"Dziennik. Wyprawa 1907"

"Nikt do końca nie wierzył w jego istnienie. Marynarze nie chcieli nawet wymawiać tej nazwy. Legendarny dziennik pokładowy z wyprawy morskiej z 1907 roku owiany był tajemnicą… aż do dziś. Rozrzucone po całym świecie zaginione strony zostały odnalezione i połączone w całość. Potwory z głębin, mroczne sny i koszmary, wiadomości z innych wymiarów. Nadszedł czas, aby odkryć, jaki sekret skrywa ten owiany mroczną sławą dziennik…"

Jakieś pół roku temu kupiłam poprzednią książkę z tego cyklu, czyli Dziennik 29. Zaczęłam rozwiązywać zagadki z mężem i potrafiliśmy przez parę godzin nie odkleić się od łamigłówek, wyrywając sobie książkę, bo przecież "ty nie wiesz, jak się za to zabrać". Tamta interaktywna gra książkowa bardzo przypadła nam do gustu, więc zdecydowaliśmy się przejść i tę. 

Twórcy mocno inspirowali się poprzednim tytułem. Niektóre zagadki są bliźniaczo podobne. Ale jest pewna zmiana. Na końcu mamy wskaźnik poczytalności. Jeśli skorzystamy ze wskazówek, musimy odjąć sobie poczytalność. O ile w przypadku pierwszej części nie używaliśmy z mężem podpowiedzi, o tyle w przypadku tej książki niektóre zagadki są tak nieintuicyjne, że bez pomocy się nie obędzie. A i ta czasem w ogóle nie naprowadza na rozwiązanie.

W porównaniu ze swoją poprzedniczką Wyprawa 1907 wypada bardzo blado. Ok, niektóre zagadki są świetne (na przykład ta, przy której trzeba się ustawić pod odpowiednim kątem, żeby znaleźć rozwiązanie, bo inaczej go nie widać), ale większość pośladków nie urywa, a jedynie podnosi ciśnienie.

Na plus na pewno należy zaliczyć całe wydanie samo w sobie, bo ilustracje robią bardzo dobre wrażenie. I tu od razu pojawia się minus. Żeby cała historia miała ręce i nogi, trzeba zacząć zabawę od końca. W sensie od przeczytania historii, które znajdują się po zagadkach, bo w przeciwnym razie:
a) całość będzie zlepkiem informacji, które nijak mają się ze sobą,
b) możecie nie ruszyć z miejsca bez znajomości historii.
Moim zdaniem to zostało trochę źle rozplanowane.

Nie spodobało mi się to, w jaki sposób twórcy naprowadzają gracza na rozwiązanie. Nie sposób grać w tę grę bez odpalonej strony internetowej, miejcie to na uwadze. Ale nie o tym chciałam powiedzieć. Kiedy wejdziecie na stronę dotyczącą danej zagadki, znajdziecie na niej podkreślone słowa, na które musicie zwrócić uwagę. Pierwsza część takich podpowiedzi nie dawało i to zmuszało do myślenia. Tu mamy wszystko na tacy. A i czasem na stronie jest coś, czego nie ma w książce. To w moich oczach bardzo obniża ocenę tej książki. Może i nie skreśla jej całkowicie, ale jeśli powstaną kolejne części, to mam nadzieję, że twórcy odejdą od tego rozwiązania. Widziałam, że sporo osób na nie narzeka. Ja nie mam satysfakcji z rozwiązania zagadki, kiedy niemal wszystko mam podane na tacy. Chcę pomyśleć, a nie dostać niemal gotowe rozwiązanie.

Może gdybym nie miała do czynienia z poprzednią częścią, oceniłabym tę lepiej. Tragiczna jakoś może nie była, ale moim zdaniem jest gorsza od pierwowzoru. Momentami miałam wrażenie, że dostałam odgrzewane kotlety, a chwilami zastanawiałam się, co ma piernik do wiatraka i skąd wzięło się takie rozwiązanie, bo ja za nic bez podpowiedzi bym do niego nie doszła. Mimo wszystko mam sentyment do tej serii i mam nadzieję, że zostanie poprowadzona tak jak wcześniej. Uważam, że teraz nie idzie w dobrą stronę. Może i jest to książka skierowana raczej do młodzieży, ale hej, dajmy wszystkim pomyśleć.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater.

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka