Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #25 Paul Grossman "Dzieci gniewu"


W dzisiejszym Poniedziałku ze zbrodnią w tle zabiorę Was do przedwojennego Berlina. Jesteście gotowi na podróż w mrok przeszłości?
Will Kraus, funkcjonariusz Kripo, który ma żydowskie pochodzenie. Zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Okazuje się, że odnaleziono tam worek związany włóknem wykonanym ze ścięgien. Wewnątrz znajdują się wygotowane kości dzieci oraz pewien biblijny cytat. W związku z nasilającym się nazizmem, Will zostaje odsunięty od śledztwa na rzecz charyzmatycznego kolegi. Musi zadowolić się dochodzeniem w sprawie zatrutej kiełbasy. Nie potrafi jednak zapomnieć o tej masakrycznej sprawie. Na własną rękę próbuje odnaleźć Dzieciożercę. Nie może pozwolić na to, by mordercy uszły na sucho jego czyny, tym bardziej, że jego dzieci znalazły się w niebezpieczeństwie.
Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach, od razu wiedziałam, że muszę ją zdobyć. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować, mam słabość do tego typu literatury. Paul Grossman podbił moje serce. Lubię mroczne klimaty, a międzywojenny Berlin kryje ich w sobie sporo. Dzieciożerca nie jest jedynym problemem, z którym muszą zmierzyć się mieszkańcy tego miasta. Czytałam tę książkę z zapartym tchem. Byłam wciśnięta w fotel, nie potrafiłam oderwać się od lektury, choć chwilami miałam problem z jej kontynuowaniem. Nie, nie dlatego, że była zła, w żadnym wypadku. Po prostu niektóre fragmenty mroziły mi krew w żyłach. Do tej pory mam na ramionach gęsią skórkę, gdy sobie o tym przypominam. Na coś takiego czekałam.
Dzieci gniewu to nie jest opowieść wyłącznie o śledztwach. Czytelnicy czynnie uczestniczą w upadku Berlina. Czuć go w powietrzu. Oprócz tego do władzy dochodzi Hitler, a co z tym idzie, pogarsza się sytuacja Żydów. Fuhrer bowiem zdobywa coraz większe grono popleczników. Boleśnie przekonał się o tym główny bohater. Nikt nie ukrywa narastającej względem niego niechęci. Kraus stara się jednak nie załamywać i dzielnie prze przed siebie.
Nieco obawiałam się tego, że Will będzie kolejnym funkcjonariuszem, który będzie miał złamane życie, będzie rozwodził się z żoną, walczył o opiekę nad dziećmi. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mężczyzna różni się od innych śledczych, z którymi się spotkałam. Jest wyjątkowy. Stara się dać z siebie 100% zarówno w pracy, jak i w domu. Nie muszę chyba mówić, że nie jest to wcale łatwe zadanie.
Zaintrygowała mnie sprawa Dzieciożercy. Nie kojarzę podobnego motywu w żadnej innej książce. Paul Grossman potrafił od początku do końca utrzymać zbudowane napięcie. Ta powieść wciąga, czytelnik nawet nie zauważa, że właśnie zbliża się do końca. Cieszę się, że na naszym rynku wydawniczym pojawiła się ta książka. Moja żądza krwi została zaspokojona. Jeśli szukacie naprawdę dobrego thrillera z historią w tle - dobrze trafiliście. Gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni. Tylko proszę, nie jedzcie niczego przy tej książce. To może się źle skończyć.

Paul Grossman
Dzieci gniewu
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

Diane Chamberlain "Milcząca siostra"


"A jeśli całe twoje dotychczasowe życie okazuje się zbudowane na kłamstwie..."

Co zrobilibyście, gdybyście dowiedzieli się, że całe Wasze dotychczasowe życie jest jednym wielkim kłamstwem? Czy potrafilibyście na nowo zaufać ludziom, którzy Was oszukali?
Riley poznajemy niedługo po śmierci jej ojca. Okazuje się, że mężczyzna zostawił po sobie dość pokaźny majątek. Dziewczyna chce jak najszybciej uporządkować sprawę dotyczącą spadku i pozbyć się tego, co jest jej niepotrzebne, by móc skupić się na nowej rzeczywistości. Riley czuje się bardzo samotna. Oprócz brata nie ma już nikogo. Matka umarła kilka lat wcześniej, a starsza siostra popełniło samobójstwo. A przynajmniej tak mówi oficjalna wersja wydarzeń, którą Riley podali rodzice. Podczas porządkowania domu odziedziczonego po ojcu, dziewczyna trafia na dowody przeczące temu, w co od tylu lat wierzyła.
Czy to możliwe, że jej starsza siostra jednak żyje? A jeśli tak, to dlaczego nigdy nie utrzymywała z nią kontaktu?
Ta książka to moje pierwsze spotkanie z tą autorką. Widziałam wcześniej wpisy dotyczące jej powieści na innych blogach, ale jakoś niespecjalnie było nam po drodze. W końcu jednak postanowiłam dać Diane Chamberlain szansę i nie żałuję, że to zrobiłam. Jestem oczarowana Milczącą siostrą.
Lubię, gdy podczas lektury towarzyszą mi emocje. Ta autorka wciągnęła mnie w opowieść o rodzinnym dramacie i nie pozwalała odłożyć książki na półkę. Musiałam wiedzieć, co się stanie. Cały czas myślałam o Riley i o tym, co ją spotkała. Była samotna, to fakt, ale wiedziała, czego może spodziewać się od życia. W jednej chwili straciła tę pewność. Nie rozumiała tego, co się dzieje i nie wiedziała nawet tego, kim właściwie jest. Współczułam jej. Nie chciałabym znaleźć się na jej miejscu.
Diane Chamberlain w niezwykły sposób połączyła ze sobą pełną tajemnic historię pewnej rodziny, wątek kryminalny, a także poruszyła kwestię związaną z tym, co dzieje się z weteranami wojennymi po powrocie z frontu. Dlatego zarówno wielbiciele powieści obyczajowych, jak i psychologicznych, oraz tych, które zawierają w sobie element sensacyjny, odnajdą tu coś dla siebie. Genialne połączenie. Spodobało mi się także połączenie teraźniejszości i przeszłości. Troszkę obawiałam się tego, czy autorka udźwignie taki ciężar, ale niepotrzebnie. Te dwie płaszczyzny idealnie ze sobą współgrały i bardzo płynnie przenikały się.
Jestem ciekawa, co ma mi jeszcze do zaoferowania ta autorka. Muszę nadrobić zaległości. Mam nadzieję, że pozostałe jej książki mnie nie zawiodą.

Diane Chamberlain
Milcząca siostra
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Rowan Coleman "Słowa pamięci"


Kilka miesięcy temu zakochałam się w Motylu Lisy Genovej. Pięknej opowieści o Alice, kobiecie chorej na Alzheimera. Główna bohaterka sporządzała notatki, by móc przypomnieć sobie, gdy choroba odbierze jej pamięć, kim jest. Ta historia podbiła moje serce, dlatego też bez wahania postanowiłam sięgnąć po Słowa pamięci Rowan Coleman.
Wyobraźcie sobie taką sytuację. Idziecie ulicą, nagle zatrzymujecie się i nie dość, że nie wiecie, gdzie jesteście, to nie potraficie sobie przypomnieć swojego imienia. Przerażające, prawda? Taka niestety jest rzeczywistość Claire, która choruje na Alzheimera. Z dnia na dzień zapomina o tym, że ma dwie córki, Caitlin i Esther. Nie bardzo pamięta też o tym, że jest mężatką. Próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, co wcale nie jest takie proste. Jest jeszcze młoda, nie ma 40 lat, a staje się więźniem we własnym domu. Nie pracuje, bo jako nauczycielka nie może zapominać o tym, co ma powiedzieć dzieciom. Nie wychodzi już nawet na zakupy, gdyż nie pamięta jak wrócić do domu. Claire wraz z bliskimi prowadzi pamiętnik, który ma za zadanie zebrać w sobie wspomnienia, które odbiera kobiecie choroba.
Słowa pamięci to opowieść o tym, jak wygląda życie z osobą chorą na zapomnienie. Claire z matki staje się dzieckiem, które nie tylko zapomina swoją datę urodzenia. Kobieta nie jest w stanie poradzić sobie z codziennymi czynnościami. Nawet ubranie się stanowi nie lada wyzwanie.
Z bólem serca patrzyłam na to, jak choroba postępuje. Wybuchy złości Claire mnie przerażały. Współczułam jej mężowi, Gregowi, któremu dostawało się najbardziej. O ile kobieta jeszcze pamiętała swoje córki, o tyle z ukochanym mężczyzną było zdecydowanie gorzej. Nie wyobrażam sobie tego, co musiała czuć, gdy zaczęła orientować się, że miłość jej życia staje się dla niej obcym człowiekiem. Było mi także żal Caitlin, która miała dopiero zacząć dorosłe życie, a już napotkała na swojej drodze wiele trudności. Choroba matki, problemy na uczelni i w życiu osobistym. Nie zazdroszczę jej. Najmniej z tej całej historii rozumiała trzyletnia Esther. Ją ta cała sytuacja bawiła. Dobrze bawiło jej się z mamą w udawanie. Dziewczynka nie zdawała sobie sprawy z tego, że matka wcale nie udaje, tylko naprawdę nie pamięta, że Esther jest jej dzieckiem.
Ta książka opowiada także o relacjach, jakie łączą matkę i córkę. Istniejąca między nimi więź jest silniejsza niż choroba. Słowa pamięci pokazują także to, że dla naszych rodziców zawsze będziemy małymi dziećmi, którymi trzeba się opiekować, niezależnie od tego, ile będziemy mieli lat.
Na końcu książki są pytania zachęcające do dyskusji nad Alzheimerem. W naszym społeczeństwie wciąż niewiele się mówi na ten temat. Chorzy ludzie są wyśmiewani, a ci, którzy się nimi opiekują, nie mogą zbytnio liczyć na wsparcie.
Wspomniałam na początku tej recenzji o Motylu Lisy Genovej. Ta książka zrobiła na mnie zdecydowanie większe wrażenie niż Słowa pamięci. W trakcie lektury powieści Coleman, miałam wrażenie, że gdzieś już o pewnych rzeczach czytałam. Pomysł prowadzenia pamiętnika też nie był oryginalny. Spodobała mi się możliwość spojrzenia na chorobę z perspektywy różnych członków rodziny, lecz tej opowieści czegoś zabrakło. Motyl bardziej mnie wzruszył i myślę, że zostanie w mojej pamięci na dłużej niż Słowa pamięci. Nie znaczy to, że ta książka była zła i należy się od niej trzymać z daleka. Nie, czytało się ją szybko i dobrze, jednak czegoś zabrakło. W moim odczuciu było tu trochę za mało Grega. Chciałabym przekonać się, co jeszcze ma on do powiedzenia w tej sprawie. 

Rowan Coleman
Słowa pamięci
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Bez ściemy - konkurs z powieścią Piotra Bojarskiego

Czy ja obiecywałam wczoraj konkurs?
Coś mi się widzi, że tak, Są tu jacyś chętni, by zdobyć tę książkę?


Pewnie, że są, a przynajmniej taką mam nadzieję. Co trzeba zrobić, żeby otrzymać recenzencki egzemplarz Ściemy (jest w nim pieczątka, która informuje, że nie można go sprzedać)?
1. Należy polubić Czytelnię na Facebooku, czyli stronę organizatorki konkursu.
2. Należy polubić Sztukatera i Media Rodzinę, czyli fundatorów nagrody.
3. Mieszkać w Polsce, niestety nie wysyłam książek za granicę.
4. Odpowiedzieć na pytanie: Jak brzmi rozwinięcie skrótu ZOMO.

Na Wasze odpowiedzi czekam do końca sierpnia. Ogłoszenie wyników odbędzie się 1 września.
Powodzenia :)

Sztukaterowy zawrót głowy part 3

Kochani!
Dziś czeka na Was kolejna porcja nowości przysłanych mi przez Portal Sztukater. Uwielbiam, kiedy po powrocie z pracy czeka na mnie paczka wypełniona po brzegi książkami. Tak, jestem książkoholikiem, ale dobrze mi z tym :)


Po raz kolejny pozdrawiam listonosza, który wtaszczył paczkę na 4. piętro :)


Do tej pory zastanawiam się, jak oni to wszystko upychają, mnie to tak dobrze nie wychodzi...


Pierwszy stosik z innymi książkami w tle :)

Królewskie ogrody botaniczne w Kew
Artur Nadolski Chłodna. W ogniu powstania warszawskiego 1994
Anne Edwards Maria Callas
Katarzyna Maria Bodziachowska Wieniawski
Bartosz Słatyński, Andrzej Przybyszewski Od Slatinskich do Słatyńskich
Anna Moczulska Bajki, które zdarzyły się naprawdę
Joseph Conrad Jądro ciemności
Bartek Biedrzycki Stacja Nowy Świat
Piotr Bojarski Ściema
Pavel Vilikowsy Opowieść o rzeczywistym człowieku
Anne Girard Madame Picasso
Magda Bielicka No i bajka
Marek Wójcik Napiętnowany


Marian Marek Drozdowski Świat wobec powstania warszawskiego 1944
Jean Sasson  Łzy księżniczki
Peter R. de Vries Porwanie Heinekena
Iwan Los Pędzel i płótno
Dorota Schrammek Horyzont uczuć
Emelie Schepp Naznaczeni na zawsze
Mamen Sanchez Zupełnie niespodziewane zniknięcie Atticusa Craftsmana


Wojciech Kalwat Afery, skandale i procesy w dawnej Polsce
X.R. Trigo Sen o Rzymie
Piotr Łopuszański Warszawa literacka w PRL
Wiesława Izabela Rudź, Krzysztof Rudź Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej
Janusz Włodarczyk Mały książę ze strychu
Jacek Ostrowski Transplantacja
Ann Mah Sztuka jedzenia po francusku. O gotowaniu i miłości w Paryżu
Nelson DeMille Spencerville
Marcus Sedgwick Niezauważalna

Czy ktoś z Was coś czytał? Co polecacie? Co odradzacie?
P.S. Jedna z tych książek już niebawem stanie się nagrodą w konkursie. Jaka? Uzbrójcie się w cierpliwość, wszystko niebawem się wyjaśni :)

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #24 Andrew Gross "Krach"


Duże pieniądze niosą ze sobą ogromne ryzyko. O tym, czym jest Wall Street chyba nie muszę mówić nikomu. To Mekka wszystkich finansistów. Utrzymają się tam jedynie najsilniejsi, najbardziej przebiegli i niebojący się ryzyka maklerzy giełdowi. Imponujące zarobki kuszą, jednak czasem cena, jaką przychodzi za nie zapłacić, jest ogromna. Przekonało się o tym dwóch finansistów.
Marc Glassman zostaje wraz z żoną i córką zamordowany we własnym domu. Tę masakrę przeżywa tylko jego mały synek, który ukradkiem robi mordercom rodziców i siostry zdjęcia. Niedługo potem zostaje odnalezione powieszone ciało kolegi Marca po fachu. Przypadek? Nic podobnego, choć nowojorskiej policji byłoby na rękę, gdyby tak właśnie się okazało. Do śledztwa zostaje włączony Ty Hauck, były policjant, któremu bardzo zależy na rozwikłaniu tej zagadki. Jedna ze zmarłych osób była mu szczególnie bliska. Nie spodziewa się jednak tego, że właśnie wpakował się w sam środek międzynarodowej afery.
Ty Hauck ma życiorys typowego policjanta, którego nie rozpieszczało życie. Rozwiódł się z żoną, próbuje poradzić sobie z demonami przeszłości, niezbyt dobrze wychodzi mu nawiązywanie nowych znajomości, a co z tym idzie, jego relacje z kobietami też nie są najlepsze. Spełnia się jedynie w życiu zawodowym. Kiedyś był policjantem, teraz pracuje w firmie zajmującej się kontrolami finansowymi. Porzuca jednak na chwilę ciepłą posadkę, by rozwikłać tajemnicę śmierci bliskiej mu osoby. Nie wierzy w to, że umarła przez przypadek. Złożył kiedyś pewną obietnicę i ma zamiar jej dotrzymać. Jego śledztwo nie podoba się policjantom, którzy nie chcą, by ktoś otrzymał za nich pochwałę. Wydaje się, że Ty będzie zdany sam na siebie. Jeszcze nie wie, że się myli.
Na lekturę tej książki zdecydowałam się przez to, że już kiedyś spotkałam się z twórczością tego autora. Czytałam Sędziego i kata, powieść, którą napisał z moim ukochanym Jamesem Pattersonem. Byłam ciekawa, czy Gross będzie w stanie napisać coś równie dobrego. Nie udało mu się przewyższyć mistrza, ale sprawił się całkiem poprawnie.
Krach czytało się całkiem szybko, choć przyznam, że spodziewałam się czegoś innego. Liczyłam na trzymającą w napięciu lekturę naszpikowaną nagłymi zwrotami akcji, a dostałam do ręki intrygę, która wymagała ode mnie pełnego zaangażowania. Chwila nieuwagi sprawiała, że traciłam wątek. Trudno było mi na początku wczuć się w klimat powieści. Przez przypadek odkryłam dlaczego tak się stało. Wiem, że polecanie konkurencji nie leży w interesie wydawnictwa, ale HarperCollins nie informuje o tym, że Andrew Gross wydał wcześniej 2 książki o Ty Haucku. Były to Czarny przypływ i Nie oglądaj się. Jestem trochę zła na siebie, że nie sprawdziłam tego zanim zabrałam się za Krach, może wtedy czytałoby mi się go na początku o niebo lepiej.
Krach to thriller, który na pewno spodoba się fanom Jamesa Pattersona. Nieco może irytować superglina, który pomimo tego, że opuścił służbę jakiś czas temu, wciąż wtrąca się do śledztwa i pakuje się przy tym w kłopoty. Aż strach pomyśleć, co działo się podczas pracy w policji. Mam też wrażenie, że ta tematyka przypadnie do gustu raczej mężczyznom. Nie chcę tu nikogo dyskryminować, ale drogie panie, bądźmy szczere, oni bardziej interesują się giełdą niż my. Tylko proszę, miejcie na uwadze dwa tytuły z Ty Hauckiem w roli głównej, o których wspomniałam. Wtedy ta historia będzie pełniejsza.

Andrew Gross
Krach
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu HarperCollins.

Danuta Pytlak "Medalion szczęścia"


Kilka miesięcy temu miałam już przyjemność recenzować książkę Danuty Pytlak. Było to Babie lato. Niezwykle dojrzała historia o miłości i chorobie. Po tak udanym debiucie wiedziałam, że muszę sięgnąć po kolejną powieść tej autorki. Co wniósł w moje życie Medalion szczęścia?
Urszula, beztroska czterdziestolatka, mieszka samotnie w wielkim domu, który odziedziczyła po ciotce. Rodzinna posiadłość skrywa w sobie wiele tajemnic. Urszula jednak nie spieszy się z ich rozwikłaniem. Póki co ważniejsze wydaje się opróżnienie zapasów z piwnicznej winnicy. Nie kończy się to zbyt dobrze. Kobieta trafia na oddział chirurgii, gdzie jej nogę ratuje bardzo przystojny lekarz. Czy to on ma odmienić życie wiecznej singielki? Jakie tajemnice kryje rodzinna posiadłość? Tego się ode mnie nie dowiecie, musicie się o tym przekonać sami, sięgając po Medalion szczęścia.
Tę książkę pochłonęłam w ciągu jednego dnia. Fakt, miejscami zakrawała o fantastykę i niektóre przedstawione w niej sytuacje nie mogły się zdarzyć, ale ta opowieść przypadła mi do gust. Danuta Pytlak posiada niesamowitą umiejętność zwracania czytelnikom uwagi na rzeczy, o których na co dzień nie myślą. Mało kto zastanawia się nad swoimi korzeniami. Większość zna historię swojej rodziny tylko 2, góra 3 pokolenia wstecz. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jakie niezwykłe opowieści są związane z naszymi przodkami. Tak samo było z Urszulą.
Autorka stworzyła niezwykłą historię. Poznawałam ją z wypiekami na twarzy i zastanawiałam się, co takiego działo się z moimi przodkami kilka wieków temu. Zazdrościłam głównej bohaterce, że jej rodzina ma tak niezwykłą przeszłość. Aż sama chciałabym odziedziczyć taki dom. Tak, wiem, marzenie ściętej głowy.
Z tą książką miałam ten sam problem, co z Babim latem, wiedziałam, jak się skończy. Zaczęłam to w pewnym momencie przeczuwać i nie pomyliłam się, ale wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadzało. Byłabym nawet rozczarowana, gdyby akcja potoczyła się inaczej. To było po prostu naturalne i cieszę się, że to wszystko tak się zakończyło.
Danuta Pytlak ma niezwykle lekkie pióro. Obie powieści, z którymi się do tej pory spotkałam, oczarowały mnie. Nie były oderwane od rzeczywistości. Postacie były z krwi i z kości, słowa, które wypowiadały, nie były sztuczne. autorka nie pisała ich na siłę. Akcja co prawda toczy się dość leniwie, ale nie można się przy niej nudzić. Tak samo, jak nie można do Medalionu szczęścia podejść zupełnie bez emocji. Ta książka bawi, wzrusza i zmusza do przemyśleń. Będę tęskniła za Ulą. Pewnie kiedyś znów będę chciała się z nią spotkać. Jestem bardzo ciekawa tego, czy Danuta Pytlak napisze kolejną książkę. Jeśli tak, sięgnę po tę pozycję w ciemno. A Wy, jeśli jeszcze nie znacie twórczości tej autorki, postarajcie się to zmienić. To jedna z lepszych polskich pisarek.

Danuta Pytlak
Medalion szczęścia
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Magdalena Kawka, Robert Ziółkowski "Tuż za rogiem"


Rzadko sięgam po powieści, które mają wielu autorów, bo obawiam się tego, że książka będzie podzielona na kilka części i każdy z twórców zaznaczy w niej swoją indywidualność, choć miała to być spójna całość. Postanowiłam jednak dać szansę Magdalenie Kawce i Robertowi Ziółkowskiemu, pozwoliłam im opowiedzieć ich historię. Chcecie wiedzieć, co wyszło z literackiego spotkania byłego policjanta i pisarki tworzącej powieści dla kobiet?
Monika i Tomasz zakochali się w sobie na przekór wszystkim. On, dobrze zapowiadający się biznesmen, który twardo stąpa po ziemi, ona, niespełniona malarka z duszą artystki, marzycielka. Są małżeństwem już od 20 lat. Żyją razem, ale jednak osobno. Każde ma swoje sprawy. Jedno stara się nie wchodzić drugiemu w drogę. Kiedy już tak się stanie, dochodzi niemalże do trzeciej wojny światowej. Uczucie, jakim tych dwoje ludzi się darzyło, już dawno wygasło. Teraz pozostały już tylko przyzwyczajenie i wzajemne pretensje. Tomasz szuka pocieszenia w ramionach innych kobiet. Monika zaczyna coraz częściej sięgać do kieliszka. Zastanawia się przy tym, gdzie popełniła błąd, że mąż ma ją teraz za nic. Wszystko wskazuje na to, że tego małżeństwa nie da się już uratować. Dopiero tragedia uświadamia małżonkom, że coś należy zmienić i niekoniecznie musi to być stan cywilny.
Książka rozpoczyna się mocnym uderzeniem. Mamy podwójne morderstwo. Dla mnie to idealne rozpoczęcie, ale ja jestem uzależniona od czytania historii z trupem w tle, więc trzeba mi to wybaczyć. Po takim wstępie poznajemy tę historię od początku. Z zapartym tchem czekamy na rozwój wydarzeń. Trupy już są, trzeba tylko dowiedzieć się, jak doszło do tej masakrycznej zbrodni. I tu jest zaskoczenie. Kiedy przeczytałam zakończenie, musiałam pozbierać szczękę z podłogi. Czegoś takiego się nie spodziewałam, dlatego, choć tego nie widać, robię głęboki ukłon w stronę autorów. Tak dobrej powieści psychologicznej nie czytałam już dawno. Mam nadzieję, że to nie była jedyna publikacja, jaka wydali razem. Czytelnicy znajdą tu idealnie odwzorowany obraz ludzkie psychiki i będą świadkami przemian, które w niej zachodzą.
Od samego początku nie lubiłam Tomasza. Miał pieniądze i wydawało mu się, że może wszystko. Żonę traktował gorzej niż psa. Ktoś może powiedzieć, że w sumie sobie na to zasłużyła, bo kto chciałby być z niespełnioną i pijącą artystką, która jest nudna jak flaki z olejem. Mimo to polubiłam Monikę. Było mi jej żal. Ucieszyłam się, gdy w końcu zebrała się w sobie i pokazała mężowi, gdzie jest jego miejsce.
Tuż za rogiem to historia nie tylko o małżeńskich zdradach. To opowieść przepełniona smutkiem, nostalgią i bólem. Autorzy pokazują, co dzieje się z uczuciem, jeśli przestaje się o nie dbać. Nie jestem już małym dzieckiem i wiem, że po jakimś czasie motylki w brzuchu zastępuje rutyna, ale to nie znaczy, że można przestać starać się o drugą osobę. Magdalena Kawka i Robert Ziółkowski bezbłędnie pokazują sylwetkę niedoskonałego człowieka. Pokazują, do czego może doprowadzić zła decyzja. Całość powieści jest niezwykle dojrzała, przemyślana i bardzo wiarygodna. Jak już wspomniałam, cała ta opowieść wydaje się oczywista, jednak autorzy postanowili zaskoczyć czytelników. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Brakowało mi takiej książki w naszej literaturze i cieszę się, że została napisana. Będę o niej bardzo długo pamiętała. Takiego małżeńskiego dramatu nie da się szybko zapomnieć. 

Magdalena Kawka, Robert Ziółkowski
Tuż za rogiem
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Piotr Bojarski "Ściema"



Piotr Bojarski, autor Ściemy powiedział, że pomysł na napisanie powieści pojawił się w pracy. Mężczyzna jest bowiem dziennikarzem i podczas spotkania autorskiego w Muzeum Czerwca 56. przyznał, że w trakcie pisania zastanawiał się, jak zainteresować wydarzeniami z czasu wojennego swoich synów, którzy nie wykazują zainteresowania tym okresem. Trudno im się dziwić. Sama należę do młodego pokolenia, które miało to szczęście, że urodziło się już po upadku komuny. Przyznam szczerze, że wciąż niewiele wiem na ten temat. Owszem, słyszałam opowieści rodziców, czytałam o tym książki, ale to dla mnie wciąż jedna wielka niewiadoma. Ściema może takim ludziom, jak ja pokazać tamte realia.

Kwiecień 2010 roku. Polska jest pogrążona w żałobie po rozbiciu się prezydenckiego samolotu. Dziennikarz Patryk Chromy postanawia jednak skupić się w swojej pracy na czymś innym niż roztrząsanie czy był zamach, czy też go nie było. Próbuje rozwikłać zagadkę niewyjaśnionej śmierci Roberta Niemczyka, który został ciężko pobity na przystanku tramwajowym i zmarł w wyniku poniesionych obrażeń. Winę zrzucono na czwórkę zomowców, którzy zostali jednak uniewinnieni podczas procesu w 1991 roku. Patryk Chromy chce dowiedzieć się tego, co tak naprawdę tam się stało. Nie chodzi mu tylko o to, że rozwiązanie takiej sprawy przyniesie mu zasłużoną sławę, lecz także o to, by po 20 latach móc powiedzieć rodzicom zamordowanego chłopaka prawdę. Nie ma pojęcia, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż mogłoby mu się to wydawać.
Jak wspomniałam na początku, stan wojenny znam tylko z opowieści rodziców, książek i telewizji. Nigdy, w przeciwieństwie do mojej starszej siostry, nie mogłam zaznać jego "uroków". W takiej samej sytuacji jest Patryk Chromy. Jego wiedza na ten temat jest bardzo okrojona. Nie wiedział nawet, jak brzmi rozwinięcie skrótu ZOMO. Ludzie, z którymi spotyka się w trakcie swojego "śledztwa", pozwalają mu na poznanie polskich realiów w latach 80. Zomowcy nie wstydzą się tego, kim byli.Bojarski nie ocenia ich. Pokazuje czytelnikom, jakie motywy nimi kierowali, a to, w jaki sposób ich osądzimy, to już nasza sprawa. Nie spotkałam się wcześniej z tak dobrym portretem psychologicznym byłego zomowca. 
Nie miałam jeszcze okazji odwiedzić Poznania. Autor opisał go jednak w taki sposób, że wydawało mi się, że wraz z głównym bohaterem przemierzam poznańskie ulice. Teraz przynajmniej będę wiedziała, od jakich miejsc mam się trzymać z daleka.
Do napisania książki Piotra Bojarskiego zainspirowały losy Wojciecha Cieślewicza i Piotra Majchrzaka. To dobra lekcja historii, która nam, młodym ludziom, przypomni o tym, co działo się kiedyś. Dziś niewiele się o tym mówi. Podejrzewam, że moje dzieci będą wiedziały na ten temat jeszcze mniej niż ja. Jestem wdzięczna autorowi za możliwość podróży w czasie i przekonania się o tym, jak wyglądały kulisy śledztw byłych milicjantów. Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę osoby, które już skończyły 18 lat i mają pojęcie o historii Polski. Do Ściemy trzeba dorosnąć, żeby ją zrozumieć. Dziękuję autorowi za ten pomnik pamięci wystawiony dla ofiar stanu wojennego. Mam nadzieję, że i wy nie przejdziecie obok niego obojętnie. Nie gwarantuję akcji wciskającej w fotel, pościgów szybkimi samochodami i upojnych nocy spędzonych w ramionach pięknych kobiet. Mogę was tylko zapewnić o tym, że ta lekcja historii zostanie w waszej pamięci na długo.

Piotr Bojarski
Ściema
Wydawnictwo Media Rodzina
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina.

P.S. Kochani, śledźcie na bieżąco Czytelnię. Czuję w powietrzu nadchodzący konkurs :)

Dan Simmons "Terror"



Co prawda żaden ze mnie wilk morski, nawet pływać nie potrafię i panicznie boję się głębokiej wody, ale kiedy tylko zobaczyłam zapowiedź Terroru, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na tę błękitną okładkę z okrętem i powtarzałam sobie, że zrobię wszystko, by dorwać powieść Dana Simmonsa. Moja radość była przeogromna, gdy mi się to udało. Jak wyglądało moje starcie z tym opasłym tomiskiem? Przekonajcie się sami.
W maju 1845 roku dwa statki - HMS Erebus i HMS Terror - wyruszyły ku północnym brzegom Kanady. Na czele załogi, która udaje się na ekspedycję badawczą, stanął sir John Franklin. Celem tej ekipy było poszukiwanie Przejścia Północno-Zachodniego, szukanego od wielu wieków przez różnych ludzi. Czemu to było tak ważne? Odnalezienie tego przesmyku pozwoliłoby zaoszczędzić czas potrzebny na opłynięcie Ameryki Północnej. Umożliwiłoby to ominięcie wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Członkowie załogi wiedzą, że nie będzie to przyjemna podróż. Zdają sobie sprawę z tego, że nie każdy może stamtąd wrócić. To wyprawa, podczas której przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z głodem czy dzikimi zwierzętami, ale także z samym sobą, z własnymi lękami i szaleństwem. Nie przewidzieli jednak, że spotka ich coś zdecydowanie gorszego niż szkorbut czy pusty żołądek. Spotkają coś, co będzie śledzić każdy ich ruch, atakować i pożerać. Śmierć, której widmo unosi się nad marynarzami, wydaje się w tej sytuacji jedynym wybawieniem.
Z ręką na sercu przyznam się do tego, że myślałam, że nie dokończę tej książki. Przez pierwszych kilkanaście stron nie byłam w stanie wczuć się w klimat powieści. Ciągle coś mnie rozpraszało i bałam się, że porwałam się z motyką na słońce. Obiecałam sobie jednak, że nie pozwolę, żeby marynarskie opowieści mnie pokonały. Było ciężko, ale w końcu udało mi się złapać wiatr w żagle. Z wypiekami na twarzy śledziłam to niezwykłe połączenie powieści przygodowej, dramatu i horroru. Pokochałam to opasłe tomisko i nie potrafiłam go odłożyć na półkę. Czytałam tę książkę podczas upałów, ale wcale nie było mi gorąco. Czułam chłód, który towarzyszył bohaterom. Odczuwałam także ich strach. Niewielu autorów jest w stanie napisać takie majstersztyki. Danowi Simmonsowi bezapelacyjnie się to udało. W trakcie lektury wydawało mi się, że jestem z członkami wyprawy na statku i tylko czekam na to, aż w końcu i mnie dopadnie stworzenie, które żywi się nie tylko ludźmi, ale także strachem. Już dawno nie byłam tak wciśnięta w fotel.
Ta wyprawa miała miejsce naprawdę. Do tej pory nie wiadomo, co stało się z jej uczestnikami. Dan Simmons próbuje odpowiedzieć na to pytanie. Prawda miesza się z fikcją. Nie przeszkadzało mi jednak wprowadzenie do powieści krwiożerczego monstrum. Myślę, że bez niego utraciłaby ona ten dreszczyk emocji.
Terror to nie tylko marynarska opowieść o poszukiwaniu innej morskiej drogi do opłynięcia Ameryki. To przede wszystkim opowieść o tęsknocie, strachu i samotności. Chwyta czytelnika za serce i gra na jego uczuciach. Jedynym jej mankamentem było to, że niestety dość szybko zniszczyła się w trakcie lektury. Kiedy ją czytałam, na grzbiecie pojawiły się bruzdy i bałam się, że w końcu się rozklei i zaczną wypadać z niej kartki. To jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić. Do samej powieści nie mam najmniejszych zastrzeżeń i polecam ją nie tylko wilkom morskim, ale też wszystkim tym, którzy lubią niewyjaśnione tajemnice sprzed lat.

Dan Simmons
Terror
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Vesper.

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #23 Paul Donnelley "501 most notoriuos crimes"


W dzisiejszym Poniedziałku ze zbrodnią w tle chcę opowiedzieć Wam o książce, której, ku mojej rozpaczy, nie ma w Polsce. Gdyby nie to, że mam siostrę w Wielkiej Brytanii, sama nigdy bym się o niej nie dowiedziała. 501 most notorious crimes to był prezent od niej za to, że dostałam się na studia. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak duże były moje oczy, gdy zobaczyłam ją w paczce.
Jak sam tytuł wskazuje, w książce jest 501 opisów zbrodni, o których słyszał każdy z nas. Publikację podzielono na kilka części. Każda z nich poświęcona jest innemu przestępstwu. Mamy tu piratów, porywaczy, oszustów finansowych, szpiegów, morderców, chorych psychicznie seryjnych morderców, a także zamachowców. Znajdują się tutaj także opisy niewyjaśnionych zbrodni. Autor sięgnął w swojej książce do czasów biblijnych, by zakończyć swoją opowieść na zamachach terrorystycznych w Hiszpanii w 2004 roku.
Przy prawie każdej historii znajdują się fotografie. Możemy przekonać się, jak wyglądał przestępca. Wielokrotnie można też znaleźć zdjęcia z miejsca zbrodni. Niektóre z nich są naprawdę masakryczne. O gęsią skórkę przyprawiają też zeznania zbrodniarzy. Mnie najbardziej wcisnęły w fotel słowa małej dziewczynki, która zabiła chłopca, bo chciała zobaczyć jak on będzie umierał. A podobno dzieci to niewinne istotki... Po przeczytaniu tej książki zaczynam w to wątpić.
Najwięcej miejsca poświęcono morderstwom, bo ich, niestety popełnia się najwięcej. Autor bardzo sumiennie przygotował się do napisania tej publikacji. Nie tylko dotarł do świadków, prześledził przebieg procesów, ale także opisał genezy popełnionych zbrodni. Podziwiam ogrom jego pracy. Żałuję, że ta książka nie została przetłumaczona na język polski. Założę się, że znalazłoby się sporo czytelników, którzy chcieliby ją przeczytać.
W trakcie lektury wiele razy zadawałam sobie pytanie, co trzeba mieć w głowie, żeby tak skrzywdzić drugiego człowieka? Jakim potworem trzeba być, żeby popełnić zbrodnię i opowiadać o niej jak o pogodzie? Wielu przestępców wyglądało bardzo niepozornie. Nie powiedzielibyście, że tak dobrzy ludzie mogą kogokolwiek zranić. Pozory mylą.
Ta książka mną wstrząsnęła. Dość długo nie mogłam otrząsnąć się z szoku po lekturze. Myślałam, że o zbrodniach przeczytałam już tyle, że nic mnie nie wzruszy. Paul Donnelley pokazał mi, że to, z czym zmierzyłam się do tej pory to pikuś w porównaniu z 501 most notorious crimes. Mam nadzieję, że prędzej czy później któreś polskie wydawnictwo wykupi prawa do wydania tej książki. Takiego studium zbrodni u nas brakuje.

Oscar Wilde "Portret Doriana Graya"


Kiedy bardzo zadowolona z siebie oznajmiłam panu mężowi, że zamówiłam sobie Portret Doriana Graya do recenzji, zdębiał. Powiedział, że przecież przecież zarzekłam się, że nie przeczytam tej książki, dopóki nie dostanę całego wiadra Kinder Niespodzianek, bo swój honor mam. Dopiero po chwili zaświtało mu, że zamówiłam tego właściwego Graya, a nie Greya, do którego ślinią się kobiety na całym świecie. Książek o nim nie przeczytam raczej z własnej woli, chyba że ktoś zafunduje mi calusieńkie wiadro Kinder Niespodzianek. Wtedy mogę zacząć się zastanawiać.
Słyszeliście kiedyś o Dorianie Grayu? Nie, to nie jest nikt spokrewniony z Christianem Greyem, więc jeśli nazwisko przywabiło jego fanki, muszę je rozczarować. Ci dwaj panowie nie mają ze sobą nic wspólnego. Kim więc jest Dorian Gray, jeśli nie jest przodkiem boskiego Christiana? Był to młodzieniec o posągowej urodzie. Wywodził się z wyższych warstw społecznych i dopiero zaczynał swoje życie na salonach elity. Był nieśmiały, niewinny i skromny. Wszystko zmieniło się, gdy zapozował do portretu autorstwa Basila Hallwarda. Widząc swoją podobiznę na płótnie, młodzieniec wypowiada słowa, których później gorzko pożałuje. Jakie? Tego Wam nie zdradzę. Powiem tylko tyle, że od tej chwili życie tego mężczyzny zmieni się. Niekoniecznie na lepsze.
Ta książka to klasyka. Jestem bardzo szczęśliwa, że trafiła w końcu do mojej biblioteczki i nie mam zamiaru się z nią rozstawać, choć jej lektura była dość trudna. Wywody lordy Henry'ego Wottona były momentami nieco nużące i musiałam użyć całych zapasów samozaparcia, by nie przewrócić kartki bez czytania ich. Miałam Portret Doriana Graya na oku od bardzo dawna i cieszę się, że dotarł do mnie dopiero teraz. Dlaczego? Wcześniej nie byłabym gotowa na starcie z tą opowieścią. Trzeba do niej dorosnąć, by zrozumieć, co autor chce nam przekazać. Inaczej jego słowa będą w naszych oczach tylko bezsensownym bełkotem. 
Porter Doriana Graya od samego początku wywoływał sporo kontrowersji. Autor musiał zmienić to, co napisał, gdyż jego aluzje do homoseksualizmu były dla ówczesnych czytelników bulwersujące. Dla nas, ludzi żyjących w XXI wieku to nic nadzwyczajnego, dlatego Wydawnictwo Zysk i S-ka oddało w nasze ręce nieocenzurowaną i przepięknie wydaną wersję tego dzieła. Na zdjęciach pewnie nie będzie tego widać, ale okładka przypomina w dotyku płótno obrazu. Majstersztyk. Składam głęboki ukłon w stronę pomysłodawcy tego projektu. To był strzał w dziesiątkę.
Po tę książkę powinni sięgnąć przede wszystkim dojrzali czytelnicy. Starcie z powieścią psychologiczną, ukazującą destrukcję bohatera, może być dla młodzieży trudnym przeżyciem. To dość stara powieść, wiele się od tego czasu zmieniło i niektóre fragmenty mogą żądnych wrażeń czytelników uśpić. Odradzam sięganie po Portret Doriana Graya ludziom, którzy nie lubią zastanawiać się po odłożeniu książki nad tym, co właśnie przeczytali. Oscar Wilde zmusza do przemyśleń. Podziwiam go, że stworzył takie dzieło, które pomimo upływu wielu lat, nie straciło swojego wydźwięku i nadal jest w miarę uniwersalne do interpretowania.
Jakiś czas temu widziałam zapowiedź filmu nakręconego na podstawie tej książki. Nie wiem, czy zdecyduję się go obejrzeć. Chyba wolę, żeby w mojej pamięci pozostał taki obraz Doriana Graya, jaki sama sobie stworzyłam. Nie chcę go zniszczyć. Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za to, że podjęło się wydania po raz kolejny tego dzieła literatury klasycznej. Mam nadzieję, że dotrze ono do jak największej liczby odbiorców i rozkocha ich w sobie.

Oscar Wilde
Portret Doriana Graya
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Agata Przybyłek "Nie zmienił się tylko blond"


Mam 24 lata, jestem ciemną blondynką i właśnie zabieram się za pisanie recenzji książki Agaty Przybyłek Nie zmienił się tylko blond. Czy to dobre zdanie, by właśnie od niego zacząć dzisiejszy wpis? Dlaczego nie? Od podobnych słów swoją książkę zaczyna autorka.
Iwona - blondynka, niepracująca matka czwórki dzieci, właścicielka dwóch psów, ciężarnej kotki i żona bawidamka, który właśnie oznajmił jej, że odchodzi do innej, a ona musi opuścić jego mieszkanie. Jakby tego było mało, najstarszy syn oznajmia, że jego dziewczyna spodziewa się dziecka. Co robić w takiej sytuacji? Najlepiej wsiąść do pociągu i to nie byle jakiego, bo do takiego, który jedzie do rodziców, zabrać ze sobą wesołą dziatwę wraz ze wszystkimi ciężarnymi osobnikami i ułożyć sobie życie od nowa. Łatwo powiedzieć, prawda? Ale jak w kilku walizkach zmieścić dorobek życia i jak wrócić do pracy po tylu latach siedzenia w domu z dziećmi? Iwona jednak nie załamuje rąk i pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Mam dość mieszane uczucia po lekturze tej książki. Polubiłam Iwonę, choć nie chciałabym się znaleźć na jej miejscu. Z trudem ogarniam pracę, dom, chłopa i dwa chomiki, a co tu dopiero mówić o czwórce dzieci, kochance męża, psach i nadprogramowych kotach? Aż taką supermenką nie jestem.
Z całego serca pokochałam Henryka, ojca Iwonki. Żył w swoim świecie, jak każdy facet, ale dla dobra córki był w stanie zrobić wiele, nawet ruszyć na niewiernego zięcia z siekierą. Halina, matka Iwony znów mnie drażniła. Nie lubię matek, które na siłę odgrywają cierpiętnice i za wszelką cenę próbują postawić na swoim, a ta właśnie taka była. Nie do końca nadążałam za jej tokiem myślenia i miałam wrażenie, że Halina przybyła na Ziemię z innej planety. Tylko nie wiem jeszcze z jakiej.
Nie do końca przekonał mnie sposób, w jaki autorka przedstawiła dzieci Iwony. O ile dwójka starszych zachowywała się jak na nastolatków przystało, tak czteroletnie bliźnięta momentami zachowywały się nieadekwatnie do swojego wieku. Mam tu na myśli choćby scenę, w której jedno mówi drugiemu o rozwodzie rodziców. Może i się czepiam, w końcu nie mam dzieci, nie jestem rozwódką i nie wiem, jak reagują na takie rzeczy maluchy, ale to zachowanie zdecydowanie bardziej pasowałoby mi do chodzących do szkoły dzieci, a nie do czterolatków.
Mieszane uczucia budzi we mnie także humor. Owszem, momentami zaśmiewałam się do rozpuku, ale były też chwile, gdy siedziałam nad książką ze skwaszoną miną, bo miałam wrażenie, że autorka przekombinowała. Miało być zabawnie, a wcale tak nie było. Autorce zdarzyło się też kilka wpadek, jak chociażby to, że wysłała Iwonkę i jej przyjaciela Jarusia do gimnazjum, a za ich czasów coś takiego nie istniało. Kiedy zaczynałam chodzić do szkoły w 1997 roku, w Polsce były jeszcze ośmioletnie szkoły podstawowe. Moja o 5 lat starsza kuzynka szła jeszcze tym systemem, a pan mąż, nie wypominając mu wieku, lat 28, był bodajże drugim rocznikiem, który poszedł do gimnazjum. Z tego wynika, że Iwonka i Jaruś do tej placówki uczęszczać nie mogli.
To debiut literacki autorki, więc przymknę oko na jej wpadki, każdemu się zdarzyć może, a ja sama lepiej bym tego nie napisała. Obawiam się trochę tego, że szybko zapomnę o tej książce. Niemniej jednak polecam ją kobietom, które szukają lektury na ciepłe dni. Nie zmienił się tylko blond na pewno dostarczy Wam rozrywki. To dobra propozycja, która oderwie każdego od codziennych trosk.

Agata Przybyłek
Nie zmienił się tylko blond
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2015 

Peter Ackroyd "Charlie Chaplin"


Charliego Chaplina nie muszę nikomu chyba przedstawiać. Prawie każdy z nas kojarzy tego komika z wąsikiem i melonikiem, który w przyspieszonym tempie wyginał się na szklanym ekranie. Mam do tego komika słabość, oglądałam filmy z jego udziałem i był dla mnie niekwestionowaną gwiazdą niemego kina. Muszę przy tym przyznać, że o jego życiu wiedziałam stosunkowo niewiele, dlatego ucieszyłam się, gdy ta książka trafiła w moje ręce.
Kim właściwie był Charlie Chaplin? Życie go nie rozpieszczało. Urodził się w biednej rodzinie, nie zaznał miłości rodzicielskiej. Nie było mu łatwo. Jego droga na szczyt nie była usłana różami. Peter Ackroyd pokazuje czytelnikom nieznaną twarz tego komika. Aktor zmieniał kobiety jak rękawiczki i nie zawsze traktował je tak, jak na to zasłużyły. Wiele do życzenia pozostawiało także jego podejście do dzieci. Nie był też zbyt miłym w obejściu współpracownikiem. Był opryskliwy wobec nich i często wybuchał złością. Uwielbianemu przez tłumy gwiazdorowi słono przyszło zapłacić za sławę.
Ta książka pokazała mi zupełnie inną twarz Charliego Chaplina. W sumie to, czego się z niej dowiedziałam, nie powinno budzić mojego zdziwienia. Wiele sław z Hollywood ma dwie twarze. Jedna, ta, którą widzą wszyscy, jest radosna. Druga, ukrywana przed światem, nie jest wcale taka piękna. Peter Ackroyd na przykładzie Charliego Chaplina pokazuje, że można być osobą samotną pośród tłumu. Komik stronił od spotkań z fanami. Nie potrafił sobie poradzić z demonami przeszłości. W życiu realnym nie był już tak radosny.
Tę biografię połyka się jednym tchem. Została napisana w prosty, acz niezwykle ciekawy sposób. Peter Ackroyd bardzo sumiennie przyłożył się do swojej pracy. To widać. Nie szukał tanich sensacji, dzięki którym mógłby zarobić krocie. Autora nie interesowały plotki. Przedstawił udokumentowane fakty. Pojawiają się wspomnienia osób znających komika osobiście. Na jego temat wypowiadają się między innymi jego dzieci. Ackroyd nie zasypuje czytelników zbędnymi informacjami, podaje im to, co najważniejsze. Pokazuje prawdziwą historię tego komika. We mnie wzbudziła ona sporo emocji. Raz żałowałam Chaplina, by za chwilę czuć do niego obrzydzenie. Już dawno nie czytałam tak dobrej biografii. Nie znałam wcześniej autora, ale wiem, że muszę nadrobić zaległości. Jeśli pozostałe książki Petera Ackroyda są równie dobre, jak ta, na pewno czeka na mnie pasjonująca lektura.
Bardzo podoba mi się wydanie tej książki. Twarda oprawa uchroni ją przed zniszczeniem. Dodatkowo jest ona szyta, a nie klejona, więc nie rozpadnie się zbyt szybko. Dodatkowym plusem są umieszczone w niej zdjęcia. Dzięki nim ta biografia nabrała niezwykłego klimatu i przeniosła mnie do czasów świetności Charliego Chaplina. Dzięki niej przypomniałam sobie niektóre filmy z udziałem tego komika. Miałam okazję dowiedzieć się, dlaczego pewne postacie zostały wykreowane tak, a nie inaczej.
Jeśli ktoś zna wcześniejszą twórczość Petera Ackroyda, na pewno nie będzie zawiedziony po lekturze. Tak samo będzie z wielbicielami biografii i fanów Charliego Chaplina. Jestem ciekawa, czy tym, którzy lekturę mają dopiero przed sobą, będą towarzyszyły w trakcie niej tak duże emocje, jak to było w moim przypadku. Cieszę się, że udało mi się odbyć tę podróż w czasie. Na pewno szybko o niej nie zapomnę. Polecam tę książkę każdemu, naprawdę warto się z nią zapoznać.

Peter Ackroyd
Charlie Chaplin
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Renata Czarnecka "Księżna Mediolanu"


Wiele małych dziewczynek bawi się w księżniczki. Mnie zdarzało się to raczej rzadko. Byłam chłopczycą i noszenie korony średnio mi się uśmiechało. Chyba podświadomie wiedziałam, że bycie księżniczką wcale nie jest takie fajne, jak się wydaje. Dość boleśnie przekonała się o tym Izabela Aragońska, matka Bony Sforzy.
Izabela była młodą dziewczyną, gdy przyszło jej opuścić rodzinny kraj, by wyjść za mąż za księcia Mediolanu. Przyszła żona była oczarowana swoim narzeczonym. A on? Tego już o nim nie można powiedzieć. Narzeczona nie przypada mu do gustu. Nie ma jednak wyjścia, musi się z nią ożenić, gdyż tego się od niego wymaga. Nie musi kochać żony, wystarczy, by spłodził dziedzica tronu. Tu jednak pojawiają się pewne komplikacje Gian Galeazzo ma pewne szkodliwe przyzwyczajenia, które mogą zagrozić ciągłości rodu. Na domiar złego jeden z członków jego rodziny nieco inaczej widzi przyszłość Mediolanu. 
Przyznam, że o Izabeli Aragońskiej wiedziałam raczej niewiele. Moja wiedza ograniczała się do tego, że była matką Bony i nie paliła się do przyjazdu do Polski, by zobaczyć swoje wnuki. Renata Czarnecka przybliżyła mi jej postać. Księżna była bardzo zakochana w mężu, on jednak nie odwzajemniał tego uczucia. Miał inne pasje. Izabela nie była oszałamiająco piękna, jej siła tkwiła w charakterze. Niejedno przeszła, lecz nie poddawała się. Walczyła o swoje i starała się walczyć o małżeństwo oraz pozycję męża.
Cieszę się, że nie urodziłam się w tamtych czasach. Kobiety nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Musiały podporządkować się woli męża. Ich rola ograniczała się do rodzenia i wychowania dzieci. Księżniczkom też nie było łatwo. Musiały przeprowadzić się do innego państwa, często były źle traktowane, a rodzina męża nieraz podkopywała pod nimi dołki, byleby tylko postawić na swoim. Za żadne pieniądze nie chciałabym mieszkać na dworze, na którym ze świecą musiałabym szukać przychylnej mi osoby.
Renata Czarnecka zaserwowała czytelnikom w swojej powieści bardzo wiarygodny obraz renesansowego dworu. Widać, że autorka sumiennie przygotowała się do napisania książki. Jestem nieco zawiedziona tym, że Izabela nie od samego początku ma w powieści głos. Wiem, że kobiety miały wtedy być cicho i przyjmować wszystko, co przyniesie los z pokorą, lecz zabrakło mi emocji. Może lepiej by było, gdyby główna bohaterka mówiła o tym, co się dzieje, w pierwszej osobie. Wtedy łatwiej byłoby wczuć się w jej sytuację.
Autorka książki napisała powieść historyczną w bardzo zrozumiały sposób, nie ucieka się do uderzania w naukowy ton. Przy Księżnej Mediolanu nie da się nudzić. To dobra propozycja dla wielbicieli książek z historią w tle. Z niecierpliwością będę czekać na kontynuację losów Izabeli i jej dzieci. Zakończenie narobiło mi na nią sporego apetytu.

Renata Czarnecka
Księżna Mediolanu
Wydawnictwo Książnica
Wrocław 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #22 Andrew Klavan "Nikomu ani słowa"


Wyobraźcie sobie, że jesteście przez cały czas obserwowani. Ktoś śledzi każdy Wasz ruch, słyszy każde wypowiedziane przez Was słowo. Na domiar złego ten ktoś przetrzymuje Waszą córkę. Nie możecie nikomu powiedzieć o tym, co się dzieje, bo wtedy dziecku stanie się krzywda. Bylibyście w stanie podporządkować się temu, co porywacze kazali Wam zrobić?
Psychiatra Nathan Conrad prowadzi świetnie prosperującą praktykę na Central Park West. Specjalizuje się w niezwykle trudnych przypadkach. Przyjmuje schizofreników, katatoników i niepoczytalnych przestępców. Ma też niezwykle udane życie osobiste. Jest szczęśliwym mężem i ojcem małej Jessiki. Rozpoczyna pracę z Elizabeth, kobietą, która jest oskarżona o popełnienie niezwykle okrutnego morderstwa. Nikt inny nie potrafi nawiązać z nią kontaktu. Nathan jest ostatnią deską ratunku policjantów. Krótko po rozpoczęciu terapii znika córka psychiatry. Porywacze obserwują małżeństwo Conradów, które nikomu nie może powiedzieć o tym, co się stało. Jeśli puszczą parę z ust - Jessice stanie się krzywda. Nathan ma tylko kilka godzin, by uratować życie swojej ukochanej córeczki i spełnić żądania przestępców. Czy mu się uda? Tego musicie dowiedzieć się sami, ja nic więcej nie zdradzę.
Muszę przyznać, że po tę książkę sięgnęłam dopiero po obejrzeniu filmu z Michaelem Douglasem i nieżyjącą już Brittany Murphy. Został on nakręcony na podstawie tej właśnie powieści. Zarówno książka, jak i jej ekranizacja, wcisnęły mnie w fotel. Uwielbiam thrillery, które od początku do końca trzymają mnie w niepewności. Powieść Andrew Klavana jest wypełniona nagłymi zwrotami akcji. Nie wiadomo, co za chwilę się stanie. Spodobało mi się to, w jaki sposób autor poprowadził narrację. Miałam wrażenie, że czytam myśli bohaterów. Obserwowałam zachodzące w nich zmiany. Co prawda podchodzę z dużą rezerwą do powieści psychologicznych, ale ta przypadła mi do gustu. Nie spodziewałam się aż takiej przemiany po głównym bohaterze. Nathan pokazuje, do czego zdolny jest ojciec, by odzyskać córkę. 
Andrew Klavan genialnie buduje i dawkuje napięcie. Przy tej książce nie sposób się nudzić. Połknęłam ją jednym tchem. Jest ona wypełniona zagadkami. Więcej tu niewiadomych niż pewników. Nie wiadomo, kim jest Elizabeth i na co tak naprawdę cierpi. Nie jest też pewne to, czy kogoś zamordowała. Uwielbiam takie tajemnicze historie. Jestem ciekawa, czy pozostałe książki tego autora są równie dobre jak ta. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś o tym przekonać.
Jeżeli nie słyszeliście o tej książce, zachęcam Was do lektury. Naprawdę warto. To gratka dla czytelników lubiących powieści psychologiczne i dobre, trzymające w napięciu thrillery. Po lekturze obejrzyjcie film o tym samym tytule. Mam nadzieję, że i Was wciśnie on w fotel.

Andrew Klavan
Nikomu ani słowa
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2011

Victoria Gische "Tajemnice królów"


Książki historyczne były obecne w moim życiu od kiedy tylko pamiętam. Mam o 11 lat starszą siostrę, która jest historyczką i czasem czytałam to, co ona. Chociaż największą miłością darzę średniowiecze, mam także słabość do starożytnego Egiptu. Fascynuje mnie to, co tam się działo. Do tej pory zastanawiam się, w jaki sposób wybudowano piramidy. Uwielbiam egipską mitologię i znam historie władców Egiptu. Ślązaczka, która ukrywa się pod pseudonimem Victoria Gische, opowiada czytelnikom o tym, co działo się w tamtym państwie za czasów panowania ostatnich królów XVIII dynastii.
Bycie władcą nie jest wcale takie proste. Nie dość, że musi on być dobrym strategiem, to jeszcze powinien interesować się swoimi poddanymi i dbać o ich potrzeby. Wielu władcom ich pozycja społeczna uderza do głowy. Wtedy wrogowie zrobią wszystko, by pozbawić kogoś takiego wpływów, a nawet życia. Wszystko po to, by wprowadzić swoją politykę. Dwór królewski nie jest bezpiecznym miejscem, roi się tam od plotek i dwulicowych ludzi, którzy tylko czekają na to, żeby władcy powinęła się noga.
Tak też było w starożytnym Egipcie. Horemheb, który zasiadł na tronie, czuje, że śmierć Tutanchamona nie była przypadkiem. Dodatkowo jego wątpliwości budzi zniknięcie księżniczki Anchesnamon. W dojściu do prawdy pomaga mu żołnierz Shardan, próbujący uporać się z przeszłością. Pogodzenie się z siostrą, która obwinia go o zmarnowanie życia, nie jest wcale takie proste.
W trakcie lektury widać, że autorka sumiennie podeszła do napisania powieści. Jej starożytny Egipt jest żywy, pełen emocji. Śmierć przeplata się z życiem, prawda z kłamstwem, a nienawiść z miłością. Bardzo spodobał mi się wątek Shardana i jego siostry. Nieczęsto spotyka się książki o starożytnym Egipcie, w których poświęca się tyle miejsca zwykłym śmiertelnikom, o jakich historia szybko zapomni. Przeważnie czytelnicy mają okazję dokładnie zapoznać się z życiem władców, o ich poddanych jakoś się zapomina. Przyznam, że ten wątek przypadł mi do gustu bardziej niż to, co działo się wokół Horemheba. Polubiłam Shardana i chciałam, żeby udało mu się pokonać demony przeszłości. Nie miał łatwego życia i zasłużył na szczęście. Jego siostrze, Kyrene, chętnie przetrzepałabym skórę. Nie miała prawa za wszystko oskarżać swojego brata. Nie lubiłam jej i jestem ciekawa, czy inni czytelnicy będą mieli podobne odczucia co do jej osoby.
Tajemnice królów czyta się bardzo szybko. Nie ma tu zbędnych historycznych informacji, które mogłyby przytłoczyć czytelnika. Mocną stroną książki są postaci z krwi i kości. Dialogi są naturalne, a opisy działają na wyobraźnię. Można nawet przeczytać o tym, w jaki sposób przygotowywano faraona w ostatnią podróż do Doliny Królów. Zaskoczyło mnie zakończenie. Takiego rozwiązania zagadek, o których wspomniałam wcześniej, nie spodziewałam się.
Victoria Gische pokazuje bardzo uniwersalną dla każdej epoki prawdę - władza niszczy człowieka. W pogoni za nią zapomina się o innych i robi się okrutne rzeczy. Władza ukazuje prawdziwą naturę osoby, która trzyma ją w rękach. W wielu przypadkach pozostawia ona wiele do życzenia. Tak było, jest i niestety będzie.
Przygotowując się do napisania tego tekstu, znalazłam informację o poprzednich książkach Victorii Gische. Bardzo zaintrygowała mnie Kochanka królewskiego rzeźbiarza, której akcja także dzieje się w starożytnym Egipcie. Jestem bardzo ciekawa, czy spodoba mi się równie mocno jak Tajemnice królów. Jeśli szukacie dobrej książki historycznej, którą będziecie mogli "połknąć" w trakcie jednego dnia - sięgnijcie po opisaną przeze mnie powieść. Na pewno nie będziecie zawiedzeni.

Victoria Gische
Tajemnice królów
Wydawnictwo Bellona
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Bellona.

Oscarowy TAG książkowy

Kochani!
Jest piątek, weekend zbliża się wielkimi krokami, co powiecie na TAG książkowy? Dzisiaj chciałabym zaprosić Was do zabawy w Oscarowy TAG książkowy, którego jestem autorką. Jakie są zasady zabawy? Poniżej znajdziecie kategorie, w których można przyznać nagrody. To, do kogo trafi książkowy Oscar, zależy wyłącznie od Was. Nie musicie ograniczyć się do książek, które zostały wydane w tym roku. Pamiętajcie tylko o tym, że nagroda w danej kategorii może trafić wyłącznie do jednego laureata.
Chcecie przyłączyć się do zabawy? Będzie mi miło, jeśli się na to zgodzicie. Podajcie tylko w komentarzu link do swojej wersji książkowych Oscarów. Chętnie poczytam komu przyznaliście nagrodę :) Jeżeli nie macie bloga, a pomysł Wam się spodobał - nic straconego, możecie swoje typy podać w komentarzu.

Nagroda Akademii Filmowej, czyli Oscar dla najlepszej (póki co) książki wydanej w 2015 roku.
Czytałam sporo bardzo dobrych książek i trudno mi wybrać tę jedną, jedyną, ale skoro muszę, postawię na Chłopca i psa Wendy Holden. Niezwykłą opowieść o dwójce wspaniałych bohaterów, których życie nie oszczędzało, a pomimo to potrafią się oni z niego cieszyć. Polecam każdemu.

Oscar dla najlepszego aktora pierwszoplanowego, czyli Twój ulubiony główny bohater
Myron Bolitar z książek Harlana Cobena. Uwielbiam go za wszystko, co robi. To nic, że na śniadanie je płatki z mlekiem, bo z gotowaniem jest na bakier. Chętnie umówiłabym się z nim na kawę i porozmawiała o jego śledztwach.

Oscar dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej, czyli Twoja ulubiona główna bohaterka
No i tu mam problem. Jest sporo babek z jajami, które kocham, ale nagroda z moich rąk powędruje do Jane Rizzoli z książek Tess Gerritsen. Gdyby było więcej takich policjantek jak ona, świat byłby piękniejszy :)

Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego, czyli Twój ulubiony drugoplanowy bohater
Harlan Coben się obłowi w nagrody, bo mój książkowy Oscar dla bohatera drugoplanowego powędruje do Windsora Horne'a Lockwooda III. Uwielbiam go po prostu za to, że jest.

Oscar dla najlepszej aktorki drugoplanowej, czyli Twoja ulubiona drugoplanowa bohaterka
Znów mam problem, komu przyznać nagrodę. Uwielbiam większość bohaterek, które pojawiają się w książkach. Po dłuższym zastanowieniu wybieram Ellen z Filarów ziemi Kena Folletta. Nie bała się żyć w lesie, sama wychowała syna. Była nieco nieokrzesana, ale i tak darzę ją sporą dawką sympatii.

Oscar dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, czyli książka, na której tłumaczenie czekacie z niecierpliwością
Ja od wielu lat czekam i pewnie się nie doczekam na tłumaczenie książki Paula Donnelleya 501 most notorious crimes. Jeśli chcecie wiedzieć, o czym ona jest, bądźcie ze mną w Poniedziałek ze zbrodnią w tle 17 sierpnia.

Oscar za najlepszy pełnometrażowy film animowany, czyli Wasza ulubiona powieść dla dzieci
Mały książę Antoine se Saint-Exupery. Kocham tę książkę. Muszę ją sobie odświeżyć.

Oscar za najlepszy krótkometrażowy film animowany, czyli Wasz ulubiony zbiór bajek dla dzieci
Nagrodę w tej kategorii zgarniają bracia Grimm. Jestem już trochę wiekowa, ale ich bajki kocham i to raczej nigdy się nie zmieni. Będę nimi katowała moje dzieci :D

Oscar za najlepszy montaż, czyli najlepiej wydana (pod względem graficznym) książka
Nagroda wędruje do najnowszego wydania Portretu Doriana Graya Oscara Wilde'a. Dlaczego? Za parę dni przekonacie się sami.

Oscar za najlepszą muzykę filmową, czyli książka z muzyką w tle
Ostatnia piosenka Nicholasa Sparksa. Ta opowieść mnie wzruszyła, choć początkowo czułam się trochę za stara na jej lekturę.

Oscar za najlepsze kostiumy, czyli najlepsza powieść historyczna
Tutaj mam spory dylemat, bo uwielbiam powieści historyczne i prawie każdej dałabym nagrodę, jednak mój Oscar w tej kategorii wędruje do Ostatniej królowej Christophera W. Gortnera, który w niezwykły sposób przeniósł czytelników do czasów, w których żyła Joanna Szalona. Nikt nie opowiedział tej historii tak dobrze, jak on.

Oscar za najlepszą reżyserię, czyli Twój ulubiony autor/ulubiona autorka
Podzieliłabym tego Oscara na kilka, ale nie mogę, więc przyznam go Harlanowi Cobenowi. Za całokształt twórczości.

Oscar za najlepszy scenariusz adaptowany, czyli Twoja ulubiona ekranizacja filmowa
Nagroda w tej kategorii wędruje do Kobiety w czerni. Dlaczego? Poczekajcie na burzowy dzień, przeczytajcie książkę, obejrzyjcie film i przekonajcie się sami.

Oscar za najlepszy scenariusz oryginalny, czyli książka, którą chętnie zobaczysz na dużym ekranie
Chłopiec w lesie Cartera Wilsona. Co prawda pewnie moje nerwy nie wytrzymają napięcia, ale chętnie zobaczyłabym ekranizację tej książki.

Oscar za najlepsze zdjęcia, czyli książka, w której pojawiają się zdjęcia i ilustracje
Tę nagrodę przyznam Kobiecie na krańcu świata Martyny Wojciechowskiej. To kopalnia wiedzy na temat życia kobiet, która została wzbogacona o niezwykłe zdjęcia. Jeśli nie znacie tej książki, koniecznie się za nią rozejrzyjcie.

Oscary honorowe i specjalne, czyli Twoja ulubiona książka uhonorowana nagrodą literacką
Tu chyba będzie zaskoczenie, ale moja nagroda w tej kategorii wędruje do Chłopów W.S. Reymonta. Mam do tej książki sentyment i lubię do niej wracać. Pozdrawiam przy okazji wszystkich maturzystów, z którymi pracowałam i których nią katowałam :)

Do stworzenia Oscarowego TAGu nominuję:

Czekam z niecierpliwością na Wasze odpowiedzi :)

Marc Levy "Uczucie silniejsze od strachu"


O Marcu Levym słyszałam już od dawna. Wielu moich znajomych go zachwalało i mówiło, że muszę w końcu przeczytać jakąś jego książkę, bo to naprawdę świetny autor. Swoją przygodę z nim zaczęłam od Uczucia silniejszego od strachu. Dopiero w trakcie lektury zorientowałam się, że jest to kontynuacja przygód głównego bohatera, Andrew Stilmana, reportera śledczego "New York Timesa". Będę musiała nadrobić braki i sięgnąć po Odwagę. Tymczasem pozwólcie, że opowiem Wam o Uczuciu silniejszym od strachu.
Suzie Baker postanawia nauczyć się wspinaczki górskiej. Nie robi tego z powodu zwykłego kaprysu. Ma w tym pewien cel. Jaki? Nie zdradzę zbyt dużo. Powiem tylko tyle, że chce dostać się do ukrytego wysoko w Alpach wraku samolotu. Dlaczego tak bardzo jej na tym zależy? Tego musicie dowiedzieć się już sami. Dodam tylko, że chodzi o pewną sprawę sprzed lat. W rozwikłaniu tej zagadki kobiecie pomaga wspomniany już przeze mnie Andrew Stilman, który próbuje dojść do siebie po rozstaniu ze świeżo poślubioną małżonką. Nie ma pojęcia, że rozwiązanie sprawy dręczącej Suzie może ściągnąć na niego kłopoty. "Detektywom" zaczynają deptać po piętach służby amerykańskiego wywiadu. Chcecie się dowiedzieć, co takiego skrywają francuskie Alpy? Chwytajcie zatem za książki i przekonajcie się sami. Ja już nic więcej na ten temat nie powiem.
Muszę z ręką na sercu przyznać, że na początku bardzo trudno było mi wdrożyć się w lekturę. Nie potrafiłam wczuć się w klimat i wyszukiwałam sobie różne zajęcia, byleby tylko nie musieć siedzieć z książką w dłoni. W końcu jednak zebrałam się w sobie i dokończyłam Uczucie silniejsze od strachu. Czy żałuję? W żadnym wypadku. Po trudnym początku dałam się ponieść tej historii. Czytanie o wspinaczkach nie wciągnęło mnie tak bardzo jak śledzenie poczynań Suzie i Andrew.
Ogromnym plusem tej książki było to, że nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia. Lubię historie, które do końca potrafią trzymać mnie w niepewności. Nie potrafię ich odłożyć na półkę. Muszę wiedzieć teraz i już jak to wszystko się zakończy. Przypadło mi do gustu to, w jaki sposób autor skonstruował intrygę. Nie jestem w stanie znaleźć w niej słabego punktu. Marc Levy zaserwował mi także kilka niespodziewanych zwrotów akcji. Takie książki lubię. Już nie mogę doczekać się chwili, gdy sięgnę po Odwagę. Trochę żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Nic straconego. Nie było tu aż tylu odwołań, żebym nie wiedziała, co się dzieje.
Uczucie silniejsze od strachu podbiło moje serce, choć początek naszej znajomości nie był zbyt udany. Podziwiałam Suzie za jej determinację w tworzeniu do celu. Polubiłam także Andrew. Owszem, miał swoje za uszami, ale bez jego pomocy kobieta mogłaby nie rozwiązać zagadki z przeszłości. Jestem także pozytywnie zaskoczona tym, w jaki sposób autor poprowadził ich wątek. Bałam się, że wyjdzie z tego tanie romansidło. Niepotrzebnie. Marc Levy udowodnił mi, że mało wiem na jego temat, skoro podejrzewam go o tak oczywiste zagrania.
Ta książka zaspokoiła moją nieuleczalną miłość do historii ze śledztwem w tle. Miło było poczuć zastrzyk adrenaliny podczas lektury. Jeśli szukacie powieści z odrobiną miłości i thrilleru - dobrze trafiliście. Uczucie silniejsze od strachu na pewno Was pod tym względem nie zawiedzie.

Marc Levy
Uczucie silniejsze od strachu
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Albatros.

Nell Freudenberger "Małżeństwo aranżowane"


Wiele kobiet mieszkających za granicą marzy o tym, by udać się do Ameryki, znaleźć tam męża, dobrą pracę i do końca życia pławić się w luksusie. Jedną z takich osób jest dwudziestoczteroletnia Amina Mazid, która opuszcza rodzinny Bangladesz, by przeżyć w USA swój american dream.
George Stillman szuka żony, dla której ważne są tradycje. Nie chce imprezowiczki, wydającej na prawo i lewo jego pieniądze. Kiedy poznaje Aminę, wydaje mu się, że odnalazł miłość swojego życia. Kobieta przyjeżdża do Ameryki i bierze z nim ślub. Na początku wszystko wydaje się być idealne, jednak w końcu wychodzą na jaw tajemnice z przeszłości. One burzą szczęście małżonków. Czy można być z kimś, kto od początku zbudował związek na kłamstwie?
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy podczas lektury, to przepaść kulturowa pomiędzy Aminą i George'em. Ona nie potrafiła odnaleźć się w dużym mieście, była przyzwyczajona do życia w rodzinnym Bangladeszu. On raczej nie zrezygnowałby z luksusów dla mieszkania w domu pełnym ludzi. Kobieta jest głęboko wierzącą muzułmanką, mężczyzna nie jest jakoś specjalnie religijny. Niby obiecuje żonie, że zmieni dla niej wiarę, ale nie pali się do tego. Nie rozumie także podejścia kobiety do spraw łóżkowych. George był dla mnie, za przeproszeniem, prostym Amerykaninem, który był na tyle bogaty, że sprowadził sobie żonę zza granicy. Ona miała pachnieć i dać mu dzieci, a to on miał ich utrzymać. Większych potrzeb życiowych u niego nie zarejestrowałam. Jego wybranka to zupełnie inna historia.
Momentami miałam wrażenie, że Amina zachowuje się jak małe dziecko. Zaczęło mnie w końcu drażnić to, że wiele rzeczy uzależniała od tego, czy jej rodzice pojawią się w Stanach. Mam tyle lat, co ona i nie potrafię zrozumieć jej toku myślenia. Amina mówi, że nie będzie miała dzieci, dopóki nie przyjedzie mama, żeby jej pomóc. Skoro założyła rodzinę, powinna być samodzielna. Nie zazdrościłam George'owi sytuacji, w której się znalazł. Co nie znaczy, że go lubiłam. Od samego początku nie potrafiłam się do niego przekonać. Za łatwo ulegał prośbom Aminy. Przeczuwałam, że coś jest na rzeczy. Nie pomyliłam się. Nie będę zdradzać, co nawywijał, ale powiem tylko tyle, że gdybym ja dowiedziała się o swoim mężu tego, co Amina, brałabym nogi za pas. Na kilku ostatnich stronach nieco się zrekompensował, lecz niesmak pozostał. George zdecydowanie nie będzie należał do moich ulubionych bohaterów literackich.
Możecie odnieść wrażenie, że Małżeństwo aranżowane nie przypadło mi do gustu. W końcu Amina była dużym dzieckiem i jeszcze na dokładkę wyszła za kogoś takiego, jak George. Muszę was wyprowadzić z błędu. To była jedna z lepszych powieści, jakie ostatnimi czasy czytałam. Idealnie pokazuje przepaść kulturową między Ameryką i Bangladeszem. Mamy okazję zobaczyć, co o Stanach myślą niewykształceni ludzie. Ich myślenie jest bardzo dziecinne. Wierzą, że pojadą tam i z dnia na dzień staną się bogaczami. Trudno jest im wytłumaczyć, że to niemożliwe. Ta książka pokazuje też proces rodzenia się miłości między dwojgiem diametralnie różnych od siebie ludzi. To lektura, którą połyka się w ciągu kilku wieczorów. Wzbudza sporo emocji. Jest nam żal bohaterów, kiwamy głową nad ich głupotą, jesteśmy na nich źli. Nie zauważamy nawet chwili, gdy stali się częścią naszej rodziny. Zakończenie Małżeństwa aranżowanego wzruszyło mnie. Nell Freundenbergen stanęła na wysokości zadania. Jestem w pełni usatysfakcjonowana lekturą.
Książka zdecydowanie bardziej spodoba się kobietom. Jednak przez większą część powieści śledzimy świat z perspektywy Aminy. George pozostaje gdzieś z tyłu. Trochę żałuję, że poświęcono mu tak mało miejsca. Mimo mojej niechęci do niego, jestem ciekawa, jak on widział to małżeństwo w pakiecie z teściami.

Nell Freudenberger
Małżeństwo aranżowane
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Albatros.
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka