Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #402 John Glatt "Rodzina z domu obok"

 

14 stycznia 2018 roku siedemnastoletnia dziewczyna wyszła przez okno swojego domu w Perris w Kalifornii i drżącymi palcami wykręciła numer alarmowy 911. Trzęsącym się głosem powiedziała operatorce, że jej rodzeństwo w wieku od 2 do 29 lat od dawna maltretowane jest przez rodziców. Zapytana o adres, zawahała się. „Nigdy nie wychodziłam z domu” powiedziała.

Dla rodziny, sąsiadów i przyjaciół z internetu Louise i David Turpinowie byli obrazem prawdziwej domowej harmonii: ubierali trzynaścioro swoich dzieci w pasujące do siebie stroje i kupowali im drogie prezenty. Ale to, co odkryła policja w ich domu, przyćmiło najbardziej szokujące przypadki wykorzystywania dzieci.

Przez lata David i Louise przetrzymywali swoje dzieci w całkowitej izolacji znęcając się nad nimi i głodząc je.

Matka i ojciec to ludzie, którzy powinni zapewnić swoim dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Opiekować się nimi i być przewodnikami po świecie. Niestety, nie zawsze tak jest. Czasem rodzicami zostają ludzie, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci, bo nie dorośli do tej roli. Niosą ze sobą ciężar swoich traum z dzieciństwa i zamiast przepracować je u specjalisty, zmieniają w piekło życie swoich dzieci, często się nad nimi znęcając. Tak właśnie było z rodziną Turpinów. Rodziną, która na pierwszy rzut oka wydawała się idealna, jeśli spojrzeć na zdjęcia, jakie Louise umieszczała na swoim Facebooku. Tam wszyscy byli szczęśliwi, byli ubrani w pasujące do siebie ciuchy. Istna sielanka. Prawda była jednak zupełnie inna.

14 stycznia 2018 roku 17-letnia Jordan Turpin postanowiła zakończyć piekło swoje i rodzeństwa. Uciekła z domu, żeby zadzwonić po pomoc. Podczas rozmowy telefonicznej powiedziała, że rodzice ich maltretują, a jej dwie małe siostrzyczki wciąż są zakute w łańcuchy.

Przepraszam, że tak wulgarnie to napiszę, ale jak bardzo nasrane w głowie trzeba mieć, żeby zrobić swoim dzieciom taką krzywdę, oczywiście wycierając sobie przy tym wszystkim mordę Bogiem. Bo przecież rodzice wypełniali Jego wolę. Mieli tyle dzieci, ile On chciał. I oczywiście wprowadzili dyscyplinę, zgodnie z Jego naukami. Tyle że jest ogromna różnica między dyscypliną a katowaniem. Louise i David zdawali się jej nie zauważać.

Nie potrafiłam czytać tej książki spokojnie. Wiele razy miałam ochotę rzucać czytnikiem po pokoju, bo gotowała się we mnie krew. Louise jako mała dziewczynka przeżyła w swoim domu horror, była wykorzystywana seksualnie. To zapewne miało wpływ na to, jakim człowiekiem się stała, ale nie stanowi to dla mnie linii obrony dla jej czynów. Wykreowała sobie fikcyjną rzeczywistość, w której nie robiła nic złego. I to mnie przerażało.

Zalewała mnie krew, kiedy czytałam o tym, co Louise i David robili swoim dzieciom. Wyobraźcie sobie taką sytuację: jesteście piekielnie głodni, a jedyne, co dostajecie do jedzenia, to kanapki z masłem orzechowym. Wasza matka kupuje ciasto dyniowe, stawia je na widocznym miejscu w kuchni, ale wiecie, że nie możecie go ruszyć. Jeśli ukroicie sobie kawałek, może i nieco zaspokoicie głód, ale zostaniecie na kilka dni zakuci w łańcuchy, a wcześniej dotkliwie pobici. Czujecie zapach tego ciasta, widzicie je, czujecie, jak Wasz żołądek skręca się z głodu. Musicie jednak patrzeć na to, jak to ciasto pleśnieje, a potem jest wyrzucane do kosza. Tak wyglądała codzienność młodych Turpinów. To tylko jedna z kar, jakie w stosunku do swoich dzieci stosowali Louise i David. W książce takich opisów znajdziecie znacznie więcej. Ostrzegam, niektóre opisy są bardzo drastyczne, czułam niemal fizyczny ból, gdy je czytałam.

W tej książce nie znajdziecie taniej sensacji, oceniania. Autor podszedł do sprawy z dystansem. Opisał fakty, które zmroziły mi krew w żyłach. Dalej nie mieści mi się w głowie to, jak można tak bardzo skrzywdzić dziecko. 

W trakcie czytania tej książki w mojej głowie roiło się od pytań - gdzie była reszta rodziny? Gdzie byli sąsiedzi? Serio, nikogo nie zdziwiło to, że okna w domu Turpinów są zawsze zasłonięte i nigdzie nie widać dzieci, o których było wiadomo, przynajmniej o części, że istnieją. Gdyby mój syn czy moja córka powiedzieli mi, że chcieli pobawić się z dzieckiem z sąsiedztwa i ono na ich widok uciekło, a poza tym jakoś dziwnie wyglądało, zainteresowałabym się tym, co się dzieje z tym dzieckiem, żeby sprawdzić, czy jest bezpieczne. A poza tym - co z ludźmi, którzy widzieli dzieci Turpinów? Nie zainteresowało ich to, dlaczego są tak chude?

Moje serce pękło na miliony kawałków, kiedy czytałam o tym, co działo się, gdy dzieci zostały uwolnione. Podbudowało mnie to, ile osób chciało im pomóc. Nawet bezdomny oddał im wszystkie swoje pieniądze. Podziwiam oddanie lekarzy, ale też i młodych Turpinów, którzy chcą być postrzegani nie jako ofiary, a jako zwycięzcy. Los tak mocno ich doświadczył, a oni mimo wszystko wyrośli na dobrych ludzi, którzy przy pomocy specjalistów będą w stanie żyć samodzielnie.

Ta przerażająca historia nie powinna nigdy mieć miejsca. Niestety, pewnie jeszcze nie jeden raz usłyszymy o podobnej. Nie ma co zaklinać rzeczywistości i udawać, że nic takiego nie ma miejsca. Możemy tylko jako społeczeństwo mieć otwarte oczy i uszy, żeby nie zostawiać dzieci samym sobie.

Udostępnij ten post

3 komentarze :

  1. Ciężka ksiażka. Przeczytałabym, ale myślę że będę robić przerwy

    OdpowiedzUsuń
  2. W swoim czasie na pewno przeczytam ten reportaż. Temat ciężki, jednak i takie warto czytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo chętnie sięgnę po ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka