Monika Głąbińska "Zbrodnie odczytane z kości. Tajemnice antropologii sądowej"

 

Czy kości mówią i jak zrozumieć ich język? Czy zdjęcie typu selfie może pomóc w identyfikacji człowieka? Jak pyłek rośliny może rozwiązać zagadkę kryminalną? Czy istnieje zbrodnia doskonała? Jak zrobić przyżyciową rekonstrukcję twarzy na podstawie czaszki? Na czym polega identyfikacja osób żywych? Czy owady mogą pomóc w określaniu czasu zgonu i oczyszczaniu szczątków kostnych? Jaki wpływ na kryminalistykę i pracę antropologa sądowego mają nowoczesne technologie i cyfryzacja świata? Czym jest Trupia Farma i dlaczego tak fascynuje? Dlaczego pozbycie się ciała ofiary nie jest tak proste, jak to pokazują w filmach, i czy antropolodzy potrafią ją zidentyfikować nawet na podstawie spopielonych kości? Ile jest mitów, a ile faktów w popularnych serialach kryminalnych?

Monika Głąbińska, antropolog sądowy, zdradza tajniki pracy jednego z najbardziej fascynujących zawodów, który w Polsce wykonuje naprawdę niewiele osób. W swojej książce rzuca wyzwanie: pokaż mi swój szkielet, a powiem ci, kim jesteś.

Kiedy przeczytałam opis tej książki, wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Nie oczekiwałam fajerwerków, będę szczera, bo dość dobrze orientuję się w kwestiach, które porusza autorka, ale mimo wszystko byłam ciekawa, co będzie miała mi do powiedzenia. I po lekturze nie do końca wiem, co mam myśleć o tej publikacji.

Zacznijmy od tego, co zaliczam na plus. Autorka uchyla przed nami rąbka tajemnicy, jeśli chodzi o antropologię sądową. Mówi, jakie trzeba skończyć studia, czym ta praca różni się od tego, co pokazują seriale kryminalne. Ta ostatnia kwestia akurat nie była dla mnie niczym nowym, ale trafnie ukazuje, jak duży problem ludzie mają z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości. Przecież wiadomo, że tempo prac nad sprawą jest podkręcone, żeby zmieścić się w jednym odcinku. Przykładowa opinia biegłego to moim zdaniem najlepszy fragment książki. Podobały mi się także osobiste wstawki autorki, choć czytając je, miałam wrażenie, że przemawia do mnie Temperance Brennan. Ona również nie widziałaby nic nadzwyczajnego w tym, że przywiezie do domu truchło lisa, żeby przeprowadzić na nim sekcję. I kiedy autorka mówiła o ciekawostkach ze swojej pracy, było naprawdę ciekawie. Tyle że nie zawsze tak było.

Tę książkę momentami czyta się jak podręcznik do antropologii, który jest napisany dość topornym językiem. Pracuję w wydawnictwie naukowym, więc jestem obeznana ze specjalistycznym językiem, a mimo to czasem byłam naprawdę znużona tym, o czym czytam. Niestety, takich fragmentów jest sporo. Dodatkowo brakowało mi rysunków, które unaoczniłyby mi to, o czym mówi autorka. Aż tak bardzo na kościach się nie znam i czasem trudno byłoby mi się odnaleźć.

To nie jest true crime, tytuł tej publikacji jest bardzo mylący. Dużo tu teorii, mało praktyki, sytuacji z życia wziętych. I po raz kolejny nasuwa mi się tu porównanie z Temperance Brennan. Ona miała ogromną wiedzę, ale zakładała, że każdy ją zrozumie, bo to przecież oczywiste, że ludzie anatomię człowieka mają w małym palcu i znają chemię. I tutaj jest podobnie. Autorka ma wiedzę, ale nie potrafi jej przekazać w zrozumiały sposób. W każdym razie do mnie nie przemówiła.

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka