Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #388 Jeffery Deaver "Gra w nigdy"

 

W Mountain View w Dolinie Krzemowej zaginęła dziewiętnastoletnia Sophie Mulliner. Jej ojciec, podejrzewając, że została porwana, wobec bierności policji wyznacza nagrodę za odnalezienie córki. Zgłasza się do niego Colter Shaw, zawodowy „łowca nagród”, specjalizujący się w poszukiwaniu osób zaginionych, uciekinierów i przestępców. Na pozór prosta sprawa komplikuje się, gdy znikają kolejne osoby, a okoliczności wskazują, że porywa je ten sam sprawca, prawdopodobnie wzorujący się na grze komputerowej, w której uwięziony w potrzasku gracz musi odnaleźć drogę ucieczki, posługując się pięcioma przypadkowymi przedmiotami. Jeśli nie wyjdzie z opresji, czeka go śmierć z ręki „Szeptacza”, okrutną postać, która dyktuje warunki w grze. Szukając rozwiązania zagadki, Shaw wkracza do nieznanego mu świata przemysłu gier wideo, poznaje jego bezwzględnych potentatów, toczących ze sobą bezpardonową walkę o pozycję na wartym miliardy dolarów rynku. Niebawem przekonuje się, że tropiąc tajemniczego porywacza, sam jest śledzony przez kogoś, komu bardzo zależy na utrudnieniu mu zadania.

O tej książce mogłabym w sumie mogłabym powiedzieć jedno - bierzcie i czytajcie, z butów Was wystrzeli. Nie jest łatwo zachwycić mnie powieścią z tego gatunku, przeczytałam ich już wiele, ale temu autorowi się to udało.

Colter Shaw pomaga odnaleźć zaginionych, jego honorarium stanowi nagroda wyznaczona za pomoc w sprawie. Na początku ma odnaleźć młodą kobietę, która po kłótni z ojcem nie wróciła do domu. To dopiero początek gry z czasem. I nie tylko z nim.

Kocham Coltera. Trochę przypominał mi Jacka Reachera w obyciu, ale poszłabym z nim na koniec świata. To jeden z tych bohaterów, którzy z zapałki zrobią helikopter i nie pozwolą Wam zginąć marnie przy pierwszej lepszej okazji. Urósł w moich oczach jeszcze bardziej po scenie z pumą. Gość jest genialny.

Akcja toczy się dwutorowo. Mamy przebitki z przeszłości Coltera i teraźniejszość. Widzimy, jak próbuje rozwiązać zagadkę zaginięcia Sophie, a potem kolejnych osób. Wydawało się, że sprawa będzie prosta, jednak wszystko się komplikuje. Wkręciłam się w prowadzone przez Coltera śledztwo. Śledziłam je z zapartym tchem. Nawet nie próbowałam rozwiązać go sama. Byłam tak oczarowana jego poczynaniami, że nic więcej do szczęścia nie potrzebowałam.

W trakcie lektury siedziałam napięta jak struna. Były momenty, kiedy czułam, jak coś ściska mnie za gardło. To nic, że niektórzy bohaterowie pojawili się na chwilę, byli tak skonstruowani, że kupowało się ich z całym dobrem inwentarza. Zwłaszcza mam tu na myśli ojca Sophie, chociaż nie tylko jego. Za to właśnie uwielbiam prozę tego autora - za bohaterów z krwi i kości, za którymi chętnie się podąża i trzyma się kciuki za to, żeby nikt nie przerobił ich na kisiel.

To bardzo dobry thriller. Trzyma w napięciu, fabuła wciąga od samego początku i trudno odłożyć książkę na półkę. Daje nam bohaterów z krwi i kości i jest naprawdę dobrym otwarciem cyklu. Czekam niecierpliwie na kolejną część.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Udostępnij ten post

3 komentarze :

  1. Cos ciekawego! Z chęcią poczytam, myślę że spodoba mi sie ta lektura.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli takie emocje przy lekturze, to jestem chętna jak najbardziej. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi do gustu przypadło połączenie romansu i fantastyki w książce"Herbata szczęścia" serdecznie polecam!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka