Joanna Kuciel-Frydryszak "Chłopki. Opowieść o naszych babkach"

 

Podczas, gdy Maryśki i Kaśki wyruszają do miast, by usługiwać w pańskich domach, na wsiach zostają ich siostry i matki: harujące od świtu do nocy gospodynie, folwarczne wyrobnice, mamki, dziewki pracujące w bogatszych gospodarstwach. Marzące o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlące się o posag, byle „nie wyjść za dziada” i nie zostać wydane za morgi. Dzielące na czworo zapałki, by wyżywić rodzinę. Często analfabetki, bo „babom szkoły nie potrzeba”.

Nasze babki i prababki.

Znacie to uczucie, kiedy po przeczytaniu książki zamykacie ją, kładziecie na kolanach, a w Waszej głowie pojawia się milion myśli, pytań? Kiedy cieszycie się, że przeczytaliście bardzo dobrą publikację, ale jednocześnie czujecie pustkę, że to już koniec, ale macie też poczucie, że ta historia zostanie z Wami na zawsze. Tak właśnie było u mnie w przypadku tego reportażu. Przejechał po mnie jak walec, ale nie żałuję, że po niego sięgnęłam.

"Dla chłopów buty to symbol godności. Ale dla wielu naszych bohaterek to jeszcze inna sprawa. Dla nich buty oznaczają wolność" (s. 16)

Ta publikacja pokazuje nam, jak jeszcze nie tak dawno temu żyły kobiety na wsi. Bardzo często nie były wykształcone. Ojcowie wielu z nich pisali specjalne pisma do szkoły, żeby zwolnić je z obowiązku szkolnego, bo nie stać ich było na edukację albo rodzice po prostu nie chcieli utracić darmowej siły roboczej. Pojawienie się w rodzinie dziewczynki było problemem - trzeba było dać jej posag. W małżeństwie nie miała za wiele do powiedzenia. Często nawet nie znała zbyt dobrze swojego przyszłego męża. Małżeństwo miało się opłacać, miłość przyjdzie albo nie.

Brud, życie w ciasnych chatach, niedożywienie, skrajna bieda - tak wyglądała rzeczywistość wielu z nich. Jednak ta publikacja pokazuje także, jak wielka siła skrywała się w drobnych ciałach chłopek. Ich determinacja i poświęcenie zapewniały dzieciom lepszą przyszłość wtedy, gdy ojciec machał na nie ręką.

To brutalny momentami obraz, który uświadamia nam, jak wiele zmieniło się na polskiej wsi w ciągu 100 lat. Jeszcze moja mama opowiadała mi, że dziadkowie, kiedy szli na pole, zostawiali ją między szybą i kratami w oknie, żeby nigdzie nie uciekła. Brakuje mi powietrza, kiedy myślę, że mogłabym tak potraktować swoje dziecko. Ponad 60 lat temu to jeszcze było normalne, choć sytuacja powoli się zmieniała. Wcześniej na wsi nie zwracało się większej uwagi na dzieci i kobiety. Umrą, to będą nowe. Okrutne, ale tak było.

"Co piąte dziecko w Polsce nie dożywa roku. 'Popyt na trumienki wzrasta. Niejedni rodzice, u których co rok to prorok - bardziej rozpaczają nad utrata zdechłej krowy bądź co bądź żywicielki niż nad śmiercią dziecka' - mówi na konferencji w Krakowie w 1934 roku doktor Justyna Budzińska-Tylicka" (s. 167)

Nie była to łatwa lektura. Czasem brakowało mi tchu, gdy czytałam, jak bezdusznie traktowano dzieci i kobiety na wsi. Liczył się zysk z roli. To nic, że dzieciom działa się krzywda, gdy pasły krowy. To nic, że nie miały co jeść, chociaż ich matki robiły sery z mleka...

Ta publikacja pokazuje, skąd wzięły się mechanizmy funkcjonujące czasem w rodzinach. Pozwoli też zrozumieć nasze babcie i mamy. I mam nadzieję, że otworzy niektórym oczy w kwestii patriarchatu, który robił więcej szkody, niż dawał pożytku, zwłaszcza gdy rozumiało się go w patologiczny sposób.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

Udostępnij ten post

1 komentarz :

  1. 100 lat to niby tak nieodległy czas, a jednak obserwując postęp, zmieniło się bardzo dużo.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka