Jay Asher "Trzynaście powodów"

lubimyczytac.pl
Jakiś czas temu, gdy pisałam o książce Zrozumieć Amelię, wspomniałam, że młodzież coraz częściej postanawia targnąć się na swoje życie. To jest przerażające. Młodzi ludzie czują się odrzuceni, niezrozumiani, nie mają z kim porozmawiać o tym, co ich boli. Uważają, że najlepiej zrobią, jeśli odejdą z tego świata. Wtedy ich problemy się skończą i nie będą już dłużej szkalowani. Jedną z takich osób była Hannah. 

Kiedy Clay Jensen wraca do domu ze szkoły, znajduje przed drzwiami tajemnicze pudło. Kiedy je otwiera, orientuje się, że jest ono wypełnione kasetami magnetofonowymi. Zostały na nich nagrane słowa Hannah, która niedawno popełniła samobójstwo. Ta opowieść ma wyjaśnić, co popchnęło ją do ostatecznego kroku. Istniało 13 powodów. Każdy z nich miał imię i nazwisko. Okazuje się, że Clay też nim był. Chłopak kluczy przez całą noc po mieście, wysłuchując kolejnych nagrań i próbując zrozumieć koleżankę. Orientuje się, jak bardzo Hannah byłą samotna. Dowiaduje się też pewnych rzeczy o sobie oraz o innych ludziach. 

Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, zaczęłam się zastanawiać, co to właściwie jest. Na początku nie mogłam przekonać się do przeczytania, a może raczej wysłuchania opowieści nieżyjącej już dziewczyny. Nie umiałam wczuć się w klimat historii. Dopiero po kilkunastu stronach zaczęłam być ciekawa, dokąd zaprowadzi mnie Hannah. Musiałam zrozumieć, co ona ma mi do powiedzenia.

To trudna książka. Jay Asher, przemawiając do nas za pośrednictwem nieżyjącej już dziewczyny, uświadamia nam, że wszystko, co robimy, ma znaczenie. Nic nie mija bez echa. Trzeba pamiętać o tym, że możemy swoim zachowaniem zranić drugą osobę. Tak właśnie było z Hannah. Rówieśnicy jej nie oszczędzali. Znaleźli sobie kozła ofiarnego i wyżywali się na nim, nie zważając na konsekwencje, jakie mogą wyniknąć z ich zachowania.

Czytając Trzynaście powodów, ucieszyłam się, że okres dojrzewania mam już za sobą. Nie chciałabym tego przejść po raz drugi. Nie było lekko, ale jakoś dałam sobie radę. Hannah nie była na tyle silna. Nagrywając kasety, wiedziała, że niedługo umrze. Wszystko dokładnie zaplanowała. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, jak się czuła. Szukała powodów, dla których postanowiła odejść w innych ludziach, lecz nie mogę powiedzieć, że była święta. Swoje za uszami miała.

Jest mi bardzo trudno opowiadać o tej książce. Ją po prostu trzeba przeczytać, żeby wyrobić sobie własne zdanie na jej temat. Trzynaście powodów szokuje czytelnika i daje do myślenia. Otwiera oczy na siebie i innych. Jeśli macie odwagę, sięgnijcie po tę książkę. Ostrzegam tylko, że przejście przez nią może zająć trochę czasu, choć nie jest to gruba powieść.

Jay Asher
Trzynaście powodów
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #39 Marek Stelar "Twardy zawodnik"

lubimyczytac.pl
Ostatnio w moje ręce wpada coraz więcej polskich thrillerów. Jakoś nie umiałam wcześniej się do nich przekonać. Wczoraj był na tapecie Stefan Darda, dziś będzie Marek Stelar. O co chodzi z tym twardym zawodnikiem?

Anders Soedergren to człowiek sukcesu, przedstawiciel handlowy, któremu nic w życiu nie brakuje. Jest młody, bogaty i przystojny. Wydaje się, że złapał Pana Boga za nogi. Jednak niespodziewana śmierć jednego z jego klientów ściąga mu na głowię kłopoty. Traci panowanie nad grą, w którą grał od dawna. Nic już nie dzieje się po jego myśli. W pewien niedzielny poranek u drzwi nadkomisarza Roberta Krugłego staje przerażony prokurator Michalczyk. Mężczyzna mówi mu, że właśnie zabił człowieka. Na jego niekorzyść działa fakt, że niewiele pamięta z wczorajszej nocy. Nie ma pojęcia jak to się stało, że w jego łóżku znalazła się zamordowana kobieta. Jak w tej sytuacji zachowa się nadkomisarz? Wobec kogo pozostanie lojalny: wobec prawa czy przyjaciela? Co popchnęło prokuratora do popełnienia zbrodni?

Już po pierwszych kilku stronach książki przepadłam na dobre. Uwielbiam thrillery, w których akcja zmienia się jak w kalejdoskopie. Nie lubię nudy i stagnacji. Męczą mnie rozwlekłe opisy. Marek Stelar postawił na konkrety. Od samego początku dobrze wiedział, co chce napisać. Cała książka jest bardzo dobrze przemyślana. Nie potrafię znaleźć ani jednego słabego punktu. Dialogi były naturalne, a nie pisane na siłę. Opisy skonstruowano w sposób oddziałujący na wyobraźnię. Niemal widziałam wszystko to, co się dzieje.

Akcja gnała jak szalona. Już byłam pewna, że znam rozwiązanie zagadki, lecz autor zaskakiwał mnie, kierując podejrzenia w innym kierunku. W pewnym momencie byłam totalnie skołowana i nie potrafiłam przewidzieć zakończenia. To bardzo dobrze świadczy o Marku Stelarze. Zaskoczenie mnie, czytelniczki, która w swoim życiu przeczytała setki thrillerów, nie jest wcale prostym zadaniem. Jemu się to udało. Zakończenie Twardego zawodnika to wisienka na torcie. Nie spodziewałam się takiej bomby na końcu.

Powołani do życia bohaterowie byli wyraziści, zapadali w pamięć. Nie ginęli w tłumie. Nawet mniej ważne postacie były, jakkolwiek to nie zabrzmi, dopieszczone do granic możliwości. Takich książek powinno być więcej na naszym rodzimym rynku literackim. Jestem głodna kolejnych wrażeń i mam nadzieję, że autor mi ich dostarczy.

Było mrocznie, było krwawo, moja żądza krwi została (aż do następnego poniedziałku) w pełni zaspokojona. Jestem ciekawa, co jeszcze autor będzie miał mi do zaoferowania.

Marek Stelar
Twardy zawodnik
Wydawnictwo Videograf
Chorzów 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Videograf.

Liebster Blog Award part 10

Nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek zostanę zaproszona do tej zabawy, więc zrobiło mi się bardzo miło, gdy ekipa z bloga Książkowe zacisze nominowała mnie do Liebster Blog Award.

Jesteście ciekawi, o co zostałam zapytana tym razem?
Usiądźcie wygodnie i przeczytajcie moje odpowiedzi. Moje poprzednie nominacje znajdziecie, klikając tu oraz tutaj.

1. Skąd pomysł na taką nazwę bloga?
Jakoś samo tak wyszło. Jestem molem książkowym, czytam sporo książek, więc założyłam moją własną czytelnię.

2. Kim chciałaś zostać w dzieciństwie?
To było dawno temu i w moim wieku już nie pamiętam takich rzeczy :D a tak na serio to chciałam być Makoto Kino, czarodziejką z Jowisza. Niestety, to mi nie wyszło...

3. Twoja ukochana książka z dzieciństwa?
Zbiór baśni braci Grimm. Uwielbiałam je, ku utrapieniu mojej siostry, która musiała mi owe baśnie czytać.

4. Czy jest jakaś piosenka, która kojarzy Ci się z jakąś książką? Jeśli tak, to jaka?
Chyba nie jestem w stanie przypisać piosenki do konkretnej książki.

5. Jaka jest Twoja ulubiona pora roku?
Urodziłam się w listopadzie i uwielbiam jesień. Lubię spacerować i patrzeć na zmieniające kolory liście. To nic, że pogoda się psuje i dzień staje się coraz krótszy.

6. Czytasz w komunikacji miejskiej?
Tak. Spędzam w autobusie koło 2 godzin dziennie i to umożliwia mi nadrabianie zaległości w lekturze książek. Czasem bywa trudno się skupić, ale jakoś daję radę.

7. Skąd pomysł na założenie bloga?
Z mojej miłości do książek. Chciałam podzielić się z innymi swoją pasją. Teraz będę dążyć do tego, by jak najwięcej osób dowiedziało się o Złotych Molach i wzięło udział w zabawie. Oczywiście zapraszam wszystkich do głosowania. Szczegóły znajdziecie tutaj.

8. Jakie marzenie z dzieciństwa najlepiej zapamiętałaś? Sprawdziło się?
Tylko się nie śmiejcie. Zawsze zazdrościłam starszym od siebie kuzynkom tego, że kiedy jeżdżą samochodem ze swoim chłopakiem, to siedzą obok niego z przodu. Też tak chciałam. I doczekałam się. Mam własnego szofera. I to jakiego :)

9. Film, który poleciłabyś każdemu to...
W pogoni za szczęściem.

10. Jak reagujesz, jak dostajesz nietrafiony prezent?
Grzecznie dziękuję i staram się nie pokazać po sobie, że mi się to nie podobało.

11. Lubisz adaptacje filmowe książek?
Jeśli są dobre, to tak :)

Stefan Darda "Zabij mnie, tato"

lubimyczytac.pl
Nazwisko autora kilka razy obijało mi się o uszy, jednak nigdy wcześniej nie miałam okazji, by zapoznać się z jego twórczością. Zabij mnie, tato to moje pierwsze spotkanie z nim. Jakie są moje wrażenia?

Trzynastoletnia Wiktoria wraz z dwoma młodszymi siostrami, Julią i Aleksandrą, wraca ze szkoły do domu. Po drodze spotyka znajomych, z którymi postanawia spędzić trochę czasu, więc dziewczynki idą dalej same. Nigdy jednak nie docierają na miejsce. Na pomoc zrozpaczonej rodzinie rusza emerytowany policjant, Zdzisław. Z nieoficjalnych źródeł dowiaduje się, że z więzienia został zwolniony psychopatyczny morderca. Ślad po nim urywa się i nikt nie wie, gdzie aktualnie przebywa. Wszystko wskazuje na to, że Julka i Ola mogły dostać się w jego ręce. Nękana wyrzutami sumienia Wiktoria nie potrafi sobie wybaczyć tego, że zostawiła siostry same. Czy uda się odnaleźć dziewczynki?

Przyznam, że na początku miałam problem z wczuciem się w klimat powieści. Akcja rozwijała się dość wolno, a jak wiecie, jestem czytelniczką, która lubi wciskające w fotel i mroczne opowieści. Żebym była w pełni usatysfakcjonowana, coś musi się dziać. Zaczęłam nieco obawiać się tego, że blurb z okładki nijak będzie się miał do treści książki. Myślałam, że obejdę się smakiem, jednak autor mnie zaskoczył. Akcja w końcu ruszyła z kopyta i nie mogłam narzekać na nudę.

Zainteresował mnie motyw "ustawy o bestiach", o której jakiś czas temu było dość głośno w mediach. Kojarzycie, o co chodzi? Jeśli nie, odsyłam do tego artykułu. Stefan Darda wplótł w swoją opowieść ten kontrowersyjny temat w bardzo zgrabny sposób. Nie chciał zrobić z tego taniej sensacji. Pokazał tylko, jak ta ustawa wygląda w rzeczywistości. Uświadamia, że nasze prawo pod tym względem jest dość dziurawe. To zjeżyło mi włosy na głowie. 

Z przerażeniem patrzyłam na to, co działo się z Wiktorią. Nie wyobrażam sobie tego, jak źle musiała się z tym wszystkim czuć. Była odpowiedzialna za siostry, zostawiła je i dziewczynki zaginęły. Miała na koncie kilka samobójczych prób. Jedna ze scen wyjaśni Wam, skąd wziął się tytuł książki. Ja tego nie zdradzę, ale mam nadzieję, że będziecie w takim samym szoku jak ja, gdy to przeczytacie.

Komu mogłabym polecić tę książkę? Fanom Stefana Dardy, to chyba rzecz jasna. Myślę, że ta historia spodoba się fanom thrillerów. To kawał dobrej opowieści. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość, bo akcja na początku może się nieco dłużyć.

Stefan Darda
Zabij mnie, tato
Wydawnictwo Videograf
Chorzów 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Videograf.

Książkowy zawrót głowy: grudzień part 1

Byliście w tym roku grzeczni?
Ja chyba byłam, bo zawitał do mnie Mikołaj. Chcecie zobaczyć, co mi przyniósł?
Zapraszam do oglądania :)

Paczka od portalu Sztukater


Ion Michai Pacepa, Ronald J. Rychlak Dezinformacja
Małgorzata Krywult-Albańska Imigranci polscy w Kanadzie
Beata Modrzejewska, Andrzej Bober Zawodowiec
Anna Burzyńska Archanioł
Grzegorz Kalinowski Śmierć frajerom. Złota maska
David Bret Greta Garbo
Marcin Garbat Historia niepełnosprawności


Aleksandra Hryniewicz Szeptane nocą
Waldemar Pernach Przypadek Iwony z Grzmiących
Jarosław Bloch Unplugged, czyli 50 twarzy świra
Frank E. Peletti Gardziel smoka
Frank E. Peletti Na dnie morza
Frank E. Peletti Grobowce Anaka
Frank E. Peletti Wyspa Wodnika
Rafał Nowotny Uważaj na życzenia
Piotr Pytlakowski, Piotr Wróbel Mój agent masa
Jerzy Z. Sobolewski Turyści Polservisu
 N. Coori Zaryzykuję dla ciebie
Sabaa Tahir Ember in the ashes
Antoni Ferdynand Ossendowski Wańko z Lisowa
Marcin Brzostowski Złote spinki Jeffreya Banksa


Grażyna Wosińska Zbrodnia czy wyrok na zdrajcy
Stanisław Zakościelny Ołowiane komety
John Lydon Gniew jest energią
Adam Łuczak Przeciętniaki
Anna Ficner-Ogonowska Czas pokaże
Grażyna Biskupska Skorpion z wydziału terroru

Książki od wydawnictw


James Frey, Nils Johnson-Shelton Endgame. Klucz niebios (SQN)
James Patterson, Marshall Karp Scenariusz mordercy (HarperCollins)
Steven Johnson Małe wielkie odkrycia (SQN)
Łukasz Wasilewski Przywitaj się z królową (SQN)

Książki z biblioteki


Liliana Fabisińska Śnieżynki
Herbjorg Wassmo Te chwile
Levi Henriksen Śnieg przykryje śnieg

Znacie którąś z tych książek? Coś polecacie? Odradzacie?
Chętnie dowiem się, czy i Wam Mikołaj przyniósł coś książkowego :)

Jhumpa Lahiri "Zagubieni wśród hiacyntów"

lubimyczytac.pl
Przyznam szczerze, że nie znałam  wcześniejszej twórczości  Jhumpy Lahiri. Szukając informacji o niej, przeczytałam, że od 3. roku życia wychowywała się w Ameryce. Jej rodzice byli emigrantami i gdy czytałam streszczenia poprzednich powieści autorki, zauważyłam, że przewija się przez nie wątek emigracji. W 2000 roku została nagrodzona nagrodą Pulitzera za zbiór opowiadań, Tłumacz chorób, który był jej literackim debiutem.

W Zagubionych wśród hiacyntów poznajemy dwóch braci, Subhasha i Udayana, którzy przyszli na świat w typowej bengalskiej rodzinie. Różnią się od siebie pod względem charakteru, lecz są ze sobą bardzo związani. Subhash wyjeżdża po studiach do Ameryki, by tam zrobić doktorat i tam osiada na stałe. Udayan pozostaje w rodzinnym mieście, gdzie angażuje się politycznie i wstępuje w szeregi maoistycznego ugrupowania ekstremistycznego. Wbrew oczekiwaniom rodziców, żeni się ze studentką filozofii, Gauri, którą wciąga w spisek mający na celu zamordowanie policjanta. Niestety, jego plany wychodzą na jaw i zostaje on rozstrzelany przez policję na oczach rodziny. Ciężarna Gauri trafia pod opiekę nienawidzących ją teściów. Wtedy z odsieczą przychodzi jej Subhash, który wraca z Amryki, by pomóc bratowej. Zabiera ją do Ameryki, gdzie może rozpocząć nowe życie jako człowiek bez przeszłości, z czystą kartą na koncie.

Kiedy czytałam tę książkę, miałam wciąż z tyłu głowy jeden tytuł. Zagubieni wśród hiacyntów bardzo przypominali mi Powrót do Missing Abrahama Verghese’a. Tam też dwaj różniący się od siebie bracia, Marion i Shiva. Jeden z nich także wyjeżdża do Ameryki. Jednak powód jego wyjazdu był nieco inny. Bliźniaków podzieliła miłość do jednej kobiety. Cały czas porównywałam te książki do siebie i przyznam, że Powrót do Missing podobał mi się bardziej. Nie był aż tak bardzo naszpikowany polityką. Czytało się go zdecydowanie szybciej. Był bardziej melancholijny i łatwiej wczułam się w klimat powieści. Z Zagubionymi wśród hiacyntów było zupełnie inaczej.

To bardzo trudna książka. Nie można jej przeczytać w ciągu jednego popołudnia. Trzeba dla niej zarezerwować więcej czasu. Ja popełniłam pewien błąd. Zabrałam ze sobą tę powieść do autobusu. Nie powinnam tego robić. Skupienie się na treści w towarzystwie rozmawiających współpasażerów było niemal niemożliwe. Ciągle gubiłam wątek, więc szybko wsadziłam Zagubionych wśród hiacyntów do torby. W tle powieści rozgrywają się ważne wydarzenia z historii Indii. Bengalscy maoiści dążyli do tego, by wprowadzić do Indii komunizm i sprawić, by ich ustrój przypominał Chiny. Jak się pewnie domyślacie, nie robili tego w pokojowy sposób. Buntownik Udayan przyłączył się do nich.

Nie twierdzę, że ta powieść jest zła. Jhumpa Lahiri przekazała w niej czytelnikom całą gamę emocji. Pokazała, jak trudno jest się pogodzić ze śmiercią bliskiej osoby. Autorka skupia się na opisaniu relacji w rodzinie braci. Trzeba przyznać, że to wyszło jej najlepiej.


Nie każdy będzie w stanie przejść przez tę książkę. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wątki polityczne mogą skutecznie odstraszyć potencjalnych czytelników. Trudno im się dziwić. Nie wszystkich musi to zainteresować. Po Zagubionych w hiacyntach powinni sięgnąć dojrzali ludzie, najlepiej tacy, którzy są zorientowani w historii Indii. Myślę, że to zdecydowanie ułatwi sprawę i sprawi, że treść będzie bardziej zrozumiała. Nie radzę czytać tej książki nastolatkom. To nie jest pozycja dla nich. Trzeba do niej dojrzeć.

Jhumpa Lahiri
Zagubieni wśród hiacyntów
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Albatros.

Anna Ignatowska "Dziennik pokładowy, czyli wielodzietnik codzienny"

Wielodzietność jest postrzegana w Polsce jako patologia.  Anna Ignatowska, szczęśliwa żona Miłosza i matka sześciorga dzieci, w swojej książce całkowicie zaprzecza temu stereotypowi. Pokazuje, że można stworzyć szczęśliwy dom rodzinny pełen pociech.

Wiktoria, Antoni, Zuzanna, Franciszek, Misia i Maja to sześcioro głównych bohaterów tej opowieści. Anna Ignatowska opisuje, jak wygląda ich codzienność. Pokazuje, jak wygląda macierzyństwo w jej wykonaniu. To nie tylko dziecięce uśmiechy i przyjemne chwile. Matka tej pokaźnej gromadki miewała też chwile zwątpienia. Dzieci chorowały, a Annie brakowało siły, by ogarnąć panujący dookoła chaos. Kobieta niczego nie koloryzuje. Pokazuje zarówno blaski i cienie posiadania tak licznej dziatwy. Jedno jest pewne, nie może narzekać na nudę. Nigdy nie wiadomo, co któraś z pociech wymyśli.

Autorka książki opisuje to wszystko w niezwykle wciągający sposób, podchodząc do wychowania dzieci z dystansem. Co prawda nie pracuje zawodowo, bo zajęła się prowadzeniem domu, lecz nie zauważyłam, by była przez to zgorzkniała. Kocha swoje pociechy ponad wszystko i spełnia się jako matka. Widać to gołym okiem. Chciałabym, żeby moja mama też tak ciepło o mnie mówiła.

Dziennik pokładowy początkowo był pisany w formie internetowego pamiętnika. Po jakimś czasie autorka postanowiła wydać go w papierowej wersji. Rękę do tego przyłożyła powiększająca się rzesza czytelników, która z chęcią czytała zapiski pani Anny. Kiedy ja sięgnęłam po nie, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jaką matką będę dla swoich dzieci. Jestem kobietą, która do wielu rzeczy podchodzi z ogromnym dystansem. Chciałabym umieć tak podejść do macierzyństwa. Zazdroszczę dzieciom państwa Ignatowskich takich rodziców. W ich domu nie brakuje miłości i zrozumienia. Z chęcią kiedyś tam wrócę.

To słodko-gorzka, lecz piękna opowieść o macierzyństwie, uzupełniona rysunkami dzieci. Bardzo cieszę się, że mogłam zapoznać się z tą książką. Dostarczyła mi radości i wzruszeń. Lubię takie pozycje, które nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie. Polecam tę publikację wszystkim, bez wyjątku.

Anna Ignatowska
Dziennik pokładowy, czyli wielodzietnik codzienny
Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Warszawskiej Firmie Wydawniczej.

Łukasz Walewski "Przywitaj się z królową. Gafy, wpadki, faux paus i inne historie"

Jeszcze jakiś czas temu marzyłam o tym, by zostać prezydentem. Przeszło mi, gdy zaczęłam zastanawiać się, kim były mój mąż. Pierwszym damem? Idiotycznie brzmi. Pierwszym kawalerem? No jak, przecież byłby żonaty? Pierwszym mężem? Też nie, bo to wyglądałoby tak, jakbym co najmniej pięciu innych w zapasie miała. Poza tym koleżanka uświadomiła mnie, że pierwsza dama nie może być premierem, więc moje plany polityczne wzięły w łeb, ale mniejsza o to. Czytając tę książkę, doszłam do wniosku, że w sumie dobrze, że mi z polityką nie wyszło. Dlaczego? O tym za moment.

Łukasz Walewski napisał bardzo dobry podręcznik savoir-vivre. Znajduje się tu wiele praktycznych porad, które spokojnie można wykorzystać w domu czy w pracy. Najbardziej zainteresowały mnie rozdziały dotyczące organizowania przyjęć. Mam na głowie własne wesele i to przykuło moją uwagę. Kiedy naczytałam się o usadzeniu gości, wznoszeniu toastów i wygłaszaniu przemów, doszłam do wniosku, że czas wziąć męża do afrykańskiego buszu, by tam w spokoju wziąć ślub. Małpom chyba brak etykiety by nie przeszkadzał.

Współczuję wszystkim politykom i koronowanym głowom. Każdy ich krok jest śledzony przez wnikliwych fotoreporterów, którzy żadnej wpadki nie przepuszczą. Podejrzewam, że ulubieńcem dziennikarzy jest książę Filip z Wielkiej Brytanii. On pobija wszelkie rekordy, jeśli chodzi o ilość wpadek na koncie. Nie było chyba ani jednego spotkania, podczas którego nie popełniłby faux pas. Tylko on jest zdolny zapytać prezydenta Stanów Zjednoczonych, jak rozpoznaje przedstawicieli chińskiego rządu.

Autor książki opisuje nieco już zapomniane przez nas zasady etykiety. Robi to jednak z humorem, co sprawia, że czytelnik zapamiętuje więcej rzeczy. Anegdoty szybciej zapadają w pamięć niż sztywne reguły, które trzeba wkuć. Sporo istotnych informacji umieszczono w ramkach. Dodatkowym plusem są fotografie przedstawiające najbardziej spektakularne wpadki. Patrzenie na nie i czytanie opisów do nich sprawiło mi najwięcej frajdy. Pozwólcie, że pokażę moją ulubioną. Śmiałam się z niej dobre pół godziny, za co przepraszam serdecznie sąsiadów, którzy musieli znosić moje rżenie. To było po prostu silniejsze ode mnie. Nawet teraz siedzę z laptopem na kolanach i uśmiecham się do ekranu. Niby jeden mały parasol, a jak cieszy.

Bardzo cieszę się, że nie należę do medialnych osób. Uwierzcie mi, codziennie czytalibyście o mnie w prasie. A to ubrałabym złą sukienkę na spotkanie z papieżem. Ewentualnie pomyliłabym nazwiska przedstawicieli zagranicznego rządu albo przytuliłabym na misia brytyjską królową. I znając życie jadłabym spaghetti nie tak, jak trzeba oraz w nieprawidłowy sposób wznosiłabym toast. Pewnie też znalazłabym się na celowniku autora. Jak dobrze, że ominął mnie ten zaszczyt.

Nie przepadam za podręcznikami dobrego zachowania. Większość z nich jest przerażająco nudna i sprawia, że nie dojeżdżam nawet do połowy. Łukasz Walewski stworzył coś niesamowitego. Wyszedł z założenia, że najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Wiadomo, czasu się nie cofnie, ale warto poznać pewne kompromitujące fakty, by wyciągnąć z nich właściwe wnioski. Może nawet ja, człowiek zakręcony jak ruski słoik, w końcu zacznę ogarniać etykietę i wyjdę na ludzi?

Łukasz Walewski
Przywitaj się z królową
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za lekcję dobrych manier dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

Dagmara Andryka "Tysiąc"

Kiedy zaczęłam czytać książkę Dagmary Andryki, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobiłam, zamawiając ją do recenzji. Dlaczego? Za chwilę o tym opowiem. Teraz przeczytajcie, o czym był Tysiąc.

Marta Witecka, dziennikarka, w wyniku awarii samochodu zostaje zmuszona do zatrzymania się w niewielkim miasteczku. Postanawia wykorzystać sytuację i zwiedza okolicę. Jej uwagę przykuwa dziwne zachowanie mieszkańców, którzy nie są zbyt chętni do przyjmowania gości. Dziennikarka postanawia dowiedzieć się, co stało się, że w Mille nie ma ani jednego pensjonatu. Wkrótce do jej uszu dociera informacja o klątwie. W miasteczku nie może mieszkać więcej niż 1000 osób. Lepiej nie pisać o tym, co stanie się, gdy ta liczba zostanie przekroczona. Po jakimś czasie dochodzi do wypadku. Na drodze zostaje odnalezione ciało nauczycielki. Nikt nie szuka winnych. Śledztwo zostaje bardzo szybko zamknięte. Śmierć Magdy nie jest też specjalnie opłakiwana. Wręcz przeciwnie. Wszyscy cieszą się, że klątwa ich ominęła. Znów jest ich tyle, ile być powinno. Co tak naprawdę dzieje się w Mille? Jakich odkryć dokona Marta?

Jak już wspomniałam, na początku miałam problemy z wczuciem się w klimat. Nie rozumiałam, o co chodzi. Dlaczego w miasteczku nie ma miejsca, w którym przenocuje się osobę przyjezdną? Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że Mille rządzi się swoimi prawami i zrozumiałam, czemu nikt nie cieszy się z narodzin dziecka, za to na pogrzebie wszyscy świetnie się bawią. Wtedy na dobre przepadłam z książką w ręce. Nic nie było w stanie mnie od niej odciągnąć.

W trakcie lektury z tyłu mojej głowy krążyły 2 tytuły filmów: Plaga oraz Dzieci kukurydzy. W nich znajdują się podobne wątki. Nie wiem, czy autorka książki widziała te produkcje, ale mam wrażenie, że któraś z nich ją zainspirowała. Mogę się mylić, lecz trudno mi nie zauważyć podobieństw. Zarówno w filmach, jak i w książce, życie bohaterów rządziło się pewnymi prawami. Liczba mieszkańców była kontrolowana. Nie było mowy o tym, by ktoś nadprogramowy, nieodpowiadający przyjętym zasadom, przeżył. Takie były odwieczne zasady. Nikt nie mógł ich zmienić.

Tysiąc to literacki debiut autorki. Muszę przyznać, że jest mocny, potrafi wcisnąć w fotel, choć początek może nieco zniechęcić do lektury. Warto jednak przełamać się i nie porzucać książki po kilku stronach. Dagmara Andryka miała ciekawy pomysł na fabułę. Od początku do końca wiedziała, o czym chce pisać i tego się trzymała. Nie znalazłam tu zbędnych scen czy pisanych na siłę dialogów. Bohaterowie wydają się realni. Ludzi podobnych, może nieco mniej nawiedzonych, spotka się na ulicy każdego dnia. Dobrym posunięciem było umieszczenie na końcu epilogu, który był wisienką na torcie. Nie zdradzę jednak co w nim było, żeby nie psuć niespodzianki. Tylko ostrzegam, nie zaczynajcie lektury od tego fragmentu. Wiem, że są czytelnicy, którzy lubią poznać zakończenie, zanim zabiorą się za książkę. Błagam, nie róbcie tego. Odbierzecie sobie całą przyjemność z czytania.

Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób autorka opisała mentalność mieszkańców. Mamy XXI wiek, a oni wciąż wierzą w klątwę, która nie pozwala im na powiększanie rodzin. Tu nie chodzi o jedną czy dwie osoby uważające, że Mille jest przeklęte. Mowa o tysiącu mieszkańców, którymi są w większości dorośli ludzie, nie małe dzieci. Ktoś musiał zrobić im niezłe pranie mózgu, nie uważacie?

Jeśli szukacie dobrej historii z dreszczykiem, dobrze trafiliście. Nie ma tu żadnych nadprzyrodzonych istot. Cała opowieść wydaje się przerażająco prawdziwa. Jestem ciekawa, co jeszcze pokaże mi Dagmara Andryka. Mam nadzieję, że na Tysiącu się nie skończy.

Dagmara Andryka
Tysiąc
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Agnieszka Janiszewska "Szepty i tajemnice. Tom II"

Parę dni temu pisałam o pierwszym tomie powieści Agnieszki Janiszewskiej Szepty i tajemnice. Tekst możecie znaleźć tu. Co autorka zaserwowała mi tym razem?

Zakończyła się I wojna światowa. Z frontu powraca Robert, który po raz pierwszy od kilku lat spotyka swoje dzieci i żonę. Coś jednak zmieniło się w jego życiu. Pewne wydarzenie sprawia, że mężczyzna nie jest tym samym człowiekiem, który wyjechał na wojnę. Do Alicji w końcu uśmiecha się szczęście, znajduje mężczyznę, w którym się zakochuje. Para pobiera się i wkrótce na świat przychodzi mała Nicole. Między Basią a Alą zaczynają narastać pretensje i nieporozumienia. Jak na życie rodziny wpłynie decyzja Roberta? Czy siostry w końcu się pogodzą? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w drugim tomie Szeptów i tajemnic.

Ta książka podobała mi się zdecydowanie bardziej od poprzedniej. Jest mniej bohaterów, ich perypetie są dość szczegółowo opisane. Pojawia się jeszcze więcej szeptów i tajemnic. Od samego początku autorce udało się stworzyć niezwykły, międzywojenny klimat, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. 

Akcja rozwija się dość wolno, lecz to akurat nie przeszkadzało mi w lekturze. Poprzednio gubiłam wątki, teraz dałam się porwać powieści i spędziłam nad nią dwa bardzo przyjemne wieczory. Spodobało mi się to, że Agnieszka Janiszewska pozwoliła Robertowi wyjść z cienia żony i poświęciła mu więcej miejsca. W poprzedniej części mężczyzna nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Uważałam go za ciepłe kluchy, teraz zmieniłam o nim zdanie. Cieszę się też, że ich dzieci zostały dopuszczone do głosu i mogłam zapoznać się z tym, co myślały o małżeństwie rodziców i o sobie nawzajem.

Tym razem pojawiło się też więcej historii, niż poprzednio, choć autorka opisuje dość odległe od siebie wydarzenia. Drugi tom rozpoczyna się niedługo po zakończeniu I wojny światowej. Możemy obserwować zachodzące po niej zmiany. Jesteśmy świadkami śmierci marszałka Piłsudskiego i przyglądamy się temu, jak Hitler dochodzi do władzy. Wszystko kończy się w 1956 roku.

O ile na początku miałam problem z wczuciem się w klimat powieści, o tyle pod koniec było mi trudno pożegnać się z bohaterami. Zżyłam się z nimi, jednak nadszedł czas, bym w końcu pozwoliła im żyć dalej własnym życiem. Mam nadzieję, że autorka zaserwuje jeszcze kiedyś kolejną taką powieść. Z chęcią się z nią zapoznam. Agnieszka Janiszewska ma spory potencjał i życzę jej jak najlepiej. Takiej pisarki mi brakowało.

Agnieszka Janiszewska
Szepty i tajemnice. Tom II
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka