Beata Pawlikowska "Blondynka nad Gangesem"

Średnio przepadam za książkami Beaty Pawlikowskiej. Zdecydowanie bardziej wolę pióro Martyny Wojciechowskiej. Dlaczego więc skusiłam się na lekturę Blondynki nad Gangesem? Pasjonują mnie Indie i chciałam dowiedzieć się o nich czegoś nowego. Co z tego wyszło?

Jeśli jeszcze nie wiecie, w jaki sposób podróżuje Beata Pawlikowska, już wam o tym mówię. Postanawia, że gdzieś jedzie, ale nie ma zarezerwowanego hotelu. Po przybyciu na miejscu porusza się miejscowymi środkami transportu. Unika klimatyzowanych pociągów. Nie potrzebuje także luksusu. Wystarcza jej zwykłe łóżko. Podobnie było w Indiach. Podróżniczka pojechała tam w ciemno. Nie miała nawet wizy, postanowiła załatwić ją na miejscu. W najnowszej publikacji opowiada o swoich przygodach. Wspomina podróż pociągiem ze studentami oraz kurs medytacji. Dzięki nowoczesnej technologii powstały multimedialne galerie, które można obejrzeć po ściągnięciu na telefon odpowiedniej aplikacji.

Opowieść Pawlikowskiej nie porwała mnie. Nie dowiedziałam się o Indiach niczego nowego. Wszystko, o czym napisała, znałam już z poprzednich książek. Wiedziałam, jak wyglądają pogrzeby, słyszałam o szacunku dla świętych krów. Ogromnie działało mi na nerwy to, że podróżniczka na każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że jestem zerem, bo mieszkam w Europie. Wszędzie się spieszę, na nic nie mam czasu i ogólnie powinnam schować się do szafy, gdzie powinnam przesiedzieć do końca swoich dni. W Indiach za to jest świetnie. Niebo jest bardziej niebieskie, ludzie szczęśliwszy.

Strasznie męczyłam się nad tą książką. Przy kilku ostatnich rozdziałach niemal zgrzytałam zębami. Nuda, strata czasu, katowanie czytelnika – tak to mogę najlepiej w kilku słowach opisać. Ileż można czytać o uwięzieniu podczas kursu medytacji? No demony się we mnie budziły. Kiedyś jeszcze interesowały mnie podróże Pawlikowskiej, teraz nie mam ochoty o nich czytać. Relacje z zagranicznych wypraw nie są pisane z pasją, lecz dla pieniędzy. To widać. Męczy się czytelnik, męczy się autorka. Tylko po co? Irytował mnie styl podróżniczki. Momentami w trakcie lektury czułam się jak idiotka. Biły mnie po oczach także rysunki kobiety. Było ich za dużo i nie wnosiły do opowieści niczego.

Jeszcze jedną rzeczą, która mnie irytowała, było to, że Beata Pawlikowska uważa się za eksperta w wielu sprawach i wypowiada się na ich temat. To jest bardzo słabe. Rozumiem, kobieta ma swoje poglądy, ale mogłaby się czasem ugryźć w język.

Liczyłam na miłą podróż po Indiach i odkrycie kultury, której nie znam, a która mnie fascynuje. Nie stać mnie na podróż tam i choć poprzez lekturę chciałam się wybrać w to miejsce. Czytając tę relację, chciałam jak najszybciej wrócić do Polski, gdzie wszyscy się spieszą, mają w torbach za dużo rzeczy i nie mają na nic czasu. Nie miałam już ochoty czytać o dziurkach w nosie autorki.

Blondynka nad Gangesem utwierdziła mnie w przekonaniu, że nadszedł czas, by na dobre rozstać się z Beatą Pawlikowską. Jej opowieści mnie tylko denerwują. Wiem, że podróżniczka ma spore grono fanów. Ja do nich nie należę. Straciłam czas i nie dowiedziałam się niczego nowego. Żałuję, że skusiłam się na przeczytanie tej książki. Jeśli poprzednie podróże Pawlikowskiej przypadły wam do gustu, z tą pewnie też tak będzie. Jeżeli ich nie znacie – niczego nie straciliście.

Beata Pawlikowska
Blondynka nad Gangesem
Wydawnictwo Edipresse Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Edipresse Książki.

Udostępnij ten post

4 komentarze :

  1. A ja lubię oglądać Cejrowskiego, Wojciechowską czasami, a co do tej Pani, to dopiero musze ją poznać . ;) Sporo o niej słyszałam, ale spotkania jako tako z nią nie miałam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miałam jeszcze kontaktu z twórczością Pawlikowskiej - będę musiała to zmienić

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam książki Pawlikowskiej. Było ok,dopóki nie poznałam autorki na żywo. Dwa razy ją widziałam, słyszałam jej wykłady, zero szacunku do fanów. Dwie jej książki czekają na mnie na stosiku od ponad roku, nie potrafię po nie sięgnąć, odrzucają mnie naprawdę...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepadam za nią, generalnie jej uduchowienie trochę mnie wkurza... Ale może kiedyś po jakąś jedną książkę sięgnę, ot, tak dla sprawdzenia.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka