książki.

Informacje przekazane w Trucicielach z KGB nie ujrzały wcześniej światła dziennego. Dziwi mnie to, że Rosjanie dopuścili do publikacji tej pozycji. Putin pojawia się bowiem jako osoba mogąca mieć coś do czynienia z tymi morderstwami. Ciekawa jestem, jak nasi wschodni sąsiedzi zareagowali na pojawienie się takiej książki. Myślę, że powinni sięgnąć po nią wszyscy ci, którzy interesują się historią. Opowieść może i nie jest porywająca, ale dostarcza wielu ciekawostek na temat działania agentów KGB.

Borys Wołodarski
Truciciele z KGB. Likwidacja wrogów Kremla od Lenina do Litwinienki
Wydawnictwo RM
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu RM

Michael Tequila "Sędzia od świętego Jerzego"



Czas mija nieubłaganie. Niedługo minie rok od dnia, w którym na Czytelni pojawił się mój pierwszy wpis. Od tego momentu wiele w moim życiu się zmieniło. Dostałam pracę w jednym ze śląskich wydawnictw jako korektor. Tam czytam sporo książek, ale ich tematyka może zwykłego śmiertelnika zabić, dlatego po powrocie do domu zapominam o literaturze dla fachowców i sięgam po lekturę, przy której miło spędzę czas. Pozwólcie, że dziś opowiem Wam o książce autorstwa Michaela Tequili.
Od polityki trzymam się raczej z daleka, choć staram się być na bieżąco z tym, co dzieje się w naszym kraju. Niezwykle rzadko sięgam po książki, w których pojawiają się wątki powiązane z polityką. Dla Sędziego od Świętego Jerzego postanowiłam zrobić wyjątek. Jednym z bohaterów książki jest Orlando - zawodowy sędzia sportowy, który po latach emigracji wrócił do kraju, gdzie każdy obywatel ma inne niż on spojrzenie na politykę. Okazuje się, że mężczyzna ma objąć stanowisko głównego sędziego organizowanych corocznie Sportowych Igrzysk Partii i Organizacji Politycznych. Na arenie mają zmierzyć się premier Słabosilny i pretendent do jego stanowiska, Leon Garolis. Pierwszy z nich unika publicznych konfliktów, jest zrównoważony i ma łagodne usposobienie. Drugi zaś jest jego przeciwieństwem: to nieprzewidywalny i porywczy człowiek. Co wyjdzie z tego starcia? Jak w roli sędziego odnajdzie się Orlando? Tego wszystkiego dowiecie się z lektury tej książki.
Moje dojazdy do pracy mają taki plus, że w autobusie mogę czytać. Sędziego od Świętego Jerzego połknęłam w drodze z wydawnictwa. Dobrze, że w naszych środkach komunikacji są odczytywane przystanki, inaczej pewnie dojechałabym do zajezdni. Przed sięgnięciem po tę książkę miałam pewne obawy co do wątków politycznych. Bałam się, że odbiorą mi one przyjemność z lektury. Nic bardziej mylnego. Autor wykreował nietuzinkowy i oryginalny obraz polityków. Takie lekkie podejście do tematu świadczy o kunszcie pana Michaela. Jako korektor zwracam uwagę na to, jak skonstruowane są zdania. Ta książka mnie oczarowała. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do stylu autora.
Czy Sędzia od Świętego Jerzego ma jakieś wady? Tak, ale niewielkie. O ile narracja jest świetna, momentami niemalże poetycka, o tyle dialogi miejscami są sztuczne. Wiem, że ta książka to satyra, ale czasem ta nienaturalność mi przeszkadzała.
Szkoda, że w naszym kraju nie ma takich igrzysk dla polityków. Przydałyby się. Jeśli szukacie lekkiej książki o polityce, z którą miło spędzicie popołudnie, polecam Sędziego od Świętego Jerzego. Jeśli podejdziecie do niej z przymrużeniem oka, na pewno nie będziecie zawiedzeni. Tylko nie bierzcie tego, co jest tam napisane, na poważnie. Proszę, miejcie więcej dystansu niż nasi politycy :)

Michael Tequila
Sędzia od Świętego Jerzego
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorowi.
Zapraszam Was także na bloga pana Michaela Tequili
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka