Paulina Młynarska, Dorota Wellman "Kalendarzyk niemałżeński"


"Mogę sobie nie kupić czegoś do jedzenia, ale książkę kupię zawsze."

Zbliżają się Mikołajki i święta. Drodzy czytelnicy, jeśli nie macie pomysłu na prezent dla swojej przyjaciółki/siostry/mamy/żony etc., zaręczam, że spokojnie możecie sprezentować im Kalendarzyk niemałżeński. To będzie przyjemna lektura dla każdej pełnoletniej czytelniczki.
Już dawno nie czytałam tak dobrej książki napisanej przez kobiety, o kobietach, dla kobiet. Zdecydowana większość tego, co wpadło mi w łapki mówiła, że mamy nieodpowiednich partnerów, ale i tak musimy się dla nich starać. A oprócz tego nasze życie i tak jest do bani, bo jesteśmy kobietami, więc zarabiamy mniej od mężczyzn, rodzimy dzieci, pracujemy, prowadzimy dom, tyjemy, jesteśmy brzydkie... Jednym słowem nic, tylko rzucić się z mostu. 
Kalendarzyk niemałżeński jest zupełnie inny. Został napisany przez dwie dziennikarki: Paulinę Młynarską i Dorotę Wellman. To duet, który idealnie się uzupełnia, choć w tym wszystkim było dla mnie trochę za mało pani Doroty. Spojrzenie tych dwóch pań na świat nie jest takie samo. W jednych rzeczach zgadzają się, w innych zaś stoją po różnych stronach. Autorki wymieniają ze sobą korespondencję i pokazują nam, że o wszystkich sprawach, nieważne czy to feminizm, wychowywanie dzieci, uzależnienia, seks czy przyjmowanie gości można porozmawiać z klasą i odrobiną humoru.
Tematy poruszane w książce są niezwykle bliskie każdemu z nas. To nie jest odrealniona książka z cyklu "nie znam się, ale i tak się wypowiem. Znana jestem, więc książkę i tak ktoś kupi". Autorki dają się poznać nie tylko jako osobistości telewizyjne, lecz też pokazują się w roli pani domu (niekoniecznie perfekcyjnej, bo jak same podkreślają, dom jest do mieszkania, nie do sprzątania). Mają rodziny, robią zakupy, sprzątają, gotują. Prowadzą takie samo życie jak my. Podczas lektury czasem myślałam sobie "hej! Ja też tak mam". Tego duetu nie da się nie pokochać za tę książkę. Można tu przeczytać o sprawach ważnych i mniej ważnych, ale też nauczyć się kilku przepisów na pyszne dania (fontdant czekoladowy - pani Doroto, potwierdzam, Bóg istnieje). Zatem Drogie Panie, do boju!
Kalendarzyk niemałżeński dostarcza nie tylko dobrej zabawy, ale także skłania do pewnych przemyśleń. Myślę, że to dobra propozycja dla czytelniczek będących na życiowym zakręcie. Daje kopa do działania. Naprawdę polecam.
Na koniec dodam jeszcze jedno. Pani Dorota umieściła w swojej części znaleziony zapewne w Internecie test, który pozwala sprawdzić jakim samochodem/kontynentem się jest. Ja jestem Afryką, mój facet póki co jest jeszcze jak porsche. Ciekawa jestem jakie będą Wasze odpowiedzi? :)
Wiek mężczyzn:
Do 20 lat - mężczyzna jest jak fiat: mały i figlarny.
20-30 lat - mężczyzna jest jak porsche: szybki i energiczny.
30-40 lat - mężczyzna jest jak citroen: perfekcyjny.
40-50 lat - mężczyzna jest jak polonez: obiecuje więcej niż może zrobić.
50-60 lat - mężczyzna jest jak żuk: trzeba go ręcznie zastartować.
60 lat i dalej - wypada zmienić markę.
Wiek kobiety:
Do 20 lat - kobieta jest jak Azja: dobrze znana, ale jeszcze nieodkryta.
20-30 lat - kobieta jest jak Afryka: gorąca i wilgotna.
30-40 lat - kobieta jest jak USA: wydajna i technicznie doskonała.
40-50 lat - kobieta jest jak Europa: po dwóch wojnach światowych, wykorzystana, ale wciąż piękna.
50-60 lat - kobieta jest jak Rosja: wszyscy wiedzą, gdzie to jest, ale nikt nie chce tam jechać.

Paulina Młynarska, Dorota Wellman
Kalendarzyk niemałżeński
Wydawnictwo Znak literanova




Michelle Moran "Nefertiti"


"- Echnaton uczynił wiele szkód. Czemu Nefertiti pozwalała na to?
-Twoja siostra robiła więcej, niż podejrzewasz. Znajdowała mu różne zajęcia, a twoja ciotka i ja zajmowaliśmy się sprawami Egiptu. Brała złoto ze świątyni Atona, by utrzymać armię i opłacić zamorskich władców, żeby wciąż pozostawali w przymierzu z nami. Lojalność nie jest tania."


Kilka dni temu umieszczałam na moim blogu recenzję Madame Tussaud autorstwa pani Moran. Byłam tamtą książką zafascynowana, więc gdy znalazłam kolejną pozycję tej pisarki, wypożyczyłam ją bez większego zastanowienia. Wcześniej nawet sprawdziłam o niej opinie. Wiele osób pochlebnie się na jej temat wypowiedziało. Ja niestety się bardzo na tej książce zawiodłam... Gdybym najpierw sięgnęła po Nefertiti, pewnie na tym skończyłaby się moja przygoda z twórczością pani Moran. Ale po kolei.
Historię życia Nefertiti opowiada jej młodsza przyrodnia siostra, Mutny. Tytułową bohaterkę poznajemy niedługo przed tym, jak poślubia przyszłego faraona Egiptu, Echnatona. Okazuje się, że ta młoda dziewczyna musi zrobić wszystko, by przypodobać się jego matce, która zadecyduje o tym, czy Nefertiti ma szansę zostać pierwszą i najważniejszą żoną jej syna. Nie jest to wcale takie proste, władca ma już jedną małżonkę, która oczekuje przyjścia na świat męskiego potomka. Łatwo się domyślić, że kobieta wcale nie ma zamiaru oddać nikomu swojej pozycji. Jednak jej szanse w starciu z nieziemsko piękną Nefertiti są niewielkie. Choć Kija rodzi syna, to Nefertiti, matka sześciu dziewczynek, podbija serce ludu i zostaje faraonem.
Rządy Echnatona nie należały do zbyt udanego okresu w historii starożytnego Egiptu. Młody faraon postanawia odsunąć starych bogów i nawrócić poddanych na wiarę w Atona. Jego przeciwników nie czeka nic dobrego. Dochodzi do niepotrzebnego przelewu krwi. W końcu poczynania władcy mszczą się na nim. Nowy bóg odwraca się od niego. W Egipcie wybucha zaraza, a rodzina królewska traci kilku tych, których kochała najbardziej.
Lud uwielbiał Nefertiti. Ja tego uczucia nie podzielałam. W moich oczach to rozkapryszona dziewczynka bawiąca się we władczynię. Obrażała się na cały świat, kiedy coś szło nie po jej myśli. Nie potrafiłam się do niej przekonać. Za to obdarzyłam sympatią Mutny. Była zepchnięta na dalszy plan, ale wydawała się mądrzejsza od siostry. I przede wszystkim nie była samolubna jak Nefertiti.
Na początku napisałam, że książka była dla mnie zawodem. Dlaczego? Zewsząd wiało nudą. Nefertiti albo była na kogoś obrażona, albo walczyła o względy męża, albo rodziła kolejne dziecko. Niewiele poza tym się działo. Nie dowiedziałam się niczego nowego o starożytnym Egipcie. Za to sporo rzeczy zostało pominiętych lub przekłamanych. Wymienię kilka z nich. Echnaton miał więcej niż dwie żony. Nie wiadomo czy to Kija była matką Tutanchamona, poza tym, miała z faraonem przynajmniej jedną córkę, o której nie wspomniano ani słowem. Nieznane jest także jej pochodzenie. Nie wiadomo kim byli rodzice Kiji. Najstarsza córka Nefertiti i Echnatona wyszła za mąż, nie wiadomo jak potoczyły się jej dalsze losy. Na pewno nie umarła w tym samym czasie co matka.
Poza tym w książce jest dużo literówek. Czasami po kilka na jednej stronie. Kwestię składu przemilczę, bo woła o pomstę do nieba. Źle czyta się tekst, w którym jest zbyt duże światło (czyli przerwa) między literami. Jeszcze do tego wszystkiego dochodzi drzewo genealogiczne, na którym w niezrozumiały dla mnie sposób wymieniono córki Nefertiti i Echnatona. Nie jest to kolejność według urodzenia, choć ta jest znana.
Czytałam zdecydowanie lepsze książki na temat starożytnego Egiptu. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy poleciłabym Nefertiti, powiedziałabym, że nie i odesłałabym do Boga Nilu Wilbura Smitha. Po tej przeprawie muszę na chwilę odpocząć od twórczości pani Moran, choć czeka na mnie jej Heretyka królowa. Miejmy nadzieję, że nasze kolejne spotkanie zmyje ten niesmak pozostawiony przez Nefertiti i będę miała po nim miłe wspomnienia, bo do starożytnego Egiptu za czasów Echnatona już nie chcę powrócić.

Michelle Moran
Nefertiti
Wydawnictwo Sonia Draga

Izabella Frączyk "Jak u siebie"


"- No i co ja mam teraz zrobić? No powiedz - zażądała pomiędzy łykami.
- A bo ja wiem? - mruknęła Iga, zdradzając pierwsze oznaki lekkiego upojenia.
- Najprościej byłoby sprzedać ten cały bajzel, spieniężyć diamenty i mieć święty spokój.
- I owszem. A co z wolą drogiej zmarłej?
- No własnie. Ale mnie wpierniczyła!
-Nie, kochana. Wpierniczyłaś się sama, na własne życzenie."

Wyobraźcie sobie: pracujecie w domu seniora. Kochacie swoją pracę i podopiecznych, którymi się zajmujecie. Jeden z nich umiera. Po jego śmierci okazuje się, że dostaliście po nim spadek. Nie utrzymywał kontaktu z bliskimi, więc jesteście dla świętej pamięci pensjonariusza w pewnym sensie ukochanymi wnukami. Brzmi nieźle. Zwłaszcza, że spadek przeważnie kojarzy się z zastrzykiem gotówki.
Życie Elizy wywróciło się do góry nogami, gdy dowiedziała się, że jedna z jej podopiecznych, pani Ludwika, zostawiła dla niej w spadku pewną nieruchomość. Kobieta jedzie pod wskazany adres, by zobaczyć co takiego dostała. Jest zachwycona tym, co widzi. Kto by nie był, widząc starą posiadłość, która stała się jego własnością. Pojawia się jednak pewien problem. Okazuje się, że Eliza odziedzicza nie willę, lecz stojący w pobliżu podupadający hotel.
Pani Ludwika okazała się na tyle przebiegła, że wiedziała, że w nieruchomość trzeba będzie zainwestować, więc pozostawia spadkobierczyni środki na renowację hotelu. Eliza postanawia zawalczyć o jego przyszłość. Chociaż nie jest łatwo, bo budynek okazuje się dziurą bez dna, stara się przywrócić hotelowi jego dawną świetność i przyciągnąć do niego gości. Pomaga jej w tym nieco zwariowana przyjaciółka, Iga, wespół z Julkiem i panem Kaziem.
Wiecie na czym polega prowadzenie hotelu? Bo ja nie. Eliza też nie wiedziała, lecz postanowiła wziąć to, co zostało jej dane. Nic w końcu nie dzieje się w życiu bez powodu. Wszystko, co się dzieje, czegoś nas uczy. O sobie, ale także o innych. Podziwiam Elizę za to, że nie uciekła z krzykiem, gdy zobaczyła, że odziedziczyła podupadający hotel, w którym strach oddychać, żeby sufit nie spadł na głowę. Przyznam, że ostatnio w moim życiu nie działo się zbyt dobrze i potrzebowałam takiej Elizy, która pokaże mi, że kiedy człowiek chce, potrafi wyjść z najgorszej nawet kabały.
Jak u siebie czyta się z uśmiechem na twarzy. Ja nieraz parskałam śmiechem. Było mi to potrzebne. Dzięki pani Izabelli na chwilę zapomniałam o tym, że jest źle i zebrałam się w sobie, żeby coś w końcu ze sobą zrobić. Jeśli szukacie książki na jesienne wieczory, która poprawi Wam humor, sięgnijcie po tę pozycję. Nie dość, że ma obłędną okładkę, to jeszcze ubawi Was do łez. Odwiedźcie hotel "Zacisze", naprawdę warto poznać personel i gości. Nie pożałujecie wizyty w nim. Kto wie, może nawet kiedyś do niego wrócicie? ;)

Izabella Frączyk
Jak u siebie
Wydawnictwo Prószyński i S-ka


Jodi Picoult "W naszym domu"


"Wiem co to jest miłość. Kiedy mężczyzna spotyka kobietę, którą ma pokochać, słyszy w głowie bicie dzwonów, przed oczami wybucha mu tysiąc fajerwerków, ze wzruszenia nie może znaleźć słów i tylko myśli bez przerwy o tej jednej, jedynej. Jak ją poznać? Wystarczy spojrzeć sobie głęboko w oczy.
A dla mnie to niewykonalne."

Każdy z nas ma swoje dziwactwa. Ja na przykład w Macu czy w KFC zawsze najpierw jem frytki. Muszą być ciepłe. Zimnych nie tknę. Nie ma opcji. Układając puzzle zaczynam od ramki. Potem układam trudniejsze elementy typu niebo, a resztę zostawiam na koniec. Kiedy ktoś chce mi pomóc i robi to po swojemu, wychodzą ze mnie demony. Nie lubię różowego koloru. Mam do niego awersję. Nie potrafię się z nim zaprzyjaźnić. Z czasów studiów pozostało mi jeszcze jedno spaczenie. Często korzystałam z czytelni w Bibliotece Śląskiej. Żeby tam wejść, trzeba zostawić rzeczy w szafce, do której należy wrzucić 5 zł. Nadal noszę w portfelu w osobnej kieszonce piątaka. Kto wie, kiedy znów mi się przyda? :)
Nie bez powodu zaczynam swój dzisiejszy wpis od wywodu na temat dziwactw. Niecodzienne zachowanie jest bowiem motywem przewodnim powieści W naszym domu autorstwa Jodi Picoult. Rodzina Huntów na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem normalna. No dobrze, brakuje w niej męża, ale takie przypadki się zdarzają. Nie zawsze ludziom idealnie układa się w życiu. Jednak coś jest nie tak. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, lecz starszy syn Emmy, Jacob cierpi na zespół Aspergera, łagodną odmianę autyzmu. Nie odczytuje komunikatów społecznych, nie okazuje uczuć ani nie nawiązuje kontaktu wzrokowego. Chłopak żyje według ściśle określonych reguł i niezmiennego od lat planu dnia. Każda niespodziewana zmiana wywołuje u niego napad histerii. Jacob ubiera się danego dnia tylko w jednokolorowe ubrania. Taki też musi być posiłek. Nie lubi rozpuszczonych włosów, pomidorów, groszku i pomarańczowego koloru. Wszystkie aspekty życia rodzinnego muszą być podporządkowane jego potrzebom i zachciankom.
Jego matka, Emma, robi wszystko, by chłopak przystosował się do życia w społeczeństwie. Znajduje dla niego instruktorkę zachowań społecznych, Jessikę Ogilvy. Kobieta jest jedną z nielicznych osób, które potrafią dotrzeć do Jacoba. Pewnego dnia policja odnajduje jej ciało. Podejrzenie o dokonanie morderstwa pada na cierpiącego na zespół Aspergera chłopaka. To wszystko przez jego niecodzienne hobby - analizę kryminalistyczną. Nastolatek pojawia się na miejscach zbrodni, mówi detektywom co mają robić i rzadko kiedy się myli. Jego zachowanie w oczach śledczych jest jednoznaczne z przyznaniem się do winy. Przed adwokatem, którego zatrudnia Emma staje trudne zadanie. Musi udowodnić, że oskarżony nie zabił Jessiki. Tylko jak ma tego dokonać, gdy wszystkie dowody świadczą na niekorzyść klienta, a on sam nie ułatwia adwokatowi pracy?
Jacob przyznał, że czasem czuje się tak, jakby w jego głowie mówiło jednocześnie kilka głosów. Ja miałam podobne odczucia podczas lektury. Wiedziałam, że chłopak cierpi na zaburzenia psychiczne i dlatego nie przejął się śmiercią Jessiki, ale w żaden sposób nie potrafiłam wzbudzić w sobie ciepłych uczuć do niego. Nieraz miałam wrażenie, że on wykorzystuje swoją przypadłość, żeby uwaga wszystkich skupiała się na nim. Dodatkowo bardzo męczyły mnie jego wywody. Aspergerowcy są niezwykle inteligentni i często zanudzają na śmierć swoich rozmówców opowiadając im o swojej pasji. Nie robią tego specjalnie. Taki już ich "urok". Nawet to, co Jacob zrobił na końcu książki, nie zmieniło mojego stosunku do niego. Myślę, że swój udział w tym miały te słowa, które wypowiedział:
"Kiedyś Theo mnie zapytał: gdyby istniała odtrutka na aspergera to czybym ją wziął?
Odpowiedziałem, że nie.
Dlaczego? Bo nie wiem dokładnie, w jakim stopniu zespół Aspergera jest odpowiedzialny za moją osobowość. A gdybym po wyleczeniu stracił na przykład część mojej inteligencji albo stracił cały swój sarkazm? Albo gdybym zamiast koloru dyni zaczął bać się duchów w Halloween? Problem w tym, że nie pamiętam, jaki byłem przedtem, bez aspergera, więc kto może wiedzieć, co by ze mnie zostało?"
Tak, jak pisałam, jeden głos mówił mi, że powinnam mu współczuć, postarać się go zrozumieć, ale zaraz pojawiała się myśl: "on jest egoistą, a egoistów się nie lubi. Choroba to nie jest żadne wytłumaczenie". Uwierzcie mi, już dawno nie czułam takich emocji przy czytaniu książki i nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo nienawidziłam jakiegoś bohatera, że w pewnym momencie zaczynałam szukać w nim pozytywnych cech.
Szczerze współczułam Emmie i jednocześnie ją podziwiałam. Nie mam pojęcia czy potrafiłabym tak poświęcić się dla dziecka. Inna sprawa, że nie wiem, czy pokochałabym, wybaczcie mi to określenie, wyprany z uczuć automat, który żyje we własnym świecie i nie bardzo obchodzą go inni ludzie. Emma niesamowicie zapunktowała sobie u mnie tym, że miała odwagę, by zawalczyć o siebie oraz uświadomić Jacobowi, że nie jest pępkiem świata.
Żal mi było Theo, młodszego z braci Huntów, który musiał dorosnąć kilka lat wcześniej niż jego rówieśnicy. Był buntownikiem, ale starał się nie doprowadzać matki do łez. Nie miał znajomych, bo wszyscy uciekali od niego, gdy poznawali Jacoba nie potrafiącego zachować się w towarzystwie. Co z tego, że Theo nie cierpiał na zaburzenia psychiczne? Miał dziwnego brata = sam miał nie po kolei w głowie = od wariatów trzymamy się z daleka, bo są niebezpieczni. Polubiłam tego łobuziaka i za mało było go dla mnie w tej książce.
Pozwolę sobie napisać, że W naszym domu to, jak na razie, najlepsza książka Jodi Picoult, którą przeczytałam. Emocje, zarówno dobre i złe, towarzyszyły mi od początku do końca. Uwielbiam powieści, w których mogę wczuć się w bohaterów i od pierwszej do ostatniej strony przeżywać z nimi wzloty i upadki. Kolejna książka pani Picoult na mnie czeka. Mam nadzieję, że będzie równie dobra, jak ta.

Jodi Picoult
W naszym domu
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Michelle Moran "Madame Tussaud"


"Próbą naszego charakteru jest nie to, ile łez wylejemy, ale jak się zachowamy, kiedy obeschną"

Od wielu lat marzę o tym, żeby móc odwiedzić muzeum woskowych figur Madame Tussaud. Niestety, chwilowo znajduje się to poza moimi możliwościami finansowymi, ale kiedyś na pewno tam zawitam. Póki co pozwoliłam sobie na podróż do czasów, gdy młoda i ambitna Marie Grosholtz stawiała pierwsze kroki w świecie woskowych postaci.
Poznajemy ją kiedy pracuje w Salonie de Cire z wujem. Tam można było zobaczyć podobizny rodziny królewskiej spożywającej obiad czy amerykańskiego ambasadora Thomasa Jeffersona. Sytuacja we Francji jest trudna. Nie można tak łatwo dostać chleba, ludzie przymierają głodem, lecz nie odmawiają sobie przyjemności odwiedzenia miejsca, w którym mogą zapoznać się z najnowszą modą, czy usłyszeć plotki z dalekiego świata.
Na scenie politycznej pojawia się Maksymilian Robespierre. Poddani zaczynają odwracać się od króla. Coraz głośniej mówi się o obaleniu monarchii. Michelle Moran opisuje rewolucję francuską. Przypomina wydarzenia, które doprowadziły do terroru i zawiodły wielu ludzi na szafot. Madame Tussaud cudem udało się uniknąć śmierci. Dzięki temu możemy dziś podziwiać naturalnej wielkości figury woskowe znanych ludzi. Kto wie, co stałoby się, gdyby rzeźbiarka została ścięta?
Powieść połyka się w ciągu jednego wieczora. Chociaż sporo w niej historii, nie zniechęca ona do lektury. To, co działo się w tamtych czasach zostało przekazane w przystępny sposób. Nie czujemy się przytłoczeni datami czy przypisami zajmującymi pół strony. Faktów jest tyle, ile być powinno, za co należy się ukłon w stronę autorki. 
Ujęła mnie postawa głównej bohaterki. Można ją krytykować za to, że kariera była dla niej ważniejsza od rodziny, ale nie sposób odmówić jej odwagi i poświęcenia. Kiedy dostała propozycję, by została nauczycielką siostry króla, Elżbiety, ma możliwość nie tylko zarobienia sporej sumy pieniędzy. Przedostaje się na dwór i może zbliżyć się do władców. To niestety sprawi, że stanie się świadkiem wielu makabrycznych scen. W końcu staje przed trudnym wyborem. Musi zdecydować czy pozostać wierną monarchii czy też uratować życie.
Michelle Moran pokazała nam różnice dzielące zwykły lud od mieszkańców Wersalu, gdzie życie toczyło się inaczej niż w pozostałej części Francji. Było brudno, choć budowla ta należała do pereł architektury, ale nie odnajdziemy tu śladu nędzy żyjącej na paryskich ulicach.
Trudność mogą sprawić pojawiające się w tekście francuskie wyrazy. Większość jest przetłumaczona w słowniczku, lecz pojawiają się pojedyncze nieprzetłumaczone słowa. To akurat nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak niekonsekwencja w tłumaczeniu imion. Skoro król był Ludwikiem, jego siostra Elżbietą to dlaczego główna bohaterka nie mogła być Marią, a jej przyjaciela nazywano Henri, zamiast nadać mu polskie imię Henryk? W takim przypadku powinna być zachowana konsekwencja. Wiem, czepiam się, ale drażnią mnie takie rzeczy. Musicie mi wybaczyć to moje edytorskie zboczenie :)

Michelle Moran
Madame Tissaud
Wydawnictwo Sonia Draga

Giovanni Cocco, Amneris Magella "Cienie na jeziorze"


Tę książkę dostałam do recenzji od naczelnej portalu Strona Tytułowa, z którym współpracuję. Zwabił mnie opis z czwartej strony okładki. Uwielbiam kryminały, więc zwłoki odkryte podczas budowy były jak balsam dla mojego serca. Przyznaję, że miałam opory ze skończeniem tej książki. Nie dlatego, że jest zła. Tego nie powiem.
Odnaleziono zwłoki, które od wielu lat czekały na to, by ktoś je odkrył, zidentyfikował i pochował. Śledztwo prowadzi pani komisarz Stefania Valenti. Ma 45 lat, jest rozwódką, samotnie wychowuje jedenastoletnią córkę i próbuje poradzić sobie z otaczającą ją rzeczywistością. Za to wzorowo wywiązuje się ze swoich obowiązków zawodowych. Jest dociekliwa i nie potrafi zostawić tego, co zaczęła robić. To sprowadza jej na głowę problemy. Okazuje się, że odnalezione zwłoki należą do mężczyzny, który został zamordowany podczas II wojny światowej. Świadkowie, o ile takowi byli, mogą już nie żyć lub nie pamiętać tego, co stało się kilkadziesiąt lat temu. Podczas śledztwa wychodzi na jaw, że w sprawę wmieszana jest wpływowa rodzina Cappellettich. Jak dojść do prawdy, która była tak skrzętnie ukrywana przez tyle lat? Jak zmusić bogatych ludzi do współpracy? Przyznajcie sami, przed komisarz Valenti stanęło trudne zadanie. Fabuła jest ciekawa. Lubię książki, gdzie pojawiają się mroczne rodzinne tajemnice sprzed lat. Tylko podczas lektury pojawiły się problemy...
Niezwykle rzadko zdarza mi się przysnąć nad książką. Muszę być bardzo zmęczona albo powieść, którą czytam, musi być przeraźliwie nudna. Cienie na jeziorze nie były nudne. Miały w sobie sielską atmosferę, jaka działała na mnie usypiająco. Morderstwo w takich okolicznościach niespecjalnie do mnie przemawia. Jest tu za spokojnie, nic się nie dzieje.
Powtórzę jeszcze raz: książka nie jest zła. Po prostu nie każdy czytelnik będzie czerpał przyjemność z jej lektury. Wszystkim fanom Harlana Cobena odradzam Cienie na jeziorze. Nie ma tu nagłych zwrotów akcji, szeregu podejrzanych, którzy zmieniają się jak pogoda w Wielkiej Brytanii. Są Włochy, jest piękne jezioro i sielski klimat. Czytelnicy lubiący taką scenerię na pewno będą zadowoleni.

P.S. Nadal mam niesprawny komputer, ale od przyszłego tygodnia powinnam wrócić do żywych, także miejcie do mnie jeszcze trochę cierpliwości.

Giovanni Cocco, Amneris Magella
Cienie na jeziorze
Wydawnictwo Noir Sur Blanc

Za możliwość lektury dziękuję portalowi 



Jodi Picoult "Zagubiona przeszłość"


"Kim jest rodzic, jeśli nie osobą, której się ufa, od której oczekuje się opieki, bezpieczeństwa i tego, że zawsze powie prawdę?"

Pani Picoult nie przestaje mnie czarować. To już moje czwarte spotkanie z nią. Chyba uzależniłam się od czytania jej książek. Dwie kolejne leżą na półce i czekają na swoją kolej.
Delia Hopkins prowadzi szczęśliwe życie. Ma małą córeczkę, ukochanego narzeczonego, z którym przygotowuje się do ślubu i ojca, na którego zawsze może liczyć. Zarabia na życie szukając zaginionych osób. Jak się później okazuje, to największa ironia jej losu.
Kobieta nie ma matki. Podobno ta zginęła w wypadku samochodowym wiele lat temu. Delii brakuje jej obecności. Zwłaszcza teraz, gdy przygotowuje się do ślubu. Kto najwięcej pomaga pannie młodej jeśli nie matka?
Pewnego dnia spokojne życie rodziny zostaje zburzone, kiedy w drzwiach domu pojawiają się policjanci, którzy aresztują Andrew, ojca Delii. Okazuje się, że mężczyzna porwał ją. Kupił dla nich nowe tożsamości i przeprowadził się z dala od byłej żony. Cały uporządkowany świat jego córki legł w gruzach. Człowiek, którego kochała i któremu ufała oszukał ją. Musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będzie umiała mu przebaczyć. Kolejną kwestią jest to, jak zachowa się wobec niej matka, która przez tyle lat jej szukała. Czy będą potrafiły znaleźć wspólny język, czy już zawsze będzie obecny między nimi dystans? W trakcie lektury sama zadawałam sobie takie pytania. Zastanawiałam się co zrobiłabym na miejscu Delii. Wiem jedno, nic już nie byłoby takie, jak kiedyś. 
Zagubiona przeszłość jest książką dość nierówną. Akcja toczy się powoli. Miejscami to, co dzieje się na kartach powieści może czytelnika nużyć. Zwłaszcza niektóre narracje Andrew były ciężkie do przełknięcia. Zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu poprzednie książki pani Picoult, co nie znaczy, że ta jest zła. To dobra propozycja na leniwy weekend spędzony z dala od miejskiego szumu i cywilizacji. Jednak wszystkich tych, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością tej autorki proszę o to, by nie zaczęli swojej przygody z tą właśnie pozycją. Nowicjusze mogą zostać skutecznie zniechęceni do zapoznania się z resztą książek, które naprawdę warto znać.

Jodi Picoult
Zagubiona przeszłość
Wydawnictwo Prószyński i S-ka


Joyce Carol Oates "Moja siostra, moja miłość"


"Z popiołów połamanego syna narodził się feniks olśniewającej córki"

Zanim przejdę do recenzji chcę Was wszystkich przeprosić za moją nieobecność. Niestety, padł mi komputer i chwilowo moja obecność w sieci będzie sporadyczna. Obiecuję, że wszystko nadrobię, gdy tylko zdobędę nowy sprzęt.
Są książki, które choć są napisane w mistrzowski sposób, męczą czytelnika. Do takich właśnie można zaliczyć powieść Joyce Carol Oates. To historia zabójstwa małej miss lodowiska, wschodzącej gwiazdki w jeździe figurowej, Bliss Rampike. To, co zostało opisane w książce, wydarzyło się naprawdę. Kiedy wpiszecie w Google jej imię i nazwisko, zobaczycie jej zdjęcia i odnośniki do artykułów opisujących te tragiczne wydarzenia.
Narratorem jest starszy brat Bliss, Skyler. Chłopak cierpi na zaburzenia psychiczne i jego wypowiedzi bywają nieraz niezwykle chaotyczne. Pojawia się sporo nieścisłości, odwołań do bohaterów, którzy epizodycznie pojawili się we wcześniejszych rozdziałach. Jest wiele przypisów. Czasem rozdział to tylko tytuł i kilka słów.
Skyler opisuje nam drogę, jaką przebyła jego siostra do sławy. Urodziła się jako Edna Louise. Była płaczliwym dzieckiem i często doprowadzała do łez swoją matkę. W wieku 4 lat postanowiła, że chce jeździć na łyżwach. Matka w końcu uległa jej namowom i zapisała ją na lekcje. Szybko okazało się, że dziewczynka ma niezwykły talent i czaruje publiczność. Jej życie uległo zmianie, przestała chodzić do szkoły, pobierała prywatne lekcje i wiele czasu spędzała na sali treningowej. Skyler został zepchnięty na drugi plan. Był dziwnym dzieckiem, którego nikt nie lubił. Nie pasował do wyidealizowanego obrazka rodziny, jaki stworzyła jego matka.
Sześcioletnia Bliss zostaje zamordowana. Jej mordercy nie udało się schwytać, choć podejrzanych nie brakowało. Tego, kto pozbawił ją życia nie dowiemy się pewnie nigdy.
Przez wywody Skylera niezwykle trudno przebrnąć. Ciężko wymagać od człowieka borykającego się z problemami psychicznymi tego, żeby jego wypowiedzi były składne. Tylko wytrwali są w stanie wygrać starcie z tą książką. Wiecie, co zwróciło moją największą uwagę? To, że gdy Skyler opisywał strój Bliss z zawodów, bardzo dużą wagę przywiązywał do tego, jakie siostra miała na sobie majteczki. Niewielu braci zwraca na to uwagę.
Mnie udało się dotrwać do końca powieści, ale nie sięgnęłabym po nią drugi raz. Jest specyficzna. Ci, którzy nie lubią wyznań osoby chorej psychicznie powinni omijać tę książkę z daleka. To pozycja dla wytrwałych. Tym, którzy chcą się z nią zmierzyć, życzę powodzenia.

Joyce Carol Oates
Moja siostra, moja miłość
Dom Wydawniczy REBIS
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka