Magdalena Majcher "Najgorszy dom"

 

Prywatna detektyw Łucja Buchta jedzie do rodzinnego Namysłowa, żeby pomóc w poszukiwaniach zaginionej siostry. Nastolatka znikała już wcześniej, dlatego policja nie traktuje sprawy z należytą powagą. Łucja od początku wyczuwa, że nie wszyscy są z nią szczerzy, i szybko nabiera pewności, że tym razem wydarzyło się coś złego.

Przeciwnikiem Łucji w dotarciu do prawdy staną się jej trudny charakter i problemy w relacjach międzyludzkich. Jednak przede wszystkim będzie musiała zmierzyć się z panicznym lękiem, który wywołuje u niej sama myśl o powrocie do rodzinnego domu. Ale chociaż strach będzie jej głównym doradcą, zrobi wszystko, żeby odkryć, co tak naprawdę przydarzyło się Karolinie.

Wchodzenie w dorosłe życie z nieprzepracowaną traumą z dzieciństwa, jest piekielnie trudne, czasem wręcz niemożliwe. Wiele osób odcina się od tego, co było, wmawiając sobie, że to nowe życie jest dobre i teraz będzie ok. Po prostu nie będzie wracać się do przeszłości i tyle. Z takiego założenia wyszła Łucja. A ja z własnego doświadczenia wiem, że to guzik prawda i taka postawa może przynieść człowiekowi więcej szkody niż pożytku. Przepracowanie traum i wypracowanie nowych mechanizmów działania pomaga ruszyć do przodu z tarczą, a nie na niej.

Jeszcze rok temu, zanim przeszłam po tym, jak depresja zapukała do moich drzwi, przez terapię, spojrzałabym na tę powieść zupełnie inaczej. Współczułabym Łucji, rozczulała się nad nią i z zapartym tchem śledziła jej poczynania. W tym momencie nie umiem tego zrobić. Nie, nie powiem, że książka jest zła, bo Magdalena Majcher ma bardzo lekkie pióro i potrafi zainteresować snutą przez siebie opowieścią. Doskonale rozumiem czytelników, którzy są tą książką zachwyceni. Ja mam mieszane uczucia po lekturze. Fakt, czytało się ją bardzo szybko, wzbudziła we mnie refleksje, ale strasznie przeszkadzały mi w niej ekspozycje. I nie uwierzyłam w zawody wykonywane przez bohaterów ani w relacje, jakie łączyły poszczególne postacie. Gdyby akcja działa się na dwóch płaszczyznach czasowych - wtedy i teraz - i do głosu doszedł neutralny narrator, który opisuje wydarzenia, nie narzucając mi interpretacji, inaczej podeszłabym do całości. Teraz mam więcej pytań niż odpowiedzi i czuję ogromny niedosyt po lekturze. Zwłaszcza jeśli chodzi o przeszłość Łucji.

Nie chcę w żaden sposób negować traumy z dzieciństwa Łucji, bo to, co ją spotkało, jest straszne i nikt nigdy nie powinien przez coś takiego przejść. Ale co ta kobieta robi w roli prywatnego detektywa, a nie na kozetce u psychiatry? Gdyby ta książka miała mi pokazać, co robi z człowiekiem nieprzepracowana trauma z dzieciństwa, to biłabym autorce brawo. Bo Łucja to podręcznikowy niemal przykład niedojrzałej kobiety, która nie radzi sobie z przeszłością, ale wmawia sobie i innym, że tak jest. Że jest super panią detektyw, którą inni ludzie sobie polecają i ma gdzieś negatywne opinie na swój temat, bo sobie poradzi. Prawda jest taka, że nie chciałabym, żeby kiedykolwiek zajęła się moją sprawą. Z kilku powodów. Po pierwsze, Łucja, patrząc na człowieka, wyrabia sobie o nim zdanie. Chłopak jest przystojny - na pewno chodzi na wagary i jest bad boyem. Kobieta ma obrączkę na lewej ręce - na pewno jest wdową. Po drugie, Łucję można w 5 minut wkręcić w największą bajeczkę. Jest tak łatwowierna, że aż zgrzytałam zębami, czytając, jak łyka kolejne kłamstwa. Mnie bardzo szybko zapaliły się lampki, jeśli chodzi o słowa pewnych bohaterów i rozwiązałam zagadkę zaginięcia siostry Łucji, jeszcze zanim ona się za to na dobre nie zabrała. Dała się ponieść emocjom, a to najgorszy doradca w takich sprawach. I owszem, można to tłumaczyć jej relacjami z siostrą, których tutaj nie widzimy, tylko musimy uwierzyć Łucji na słowo, jakie były, ale w takim wypadku lepiej chyba byłoby wycofać się ze sprawy, bo można bardziej zaszkodzić, niż pomóc, ale to tylko moje zdanie. Po trzecie, o czym już wspomniałam, Łucja jest niedojrzała. Widzimy scenę, w której porzuca jedno ze swoich zleceń. Robi to w skandaliczny sposób. I okej, po raz kolejny można to wytłumaczyć emocjami, stanem, w jakim znalazła się kobieta, ale ja, mając swoją wiedzę z zakresu psychoterapii, widzę małą dziewczynkę, która nie potrafi sobie radzić z emocjami, przelewa je na innych, a potem jeszcze jest zła, że ktoś ją obsmarował. Niestety, nasze prawdziwe ja wychodzi z nas w sytuacjach ekstremalnych i od tego, w jaki sposób się zachowamy, zależy to, jak będą postrzegali nas ludzie.

Nie uwierzyłam także w to, że Antonina wykonuje zawód psychiatry. Powiedzenie siostrzenice raz, że skoro ciągle mierzwi włosy, to znaczy, że ma zaburzenia kompulsywno-obsesyjne, na co ona zareagowała obrazą majestatu, że ciotka postanowiła zostać psychiatrą, a nie na przykład dermatologiem (kolejny argument za niedojrzałością Łucji), czy doradzenie, jakie leki podać komuś w stanie silnego wzburzenia, to dla mnie za mało, żeby uwierzyć w to, że ktoś jest psychiatrą. Ja nie mam takiego wykształcenia, a wiem takie rzeczy. Poza tym zachowanie Antoniny nijak nie wpisuje mi się w obraz psychiatry.

Wspomniałam wcześniej o ekspozycjach. Zabrakło tu dla mnie przebitek z przeszłości. To podziałałoby na mnie bardziej niż opisy Łucji. Jestem osobą, która wyznaje zasadę - pokaż, a nie mów. Chcę coś przeżyć sama, a nie opierać się wyłącznie na sprawozdaniu innych ludzi. Tym bardziej, że mam świadomość, że osoby z zaburzeniami potrafią tak zniekształcić rzeczywistość, żeby wyszło na ich. I nie, nie neguję tu w tym momencie krzywdy Łucji, na ten temat się już wypowiedziałam i zdania nie zmienię. Chodzi mi o relacje z matką i siostrą. Tutaj ich nie ma, a szkoda, bo to byłaby jedna z mocniejszych stron tej powieści. Kilka spotkań Łucji i Renaty, w których było więcej słów niż czynów, to dla mnie za mało. Tak, wiem, że czyny w tym wypadku działy się wcześniej, ale ich nie widziałam, więc nie mogę na nie zareagować i przeżyć tego, przez co przechodziła Łucja, a byłoby mi łatwiej wtedy się z nią solidaryzować. I tu dochodzimy do jeszcze jednej kwestii. Wydawca wspomina o trudnym charakterze kobiety. Nie byłam w stanie polubić Łucji z tego względu, że oczekiwała, że cały świat dostosuje się do niej, a ona ma prawo tupać nogą i być agresywną w stosunku do innych ludzi, bo przecież tyle przeszła. Jest agresorem w związku z Maćkiem. Wiem, to może zabrzmieć kontrowersyjnie, ale spójrzcie, w jaki sposób go traktuje i przemyślcie moje słowa. Tłumaczenie swojego złego zachowania traumą jest tylko wyrazem niedojrzałości. Łucja coś tam wspominała o terapeucie, ale albo trafiła na specjalistę z Bożej łaski, albo uznała, że terapia już jest zakończona, bo w sumie to czuje się dobrze, a tak wcale nie jest i to widać na pierwszy rzut oka. Doktorat z psychiatrii nie jest tu potrzebny.

Tak jak wspomniałam na początku, gdyby to była powieść o tym, do czego prowadzi nieprzepracowana trauma i dlaczego warto mówić o swoich doświadczeniach i walczyć o swoje zdrowie psychiczne, a nie za wszelką cenę wmawiać sobie, że wszystko jest ok, to byłabym tą książką zachwycona. Ale to nie jest książka o tym. Wiem, że wielu czytelników jest historią zachwyconych. Rozumiem ich i szanuję ich zdanie. Dla mnie psychologia postaci totalnie nie zagrała. Albo inaczej - zagrała, jednak nie w taki sposób, jak u większości czytelników i włączyła się u mnie refleksja na temat tego, do czego doprowadza zamiatanie przeszłości pod dywan i udawanie ogarniętego życiowo człowieka, w momencie, kiedy się takimi nie jest, dalej tkwi się w przeszłości i nie wiadomo, z której strony ruszyć dalej. Tym bardziej, kiedy ma się ogromne wyrzuty sumienia, które są kulą u nogi, a które powinno się dawno przepracować na terapii. Ale nie mam poczucia, że zmarnowałam swój czas, czytając książkę, bo sami widzicie, do jakich przemyśleń mnie skłoniła. Nie uważam jej za złą, bo próbuje zwrócić uwagę na ważny problem, a doceniam takie działania i uważam, że są potrzebne. 

Reasumując, czuję ogromny niedosyt, jeśli chodzi o relacje między bohaterami, bo dla mnie ich tutaj w ogóle nie ma. Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki to według mnie jest gatunek, to powiedziałabym, że powieść obyczajowa, może nawet trochę psychologiczna, nie kryminał czy thriller, jak sugeruje wydawca. Jednak mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałam tę książkę. Zmusiła mnie do myślenia i zapaliła w głowie kilka lampek. Doceniam trud, jaki w tę historię włożyła autorka i życzę jej powodzenia w tworzeniu kolejnej powieści.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka