Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2010. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2010. Pokaż wszystkie posty

Elżbieta Cherezińska "Gra w kości"

Za twórczość Elżbiety Cherezińskiej zabierałam się od dawna. Słyszałam o niej wiele dobrego i chciałam na własnej skórze przekonać się, czy słusznie jest tak wychwalana. Przenieśmy się zatem do czasów pierwszych Piastów.

Misja Wojciecha, która miała na celu nawrócenie Prusów, kończy się niepowodzeniem, a on sam ponosi męczeńską śmierć. Bolesław Chrobry, trzydziestoletni książę lubiący seks, polowania i żądny wrażeń, postanawia wykorzystać to zdarzenie na swoją korzyść. Do tej pory jedynie cesarstwo prowadziło działania misyjne. Śmierć duchownego sprawiła, że polski władca zyskał w oczach zachodnich chrześcijan. W roku 1000 dochodzi do dobrze znanego wszystkim zjazdu w Gnieźnie. Zostaje wtedy założona przez Ottona III archidiecezja, której fundamentem stały się relikwie biskupa. O tych wydarzeniach właśnie mówi nam Elżbieta Cherezińska. 

Autorka solidnie przygotowała się do wypełnienia zadania. Przeniosła czytelników do świata średniowiecza. Dzięki niej staliśmy się obserwatorami tak ważnych w naszej historii wydarzeń. Do gustu przypadły mi kreacje bohaterów. To Otton III i Bolesław Chrobry nieco inni niż ci, których znamy ze szkoły, ale równie prawdziwi. Za pośrednictwem tej powieści poznajemy ich plany, o jakich nikt wcześniej nam nie powiedział. Uczniom przedstawia się raczej wyidealizowany obraz władców. Tutaj tego nie znajdziecie.

Powieść wciąga już od pierwszych stron. Elżbieta Cherezińska ma bardzo lekkie pióro i w niezwykle ciekawy sposób opowiada o nieco przemilczanych podczas lekcji historii wydarzeniach. Sprawia, że Bolesław Chrobry i Otton III na chwilę powstają z grobu i stają przed czytelnikami w pełnej krasie. Coś niesamowitego. To moje pierwsze spotkanie z autorką i na pewno sięgnę po jej kolejne powieści. Mam nadzieję, że są równie dobre.

Na początku nieco obawiałam się tego, że powieść będzie przegadana. Autorka na szczęście pozytywnie mnie zaskoczyła i narobiła mi apetytu na kolejną podróż w czasie. Z chęcią spotkam się z Piastami widzianymi jej oczami. Jeśli lubicie powieści historyczne, myślę, że właśnie znaleźliście powieść dla siebie. Ja pochłonęłam ją w ciągu paru godzin i uważam, że to książka godna polecenia. Przemyślana, dopracowana, ciekawa i wzbudzająca chęć do poznania dziejów rodu Piastów. Właśnie takie powinny być powieści historyczne. Powinny budzić zapał czytelników do pogłębiania wiedzy na tematy poruszone w opowiedzianej przez autora historii. Polecam.

Elżbieta Cherezińska
Gra w kości
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2010

Martyna Wojciechowska "Kobieta na krańcu świata 2"

Uwielbiałam oglądać Kobietę na krańcu świata. To jeden z moich ulubionych programów podróżniczych. Czekałam na niedzielne przedpołudnia z Martyną Wojciechowską. Lubiłam zwiedzać wraz z nią egzotyczne kraje. Pozwólcie, że dziś opowiem Wam o książce, w której poznacie kilka niezwykłych kobiet z różnych części globu.

Nie będę streszczała Wam historii tych kobiet, jeśli chcecie, poznajcie je sami. Pozwólcie, że zatrzymam się chwilę w Tajlandii. Kojarzycie kobiety, które mają na szyjach obręcze? Wyglądają jak żyrafy i są turystyczną atrakcją. Noszą pierścienie nie tylko dlatego, że tak robiły ich mamy i babcie, ale również dla zysku. Martyna Wojciechowska poznaje jedną z "żyraf". Podróżniczka miała okazję, by na własnej skórze przekonać się, jak wygląda chodzenie w takich pierścieniach. Podziwiam ją za odwagę. Ten felieton pokaże Wam, ile w tym zwyczaju jest tradycji, a ile chęci zysku. Dowiecie się także, co dzieje się, gdy kobieta ściągnie obręcze z szyi. 

Nie wszystkie historie, które przedstawiła Martyna Wojciechowska, przyciągnęły moją uwagę. Niespecjalnie zainteresowały mnie losy pilotki z Tanzanii. Jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Działała mi na nerwy także mama hipopotama, Shirley. Była dla mnie fałszywa i zależało jej wyłącznie na pieniądzach.

Martyna Wojciechowska ma lekkie pióro. W bardzo interesujący sposób opowiada o kobietach z różnych stron świata. Jest wnikliwą obserwatorką. Obala kilka stereotypów i pokazuje, jak wygląda życie w egzotycznych miejscach, które my znamy przeważnie tylko z przewodników turystycznych. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wygląda opieka nad ludźmi niewidomymi mieszkającymi w Etiopii? Jeśli nie, tekst podróżniczki może Wami wstrząsnąć. Sama nie umiałam długo się po nim pozbierać. Dzięki tej książce inaczej spojrzałam także na gejsze. Okazało się, że moja wiedza na ich temat jest niewielka.

Polecam książkę wielbicielom literatury podróżniczej. To kawał dobrej relacji z wypraw w dalekie miejsca. Dodatkowo jest wypełniona pięknymi zdjęciami, które przenoszą nas w zupełnie inną rzeczywistość. 

Martyna Wojciechowska
Kobieta na krańcu świata 2
Wydawnictwo G+J
Warszawa 2010

Alan Bradley "Badyl na katowski wór"

W zeszłym roku przedstawiłam Wam małą Flawię de Luce, która w moich oczach jest połączeniem Wioletki z Serii niefortunnych zdarzeń i Wednesday Addams. Pozwólcie, że opowiem o kolejnych przygodach tej niezwykłej dziewczynki.

Flawia spotyka na cmentarzu pewną kobietę. Okazuje się, że jest ona asystentką znanej osobistości telewizyjnej, Ruperta Porsona, która została zatrzymana w rodzinnej miejscowości dziewczynki z powodu awarii samochodu. Mała pani detektyw postanawia pokazać kobiecie i jej szefowi, gdzie znajduje się warsztat samochodowy. W drodze do tego miejsca spotykają pogrążoną w żałobie rodzinę, która niedawno straciła syna - chłopak powiesił się. Flawia zaczyna podejrzewać, że za śmiercią tego młodego człowieka kryje się coś więcej. Czy ma rację? Jakie czekają na nią jeszcze przygody?

Co prawda już nieco stara dupa jestem, ale pokochałam Flawię de Luce z całego serca. Uwielbiam jej ironię, wszechstronność i upór w dążeniu do rozwiązania zagadki. Żałuję, że dopiero niedawno odkryłam cykl o przygodach tej niezwykłej dziewczynki.

Na początku miałam pewne obawy co do tego, dokąd zaprowadzi mnie akcja. Na początku działo się niewiele. Bałam się, że drugi tom opowieści o Flawii będzie gorszy od poprzedniego. Myliłam się. Musiałam co prawda nieco poczekać na rozwój wydarzeń, ale warto było to zrobić. W momencie, gdy na horyzoncie pojawił się trup, siedziałam z książką w ręce napięta jak struna i z niecierpliwością czekałam na rozwój wydarzeń. 

Jak zwykle irytowały mnie starsze siostry Flawii, które nieustannie się nad nią znęcały. Na szczęście dziewczynka nie pozostawała im dłużna. To, co zrobiła na końcu książki, wywołało u mnie salwę śmiechu. Nie da się nie kochać tej bohaterki, choć momentami może wydawać się nieco aspołeczna. 

W książkach o tej niezwykłej pani detektyw urzekł mnie przede wszystkim ich mroczny klimat. Czyta się je szybko, niemalże jednym tchem. Jeśli jeszcze nie znacie Flawii, nadróbcie zaległości. Wasz wiek nie ma większego znaczenia. To seria, która przypadnie do gustu zarówno starszym, jak i młodszym czytelnikom.

Alan Bradley
Badyl na katowski wór
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2010

Philippa Gregory "Kochanice króla"

lubimyczytac.pl
Kilka miesięcy temu pisałam o Wiecznej księżniczce, pierwszej części Cyklu Tudorowskiego. Philippa Gregory oczarowała mnie swoją opowieścią o czasach, w których Henryk VIII Tudor rządził Anglią, dlatego postanowiłam zapoznać się z kolejną częścią tego cyklu. O czym są Kochanice króla?

Chyba nikomu nie muszę specjalnie przedstawiać Anny Boleyn. To była kobieta, dla której król zerwał wszelkie kontakty z Watykanem, ustanawiając się głową kościoła anglikańskiego. Narratorką Kochanic króla jest siostra królowej, Maria Boleyn, była kochanka Henryka. Miała zaledwie 14 lat, gdy stała się obiektem westchnień króla. Początkowo podobało jej się to, że zdobyła jego serce. Szybko jednak zorientowała się, że stała się tylko pionkiem w grze, którą prowadziła jej rodzina. To nie był koniec jej zmartwień. Wkrótce okazało się, że Henryk zapałał uczuciem do Anny. Rodzina nakazała Marii, by powiedziała siostrze co zrobić, żeby utrzymać przy sobie króla. Kobieta nie miała innego wyjścia. Musiała przyglądać się temu, jak Anna po trupach dochodzi do celu i spełnia swoje ambicje. 

Było mi żal Marii. Żyła w czasach, w których kobiety nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Musiała zostawić swojego męża i stać się kolejną kochanką króla, gdyż to dawało jej rodzinie pewne profity. Nikt nie liczył się z jej uczuciami. Najważniejsze było to, by umiała zaspokoić żądze Henryka. Kiedy zaszła z nim w ciążę, wszyscy liczyli na narodziny chłopca. To zdecydowanie umocniłoby pozycję Boleynów. Zrządzenie losu sprawiło, że największą rywalką Marii stała się jej siostra, Anna, która zasiadła na brytyjskim tronie.

Philippa Gregory idealnie odwzorowała klimat tamtej epoki. Czytając tę książkę, przeniosłam się w czasie. Zawsze pasjonowały mnie czasy Henryka VIII. To władca, który nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, choć od jego śmierci minęło już tyle wieków. Jestem wdzięczna autorce, że pokazała mi siostrę jego najbardziej znanej i kontrowersyjnej żony.

Anna Boleyn przez całą powieść grała mi na nerwach. Nie mogłam pojąć, jak można być tak bezwzględnym człowiekiem. Nie potrafiłabym kochać się z mężczyzną, który wcześniej byłby z moją siostrą. Wiem, że Anna miała w tym interes, ale to mnie obrzydza. Nigdy specjalnie za nią nie przepadałam, nawet średnio było mi żal, że marnie skończyła. Philippa Gregory utwierdziła mnie w przekonaniu, że to zła kobieta była. Nie przejęłam się specjalnie tym, że mąż w końcu znalazł sobie inną i stracił nią zainteresowanie.

Uwielbiam książki, które wywołują we mnie sporo emocji. Kochanice króla takie były. Niemalże budziły się we mnie demony. Byłam zła na Annę i Boleynów za to, co zrobili Marii. Ona nie zasłużyła na taki los. Bardzo spodobało mi się zakończenie. Na coś takiego czekałam. Jestem głodna kolejnych wrażeń. Dwie królowe już czekają na mnie w bibliotece. Mam nadzieję, że będą równie dobre, jak ta powieść. Philippa Gregory postawiła sobie poprzeczkę dość wysoko. Oby udało się jej ją utrzymać.

Philippa Gregory
Kochanice króla
Wydawnictwo Książnica
Wrocław 2010

Alan Bradley "Zatrute ciasteczko"

Przyznam szczerze, że miałam od kilku lat ogromną ochotę na tę książkę. Tak się jednak złożyło, że nie bardzo było nam po drodze. W końcu Zatrute ciasteczko samo do mnie przywędrowało. Chcecie się przekonać jak smakowało?

Lata 50., Anglia, wioska Bishop's Lacey
11-letnia mała odkrywczyni, Flawia de Luce, przeprowadza eksperymenty w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Próbuje opracować recepturę trucizny. Pewnego ranka odnajduje w ogrodzie trupa. Postanawia dowiedzieć się, kto go zabił. Szaleństwo? Niekoniecznie. Pozostawiona samej sobie Flawia, która musi znosić przytyki ze strony starszych sióstr i obojętność ze strony owdowiałego ojca, jest niezwykle wnikliwą oraz inteligentną panią detektyw. Chcecie przekonać się, co wyszło z jej prywatnego śledztwa prowadzonego ku utrapieniu miejscowej policji?

Kiedy popatrzyłam na tę książkę, pomyślałam sobie, że będzie mrocznie. Flawia przypominała mi z wyglądu Wednesday Addams. Jeszcze zanim przystąpiłam do lektury, nastawiłam się na naszpikowaną czarnym humorem historię i dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Ta książka ma niezwykły klimat. Bardzo cieszę się, że przeczytałam ją na kilka dni przed Halloween, choć nieco żałuję, że nie zafundowałam sobie lektury przy świecach. Byłoby jeszcze mroczniej :)

Trochę obawiałam się tego, że będę za stara na przeczytanie tej książki. Nic bardziej mylnego. Ja, 24-letnia jeszcze kobieta po przejściach, dałam się bez reszty pochłonąć tej opowieści. Z bólem serca odkładałam powieść na półkę, gdy musiałam położyć się spać, żeby jakoś funkcjonować na drugi dzień w pracy. Początkowo miałam nieco problemów z wczuciem się w klimat, lecz po kilku stronach dałam jej się porwać.

Flawia przypominała mi mieszankę Wioletki i Klausa z Serii niefortunnych zdarzeń, w której zaczytywałam się jako nieco młodsza czytelniczka. Była niezwykle inteligentna i sprytna. Jej pomysły wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Bardzo ją polubiłam i z wielkim żalem kończyłam czytać Zatrute ciasteczko. Chętnie zostałabym z nią dłużej.

Książkę czyta się bardzo szybko. Jest przeznaczona raczej dla młodzieży, choć starsi czytelnicy też powinni dobrze się przy niej bawić. Autor posługuje się prostym i przystępnym językiem. Duży plus należy się mu za to, że nie od razu wyjaśnia to, co stało się w ogrodzie. Do prawdy dochodzimy stopniowo, wykluczając kolejne osoby z kręgu podejrzanych. Sprawa morderstwa wcale nie jest taka łatwa, jak może się wydawać. Chylę czoła przed Wydawnictwem Vesper za sposób, w jaki wydało książkę. Urzekła mnie nie tylko okładka. Klimatu tej historii nadała także czcionka, którą została napisana na nieco pożółkłym papierze. To był strzał w dziesiątkę. Nie wyobrażam sobie tego, by przygody Flawii de Luce ukazały się w druku w innej formie.

Jestem teraz na głodzie. Przeżyłam z tą niezwykłą dziewczynką wspaniałą historię. Z chęcią jeszcze raz wybrałabym się do mrocznej Anglii. Muszę zdobyć kolejne części jej przygód. Jestem bardzo ciekawa tego, co ją jeszcze czeka. 

Jeśli szukacie lekkiego, mrocznego kryminału retro, spróbujcie Zatrute ciasteczko, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni po tej literackiej uczcie. Ja tymczasem oblizuję palce i życzę Wam smacznego :)

Alan Bradley
Zatrute ciasteczko
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2010

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Vesper.

Philippa Gregory "Wieczna księżniczka"


O tej autorce słyszałam już od bardzo dawna. Czytałam pochlebne opinie jej książek i postanowiłam sobie, że w końcu na własnej skórze sprawdzę, czy to, co napisała, przypadnie mi do gustu. Posłuchajcie, jak wyglądało moje spotkanie z Wieczną księżniczką, pierwszą częścią Cyklu Tudorowskiego.
Katarzyna Aragońska przyszła na świat jako Catalina, córka Ferdynanda i Izabeli Kastylijskiej, infantka hiszpańska. Jako trzyletnia dziewczynka została zaręczona z księciem Walii, Arturem, synem króla Henryka VII. Zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiała opuścić rodzinną Hiszpanię, by udać się do Anglii. Z pokorą przyjmuje jednak to, co przynosi jej los. Po przyjeździe do nowej ojczyzny orientuje się, że czeka ją ciężki żywot. Przyszły mąż jest nieopierzonym młodzikiem i nieco inaczej podchodzi do kwestii małżeństwa. Dopiero z czasem przychodzą miłość i namiętność. Ich małżeńskie szczęście przerywa śmierć Artura. Katarzyna zostaje młodą wdową i jest zawieszona w nicości. Uznaje jednak, że zrobi wszystko, by zasiąść na tronie Anglii.
Muszę przyznać, że zawsze uważałam Katarzynę za ofiarę. W moich oczach była biedną, porzuconą żoną kochliwego Henryka VIII, wypędzoną z pałacu tylko dlatego, że nie urodziła następcy tronu. Było mi jej żal. Wiedziałam, że nie miała szans, by utrzymać swoje małżeństwo, bo król i tak zrobiłby to, co chciał. Philippa Gregory pokazała mi zupełnie inny obraz Cataliny. W powieści była wojowniczką, która była w stanie po trupach dojść do celu. Postanowiła, że będzie królową Anglii i matką następcy tronu i nie zważała na to, jaką cenę ma za to zapłacić. Nie chciała rozczarować rodziców. Cały czas myślałam, że Henrykowi nakazano poślubić wdowę po bracie. Nie podejrzewałam, że za tym wszystkim mogła stać Katarzyna.
Tę historię poznajemy z dwóch perspektyw. Przez większość książki przemawia obiektywny narrator. Jego wypowiedzi uzupełnia sama Catalina. Dzięki nim czytelnik widzi, że ta waleczna kobieta miewa momenty zwątpienia. Przyznam jednak, że bardziej przypadła mi do gustu narracja trzecioosobowa. Na szczęście wstawek z wypowiedziami Katarzyny było niewiele. 
Niektóre kwestie historyczne wzbudzały moje wątpliwości. Pamiętam, jak na lekcjach historii powtarzano mi, że małżeństwo Katarzyny i Artura nie zostało skonsumowane i kobieta poślubiła drugiego męża jako dziewica, dlatego Henrykowi trudno było unieważnić małżeństwo. Philippa Gregory twierdzi inaczej. Uważa, że historycy kłamią i po ślubie Katarzyny i Artura doszło do nocy poślubnej. Nie byłabym tego taka pewna. Kiedyś ludzie nie byli aż tak rozpasani seksualnie i następcy tronu znali swoje miejsce w szeregu. Wiedzieli, kiedy mogą przyjść do łoża współmałżonka i raczej trzymali się tego, nazwę to "harmonogramu".
Czeka na mnie kolejna część tego cyklu. Ta wciągnęła mnie tak bardzo, że pochłonęłam ją w ciągu jednego dnia. Jestem ciekawa, czym zaskoczy mnie Philippa Gregory.

Philippa Gregory
Wieczna księżniczka
Wydawnictwo Książnica
2015

Poniedziałki ze zbrodnią tle: #17 Marek Krajewski "Śmierć w Breslau"


O tej książce słyszałam już wiele. Koleżanki nieustannie mi ją polecały, mówiły, że powinnam ją przeczytać, bo Marek Krajewski to genialny autor, a mnie, wielbicielce kryminałów, jego powieść na pewno się spodoba. Zapraszam zatem w podróż do 1933 roku. 
Wrocław. Miastem wstrząsa masakryczne odkrycie. Znaleziono zwłoki dwóch kobiet. Na miejscu zdarzenia pozostawiono tajemnicze zdanie napisane krwią ofiar. Do tego wszędzie walają się martwe skorpiony. Tylko coś takiego może wywabić z domu śledczego Eberharda Mocka. To on zaczyna prowadzić śledztwo w tej sprawie.
Uwierzcie mi, nie chcielibyście się znaleźć w tamtych czasach we Wrocławiu. W tym mrocznym mieście rządzą przemoc i korupcja. Mordercy i złodzieje czyhają na nowe ofiary. Wysoko postawieni ludzie oddają się hazardowi i rozpuście, przekupna policja próbuje walczyć o władzę. Na dodatek, zaczyna się tu już szerzyć doktryna Hitlera. Nie wygląda to zbyt dobrze, prawda?
Żałuję, że dopiero teraz odkryłam Marka Krajewskiego. Pokochałam Eberharda Mocka z całego serca. To nic, że miał dość nietypowe rozrywki. Podejrzewam, że w szachy bym z nim nie zagrała, nie tylko dlatego, że nie umiem, lecz przede wszystkim ze względu na wprowadzone przez niego zasady gry. Jestem jednak pod wrażeniem tego, w jaki sposób prowadził śledztwo. Uwielbiam śledczych, którzy zdobywają informacje w nie do końca legalny sposób i nie cofną się przed niczym, żeby dotrzeć do prawdy. Co prawda na początku ten śledczy nieco mnie drażnił, ale coś czuję, że zaprzyjaźnimy się na dłużej. Mam zamiar poznać dalsze losy tego bohatera Śmierci w Breslau w pozostałych książkach z cyklu o jego poczynaniach.
Ta powieść pokazuje nam Wrocław, a właściwie Breslau, bo taką wtedy to miasto nosiło nazwę, z dwóch perspektyw: społecznej i politycznej. Możemy obserwować upadek moralny społeczeństwa lubującego się w życiu nocnym w mrocznych spelunach oraz śledzić to, w jaki sposób ideologia Hitlera rozprzestrzenia się wśród mieszkańców. Nie chciałabym znaleźć się w tym mieście w momencie, gdy do władzy dochodzili naziści. Znając moje szczęście, podpadłabym jednemu z nich i szybko pożegnałabym się z życiem.
Przyznam, że nieczęsto sięgam po kryminały retro. Zdecydowanie bardziej lubię te bardziej "nowoczesne" historie ze zbrodnią w tle. Ta książka jednak mnie urzekła. Miała swój klimat. Mroczny, momentami nieco przerażający, ale to akurat bardzo mi się spodobało. Do gustu przypadła mi także ciekawa intryga. Może i nie było nagłych, wciskających w fotel zwrotów akcji, nie obgryzałam paznokci, czekając w napięciu na to, co za chwile się stanie, ale Śmierć w Breslau to kawał dobrze skonstruowanej opowieści.
Jak już wspomniałam, Śmierć w Breslau to pierwsza z książek o Eberhardzie Mocku. Do tej pory na rynku ukazało się 5 części tego cyklu. Dopiero zaczynam z nim swoją przygodę i już nie mogę się doczekać tego, co przyniosą mi kolejne powieści. Mam nadzieję, że Wrocław nadal będzie mroczny, skorumpowany i ociekający krwią. Polecam Śmierć w Breslau wszystkim czytelnikom lubiącym kryminały retro. Fani kryminałów z szybkimi zwrotami akcji nie odnajdą tu raczej niczego dla siebie i szybko odłożą powieść na półkę, wzdychając ciężko i żałując spędzonego nad lekturą czasu, za to wielbiciele kryminałów retro na pewno poczują się usatysfakcjonowani po przeczytaniu tej powieści. Tego w każdym razie im życzę.

Marek Krajewski
Śmierć w Breslau
Wydawnictwo Znak
Kraków 2010

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Znak

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #2 Mons Kallentoft "Ofiara w środku zimy"


Na początku chciałabym podziękować wszystkim za motywujące komentarze dotyczące poniedziałkowego cyklu. Cieszę się, że są ludzie czekający na rozpoczęcie tygodnia od zbrodni w literaturze :) Na Faceboku jedna z pań zasugerowała mi, żebym do cyklu wprowadziła także polskich autorów. Na pewno tak się stanie. Postaram się, aby dla każdego było coś dobrego :) Dziś jednak zabiorę Was do mroźnej Szwecji.
Najzimniejszy od kilku lat luty. Komisarz Malin Fors dostaje wezwanie do makabrycznej zbrodni. Na drzewie zostaje odnalezione ciało potwornie okaleczonego mężczyzny. Wiele wskazuje na to, że mogło dojść do rytualnego mordu. Sprawa jednak komplikuje się, gdy na jaw wychodzą ukrywane przed światem fakty dotyczące życia denata. Kim jest rodzina Murvallów? Jaki związek mają oni z ofiarą? Dokąd Malin Fors zaprowadzą wskazówki? Tego wszystkiego dowiecie się podczas lektury.
Ofiara w środku zimy to debiutancka powieść Monsa Kallentofta. Od razu zdobyła uznanie krytyków i czytelników. Autor spróbował stworzyć coś oryginalnego. Co z tego wyszło? Zobaczcie sami.

Głos zza światów
Wspominałam już o tym przy okazji Duchów wiatru. U Monsa Kallentofta ofiary mają głos. I to jaki. Zamordowani ludzie dzielą się z czytelnikami swoimi przemyśleniami na przeróżne tematy. Jednych to irytuje, drugich zachwyca. Ja mam do tego neutralny stosunek, choć w tej książce wywody denata nieco działały mi momentami na nerwy.

Poetycka forma narracji
Inaczej tego określić nie potrafię. Narracja nie jest pisana ciągiem. Czasem zdarzają się tylko pojedyncze zdania. Na szczęście na końcu nie ma rymów. Tego bym nie przeżyła. Do mnie taki rodzaj narracji niezbyt przemawia. Zdania nie zawsze łączą się ze sobą. Nie lubię zastanawiania się co autor ma na myśli, a tu niestety czasem musiałam to zrobić.

Pani komisarz z problemami
To akurat oryginalne nie jest. Ani trochę. Rozbita rodzina, dojrzewająca i pokazująca różki córka, problemy z alkoholem. Taki model policjantki można odnaleźć w wielu książkach. Malin Fors miała, według blurba, uprawiać za dużo ostrego seksu. Chyba przespałam ten moment. Nic takiego się tam nie znalazło. Jak dla mnie pani komisarz czegoś brakowało. Nie jest postacią, która zapadnie na długo w pamięć, a szkoda, bo dobrze się zapowiadało.

Trup na drzewie, rodzina z tajemnicą
Nie mogę sobie przypomnieć książki, w której denat wisiałby wraz ze swoimi wnętrznościami wychodzącymi z brzucha na drzewie. Za ten pomysł autorowi należy się uznanie. Za to rodzin z tajemnicą było całkiem sporo. Ta różni się od nich tylko Hitler-mamą i tym, że w sumie niewiele jej już może zaszkodzić. Przeważnie rodziny z tajemnicą to szanowane rody. Murvallovie do takich raczej nie należeli.

Dużo rozmyślań, mało akcji
Fani kryminałów, w których akcja dzieje się szybko, raczej nie poczują satysfakcji podczas lektury Ofiar w środku zimy. Nie ma tu zapierających dech w piersi zwrotów akcji. Napięcia też tu niewiele. Za to przemyśleń bohaterów jest sporo. Nie lubię zapychaczy, dlatego raczej nie skuszę się na kolejny tom przygód Malin Fors. Dwa w zupełności mi wystarczą.

P.S. Moi Drodzy, jeśli chcielibyście poczytać o jakiejś książce - czekam na Wasze sugestie. Jeśli tylko uda mi się do niej dotrzeć - na pewno możecie liczyć na recenzję. Każda inicjatywa mile widziana :)

Peter V. Brett "Pustynna Włócznia: Księga II"


"Czasami Posłaniec musi powiedzieć ludziom to, czego nie chcieliby usłyszeć. Czasami śmierć jest lepsza od prawdy. Tak jak lepsze od niej jest kłamstwo..."

Bywa tak, że dobra choroba nie jest zła. Przykuta do łóżka w końcu uporałam się z drugą częścią Pustynnej Włóczni Petera V. Bretta. Czytanie tej książki jakoś nienaturalnie długo się ciągnęło. A to praca, a to wizyta u rodziców... W końcu choroba rozłożyła mnie na łopatki i cóż innego robić w łóżku jak nie czytać? Nie chcę, żebyście pomyśleli, że Pustynna Włócznia mi się nie podobała. Po prostu mój grafik ostatnimi czasy był dość napięty i po powrocie z pracy nie miałam siły na czytanie.
Zanim książka trafiła do mnie, wiedziałam już pokrótce czego się spodziewać. Mój Michał ma do siebie to, że zdarza mu się spoilerować to, co mam niedługo sama przeczytać. Wiedziałam, że Jardir spotka się z Leeshą, a Arlen wróci w rodzinne strony. Wolałabym się tego dowiedzieć podczas lektury, ale przecież nie zabiję chłopa, bo te książki są od jego wujka i obawiam się, że jeśli zamordowałabym jego bratanka to by mi już ich nie pożyczył. Lepiej nie igrać z dobroczyńcami, którzy mają masę świetnych książek w domu :)
Poprzednia część Pustynnej Włóczni zakończyła się tym, że do Zakątka Wybawiciela, zwanego kiedyś Zakątkiem Drwali, przybyli uchodźcy z wiosek, które zniszczyła armia Jardira. Na początku tej części Naznaczony wyrusza na pomoc tym, którzy nie zdążyli schronić się w osadzie przed zmrokiem. W Zakątku robi się ciasno, ludzie nie mają co jeść ani gdzie mieszkać, więc trzeba zwrócić się o pomoc do tych, którzy nie zawsze chętnie nią służą.
Jak już wspominałam, po raz pierwszy skrzyżują się drogi Jardira i Leeshy. O tym, do czego może dojść, gdy spotkają się piękna kobieta i mężczyzna posiadający wiele żon oraz siłę do płodzenia kolejnych synów chyba za dużo mówić nie muszę. W każdym razie napomknę tylko o tym, że zachowanie kobiety nieco mnie irytowało. Zastanawiałam się czy zioła, które uciera dla chorych nie stępiły jej umysłu. Inaczej nie da się wytłumaczyć głupoty Leeshy.
Naznaczony wraca w swoje rodzinne strony. Nie tylko przekazuje ludziom wiedzę na temat walki z demonami, ale także ratuje kogoś, kto kiedyś nie był mu obojętny. Po raz pierwszy od wielu lat spotyka się z ojcem. Nie wyznaje jednak, że jest jego dzieckiem. Daje mężczyźnie jednak nadzieję na to, że kiedyś może uda mu się zobaczyć syna.
Ucieszyłam się jak dziecko, gdy Arlen spotkał się z Ragenem i Elissą. To moi ukochani bohaterowie. Jak nikt inny przypominają mnie i Michała. Już myślałam, że nigdy więcej o nich nie usłyszę, a tu proszę, pan Brett zrobił mi niespodziankę. Kończąc przyznam się jeszcze do tego, że zakończenie mnie zaskoczyło. Już nie mogę doczekać się Wojny w blasku dnia, którą aktualnie czyta Michał. I kto by pomyślał, że wojna z demonami tak mnie wciągnie? Ale jak tu nie kochać idącego wszystkim na przekór Naznaczonego, który choć mówi, że przez ciało naznaczone runami nie jest już człowiekiem, potrafi nieźle zamieszać w sercach nie tylko jego wiernych fanek? :)

Peter V. Brett
Pustynna Włócznia: Księga II
Wydawnictwo Fabryka Słów

Peter V. Brett "Pustynna Włócznia: Księga I"



Dziś kolejna porcja przygód bohaterów wykreowanych przez Petera V. Bretta. Pustynna włócznia przenosi nas do Krasji, gdzie bliżej poznajemy Ahmanna Jardira. Mężczyzna pojawił się już w jednej z poprzednich części, lecz autor nie poświęcił mu wtedy zbyt wiele uwagi.
Jardir jest konkurentem Arlena w ubieganiu się o tytuł Wybawiciela. Jednak, w przeciwieństwie do swojego przeciwnika, ten tytuł nie przypadł mu dzięki ciężkiej pracy i determinacji w dążeniu do celu, lecz w wyniku spisku, który ukartowała jego żona, Inevera. Ona powiedziała mężowi, że jeśli odbierze posłańcowi magiczną broń, zostanie uznany za tego, który uwolni ludzkość od demonów. Warunek był jeden - aby taki tytuł przypadł mu w udziale, musiał zabić Arlena. Jak się okazało, wcale nie było to takie proste. Niełatwo jest wbić włócznię w serce przyjaciela i skazać go na haniebną śmierć. Co zrobił Jardir? Przekonacie się, jeśli sięgniecie po książkę :)
Wiele razy spotkałam się z opinią, że opis Krasji przypomina świat wyznawców islamu. Przyznaję, że zgadzam się z tym. Tu rządzą mężczyźni, a kobietom w udziale przypadają podrzędne role. Jakby tego było mało, muszą ukrywać swoją twarz przed innymi. Jardir zaś ma wiele żon. Krasja potrzebuje odważnych obrońców, a jedna kobieta nie da mu zbyt wielu synów. Do tego potrzeba całego zastępu matek. I to nie byle jakich. Dodatkowo wojownicy z Krasji prowadzą coś w rodzaju, pozwólcie mi to tak nazwać, świętej wojny. Jeśli umrą na polu walki - są uznani za bohaterów i po śmierci czeka ich chwała, jeżeli zostaną uda im się przeżyć i zostaną kalekami - nie czeka ich nic innego, jak tylko pogarda ze strony wojowników.
W drugiej części znów spotykamy się z Arlenem, Leeshą i Rojerem. Trójka bohaterów pomaga mieszkańcom Zakątka Drwali dojść do siebie po zmasowanym ataku demonów. Uczą ich jak wykorzystywać energię otchłańców, szkolą wojowników i ludzi, którzy, podobnie jak młody minstrel, będą swoją muzyką oczarowywać demony. Jedyną rzeczą, jaka mi nieco przeszkadzała podczas czytania były ciągłe nawiązania do poprzednich części. Przypominanie kim są poszczególni bohaterowie było, jak dla mnie, niepotrzebne i nieco burzyło bieg akcji.
Z niecierpliwością czekam na kolejną część Pustynnej Włóczni, która leży na półce i czeka na lekturę. Pojawiły się nowe demony i mam nadzieję, że w kolejnej księdze dowiem się czegoś więcej na ich temat. Dziękuję wujkowi Markowi za udostępnienie książki, należy mu się za to pomnik trwalszy niż ze spiży ;)

Peter V. Brett
Pustynna Włócznia: Księga I
Wydawnictwo Fabryka Słów

Stafanie Marsh, Bojan Pancevski "Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów"


Jeśli nie liczyć Pamiętników Anny Frank i książki 501 most notorious crimes (niestety, ta książka nie została przełożona na język polski) Zbrodnie Josefa Fritzla są chyba najmocniejszą lekturą w całej mojej okazałej biblioteczce. Zawsze interesowały mnie przestępstwa, więc kiedy zobaczyłam tę książkę na wyprzedaży wiedziałam, że muszę ją mieć.
O Josefie Fritzlu słyszała chyba większość mieszkańców kuli ziemskiej. Dla tych, którym ta postać jest obca, przytoczę fragment z czwartej strony okładki:
"19 kwietnia 2008 roku Josef Fritzl wezwał karetkę do swojego domu przy Ybbsstrasse. Lekarzom powiedział, że znalazł pod drzwiami nieprzytomną i ciężko chorą dziewiętnastoletnią dziewczynę.
Dwa dni później policja odkryła osobliwe więzienie zbudowane w piwnicy tego domu, a podwójne życie Josefa Fritzla, pełne niewyobrażalnej perfidii i okrucieństwa, ujrzało światło dzienne".
Fritzl latami więził w piwnicy córkę, z którą spłodził siedmioro dzieci. Ta książka opisuje jakie czynniki doprowadziły do tego dramatu. Ja nie mogłam oderwać się od lektury. Nie mieściło mi się w głowie jak ojciec mógł zrobić coś takiego własnemu dziecku. To jest przerażające. Na początku książki jej autorzy zwracają uwagę na to, że nigdy szczegółowo nie przesłuchano członków rodziny Fritzlów. Mnie zastanawia czemu żona Josefa się nie zainteresowała tym co robi. Widziała, że mąż znosi do piwnicy materace, lodówkę, kabinę prysznicową i inne rzeczy potrzebne do urządzenia mieszkania, ale nigdy nie zainteresowała się po co mu one. Nie zapytała o to. Może nie musiała, bo o wszystkim wiedziała? W toku śledztwa okazało się, że hałasy, jakie dobiegały z dołu były słyszalne do góry, więc dlaczego nikt z tym nic nie zrobił? We wstępie napisano, że zbrodnię można było wykryć wcześniej i skrócić mękę tej kobiety i jej dzieci... To się naprawdę nie mieści w głowie...
Zdumiewające jest to, w jaki sposób Fritzl prowadził swoje podwójne życie. W ciągu dnia schodził do piwnicy, gdzie gwałcił córkę i płodził z nią dzieci, a wieczorem zasiadał jak gdyby nigdy nic wraz z żoną do kolacji. Z Elisabeth miał siedmioro dzieci, jedno z nich zmarło. Troje zabrał "na górę". Były "podrzuconymi" wnuczętami, które wraz z żoną uratował przed śmiercią. Dwoje starszych i najmłodszy chłopiec zostali z matką. Czytając Zbrodnie Josefa Fritzla byłam pełna podziwu dla Elisabeth. Żyła w okropnych warunkach, ale potrafiła tam zrobić namiastkę domu dla swojego potomstwa.Uczyła je, pielęgnowała, leczyła i troszczyła się o to, by niczego im nie zabrakło.To niesamowita kobieta.
Kiedy sprawa wyszła na jaw, siostra Rosemarie, żony Fritzla, próbowała zrobić z niej ofiarę. Opowiadała prasie jak teraz ciężko jej się żyje. Przyznaję, że nie było mi jej żal. Tyle razy pozwalała mężowi robić krzywdę sobie i dzieciom, że sama była sobie winna. W książce czytamy, że "doszło do nieprzyjemnej sytuacji, kiedy opieka społeczna pomyłkowo przelała na konto Rosemarie trzy tysiące euro, które powinny trafić do Elisabeth jako fundusze na opiekę nad Kerstin, Stefanem i Feliksem. Chociaż matka natychmiast zadzwoniła do córki z informacją o pomyłce, miała - według Christine - cichą nadzieję, że Elisabeth przymknie oko i pozwoli matce zatrzymać pieniądze. Tymczasem otrzymała suchy list od prawnika Elisabeth Christopha Herbsta domagający się zwrotu całej kwoty w ciągu czternastu dni" (s.247). Jeśli to, co mówiła Christine, to prawda, nie tylko Josef był potworem, jego żona także. Jak mogła o czymś takim pomyśleć? Owszem, pieniądze nie wynagrodzą Elisabeth tego, przez co przeszła, ale po tym wszystkim należy jej się godne życie.
Książkę polecam tylko czytelnikom o mocnych nerwach. Nie każdy będzie w stanie przebrnąć przez mrożące krew w żyłach opisy.

Stefanie Marsh, Bojan Pancevski
Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów
Wydawnictwo Nasza Księgarnia


Jodi Picoult "Krucha jak lód"

Krucha jak lód to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Jodi Picoult i zapewne nie ostatnie. Książkę wypożyczyłam przez przypadek. Miała dobre recenzje, więc postanowiłam się z nią zapoznać.

Co jest najważniejsze dla rodziców? Przede wszystkim to, aby ich dziecko urodziło się zdrowe. Sean i Charlotte nie mają tego szczęścia. Ich córeczka, Willow, rodzi się z wrodzoną łamliwością kości. Dziewczynka jest krucha jak lód i bardzo łatwo można ją skrzywdzić. Życie rodziny zmienia się w pasmo nieustających wizyt w szpitalach. Leczenie chorego dziecka jest kosztowne, a inni ludzie wytykają je palcami.
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka