Przedpremierowo! Bernard Cornwell "Rycerz"

 

Wielkanoc 1342 roku, początek wojny stuletniej. Wioska Hookton zostaje doszczętnie zniszczona przez wojska francuskie, a tajemniczy czarny rycerz kradnie z miejscowego kościoła cenną relikwię – włócznię Świętego Jerzego. Z krwawej rzezi uchodzi tylko jeden człowiek: osiemnastoletni łucznik Thomas. Przyłącza się do oddziałów angielskich, by w ich szeregach walczyć na kontynencie. Zamierza pomścić śmierć swoich bliskich i odzyskać zrabowaną relikwię.

Krocząc po śladach złodzieja, Thomas zaczyna odkrywać zagadkę swojego pochodzenia i dowiaduje się o istnieniu Świętego Graala. Postanawia, że odnajdzie legendarny kielich. Jednak zanim wyruszy na poszukiwania, przeznaczenie prowadzi go na pole bitwy pod Crécy…

Czy ja już mówiłam, że mam słabość do bohaterów, którzy strzelają z łuku? Jeśli w powieści albo w filmie pojawia się gość, który strzela z łuku, jest 95% szans, że zdobędzie moje serce. Tak właśnie było z Thomasem z Hookton, głównym bohaterem tej powieści. Chłopak miał tylko 18 lat, gdy w wioska, w której mieszkał, została zniszczona, a ludzie wycięci w pień, na dodatek z kościoła skradziono włócznię świętego Jerzego, cenną relikwię. Rzeź przeżył tylko Thomas. Chęć zemsty na czarnym rycerzu, który pozbawił go wszystkiego, staje się dla niego siłą napędową do walki. Chłopak postanawia nie tylko przelać jego krew, ale również odzyskać skradzioną relikwię.

Niezwykle cenię sobie pióro Bernarda Cornwella. Jego powieści biorę w ciemno, nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Tak było i tym razem. Przeniósł mnie w miejscu i czasie, serwując niezwykłą literacką ucztę. Tym razem akcja dzieje się na początku wojny stuletniej. I widać, jak te wydarzenia kładą się cieniem na życiu bohaterów tej powieści. 

Wiecie, co bardzo rzuca się w oczy w trakcie lektury tej książki? To, jak bardzo wysokie mniemanie mieli o sobie chrześcijańscy duchowni. Jednym z bohaterów był żydowski medyk, jeden z moich ulubieńców, Mordecai. On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chrześcijanie mają go za kogoś gorszego od siebie, ale nie zabraniał na przykład okładania ciała chorego wodą święconą. Rozłożyła mnie na łopatki scena, gdy jeden z duchownych mówi, że Mordecai dobre maści robi i w sumie szkoda, że jest Żydem, więc do piekła pójdzie. I takich przejawów wyższości jest więcej. To doskonale buduje ducha tamtych czasów. Podobnie zresztą jak pokazanie, ile warta była wówczas kobieta, co z nią robiono, a także jak wyglądały walki. Te były opisane w bardzo plastyczny sposób, słyszałam niemal świst strzał i zgrzyt metalu. Chociaż o mordowaniu rumaków bojowych czytało mi się trudno.

Bohaterowie są wykreowani w taki sposób, że nie można przejść obok nich obojętnie. Thomas, Will, Mordecai i Eleanor podbili moje serce. Za to sir Simon wzbudzał we mnie obrzydzenie od samego początku. Nie do końca wiem, co myśleć o Jeanette. Z jednej strony byłam w stanie ją zrozumieć, nawet nieco ją podziwiałam, ale to, co zrobiła, gdy Thomas otoczył ją opieką, jak go potraktowała, budzi we mnie bardzo mieszane uczucia.

Jestem bardzo ciekawa kolejnego tomu. Przyznaję, że pod koniec lektury tego troszkę oczy mi się spociły i dalej bardzo przeżywam to, co się stało. Jeśli lubicie powieści historyczne, których akcja dzieje się w średniowieczu, to polecam tę książkę. Ostrzegam tylko, że sceny bitewne są brutalne i można czuć się w trakcie ich lektury niekomfortowo. Jednak znajdziecie tu też trochę humoru, a może też i wzruszeń. To już zależy od tego, jak bardzo zżyjecie się z bohaterami.

Premiera książki odbędzie się już w środę!

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu HI:STORY

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka